Nie wróżyło to nic dobrego.
Jeździła jak diablica, nie zważając na znaki, ograniczenia prędkości, sygnalizację świetlną. Jakby cała droga należała tylko do niej.
– Wiesz, że powinnaś włączyć koguta? – powiedział Mortka.
– Żeby ludzi obudzić?! Jest sobota. Niech sobie pośpią, panie komisarzu – odparła. – Poza tym ruch mały.
Zwolniła dopiero, kiedy zbliżali się do mostu Gdańskiego. Z daleka Mortka dostrzegał kolejne samochody i ludzkie sylwetki. Andrzejewski, Jankowski – świetny technik kryminalny, chociaż choleryk. I na końcu coś naprawdę niepokojącego. Osobę, która stała obok Andrzejewskiego. Prokurator Szydłoń. Pracowali razem przy sprawie podpalacza z Ursynowa i pewnie obaj nie mieli po tym najlepszego zdania o sobie nawzajem. Ale to był najmniejszy kłopot. Bardzo rzadko zdarzało się, że prokurator, jakikolwiek prokurator, pojawiał się na oględzinach miejsca przestępstwa. Coś było nie tak.
– Byłaby jakaś szansa na kawę? – zapytał Suchą, kiedy się zatrzymali.
– Z całym szacunkiem, panie komisarzu, ale nie jestem tutaj od tego, żeby panu po kawkę biegać. Niech pan to sobie zapamięta.
Zmarszczył brwi, zdziwiony.
– Wystarczyło powiedzieć „nie” – odpowiedział i wysiadł z auta.
Wziął głęboki oddech i podszedł do Andrzejewskiego. Kiwnął mu głową na powitanie, przywitał się szybko z Szydłoniem. Spojrzeli sobie prosto w oczy, jakby chcieli zbadać przy tej okazji, co tak naprawdę o sobie myślą.
– To pan prokurator zasugerował, że warto po ciebie zadzwonić – wyjaśnił Andrzejewski. – A ja się z nim zgodziłem.
– Mam zwolnienie – przypomniał Mortka.
– Zaraz ci jakiś lekarz wypisze papierek, że jesteś zdolny do służby. Bo jesteś, tak?
Ton głosu podinspektora wskazywał, że komisarz nawet nie powinien marzyć o przeczącej odpowiedzi.
– Gdzie jest klient?
Andrzejewski wskazał ruchem głowy na most kolejowy. Mortka spojrzał w tamtym kierunku. I nagle je dostrzegł. Ciało zwisające na linie, dwa, trzy metry nad nurtem wody.
– Samobój? – zapytał z nadzieją w głosie.
Boże, spraw, żeby to było samobójstwo – poprosił w myślach.
– Ma rozpruty brzuch i ręce związane na plecach – powiedział ponuro Andrzejewski. – Raczej nie byłby w stanie tego sam sobie zrobić.
Podinspektor słynął z tego, że miał poczucie humoru głazu narzutowego, ale teraz słychać było w jego słowach coś, co przypominało gorzką ironię.
– Kto odnalazł ciało?
– Oni.
Andrzejewski pokazał mu siedzącą nieopodal parę. Mortka na ich widok aż jęknął w duchu. Znał ich, przynajmniej z widzenia. Para warszawskich żuli – Ziomek i Ziomkówa. Tak ich nazywali, bo nikogo nie obchodziło, jak naprawdę mają na nazwisko. Oboje zawsze jednakowo brudni, ogoleni niemalże na łyso, z wyrazem twarzy, jakby nie wiedzieli, co się wokół nich dzieje. Czerwoni od alkoholu i ze śladami poparzeń od wąchania kleju w okolicach nosa. Aż trudno było uwierzyć, że jedno z nich to kobieta. Wątpił, żeby dało się z nich wyciągnąć cokolwiek wartościowego. A jeszcze bardziej się bał, że będzie musiał spędzić dziesiątki godzin, żeby sprawdzić wymysły ich pijackiego delirium.
– Co tutaj robili?
