– Nie widzę jego komórki – stwierdził Harry.
– Tak jak mówiłam, zawsze miał ją