– Sami nie wiedzą – przyznał Andrzejewski. – Ale byli, zobaczyli, jak ktoś wyrzuca ciało, odjeżdża, i zadzwonili po nas.
– Zadzwonili? Niby jak? Mają telefon?!
– Dzisiaj każdy ma.
Mortka wypuścił z sykiem powietrze z płuc i przymknął powieki. Próbował w myślach poukładać wszystko, czego się dowiedział, i ułożyć plan działania. Początek śledztwa to zawsze kluczowy moment. Jeśli teraz coś zawalą, to potem będzie trudno to naprawić.
– Będziesz pracował z aspirant Suchocką.
Mortka drgnął, a potem potrząsnął głową.
– A Kochan?
– Wiem, że lubisz z nim robić na przodku, ale Kochan ma inne sprawy na głowie. Suchocka jest nowa, ale ma poukładane we łbie. Bystra, wykształcona, świetnie wyszkolona. Lepsza od Kochana.
– Nie ma doświadczenia.
– Ale ty masz.
I to był koniec dyskusji. Andrzejewski tak miał, i za to Mortka go zresztą cenił. Podinspektor szybko podejmował decyzje i się ich trzymał. Te decyzje mogły być lepsze albo gorsze, ale przynajmniej człowiek wiedział, na czym stoi.
– Kuba, jeszcze jedno.
– Tak?
– Wiesz, że w tym roku mamy wybory samorządowe?
– Wiem.
– No właśnie. Co prawda nie podlegamy pani prezydent, tylko MSWiA, ale pani prezydent lubi co jakiś czas dorzucić parę złotych do patroli albo kupić nam nowe autko. No i pani prezydent na pewno się nie ucieszy z faktu, że w roku wyborczym ktoś na warszawskich mostach zawiesza ciała z rozprutymi brzuchami. Rozumiesz?
– Tak.
– To szybko znajdź tego, kto to zrobił, i jeszcze szybciej ściągnijcie tego typka, zanim zbyt wielu wyborców go zobaczy.
– Tak jest.
– No to teraz zostawię ciebie i pana prokuratora razem. Panowie wiecie, co macie robić.
Zostali sami z Szydłoniem. Stali obok siebie, w milczeniu obserwując pracę Jankowskiego, który biegał po terenie z aparatem fotograficznym, co chwila wrzeszcząc wściekle na przeszkadzających mu policjantów albo poganiając swojego pomocnika.
– To jak to robimy? – zapytał Szydłoń.
– Trzeba przesłuchać tę dwójkę – komisarz wskazał na bezdomnych – sprawdzić nagrania z monitoringu, pogonić Jankowskiego i prosektorium i przede wszystkim dowiedzieć się, kim jest nasz wisielec. A potem liczyć na to, że się nam to ułoży w sensowną całość.
– Jezu – jęknął Szydłoń – żeby to tylko nie był jakiś świr.
– To był świr, bo tylko świr jest w stanie zrobić coś takiego – stwierdził komisarz. – Pytanie tylko, czy zrobi to po raz kolejny.
Mortka przeprosił prokuratora i zabrał się do pracy. Wysłał kilka osób, żeby sprawdziły brzeg rzeki i pobliskie krzaki w poszukiwaniu ubrań lub dokumentów. Nic nie znaleziono. Jednego policjanta poprosił, żeby odwiózł bezdomnych na komendę. Planował ich przesłuchać później. Szydłoń przez pewien czas mu towarzyszył, ale po półgodzinie zrezygnował, żeby porozmawiać z kimś przez telefon. Potem prokurator poszedł do swojego samochodu, wyciągnął laptop i zaczął coś pisać. Prawdopodobnie pracował już nad protokołem. Sucha przez cały czas stała przy swoim samochodzie, oparta pośladkami o maskę, i obserwowała okolicę.
Wreszcie Mortka podszedł do Jankowskiego, który przeglądał zdjęcia w aparacie cyfrowym.
– Szukasz najlepszego ujęcia?
– Ojejku! Panie komisarzu, jakie to śmieszne! Boki zrywać – odparował technik.
Mortka wzruszył ramionami.
– Można już wchodzić na most?
– Tak.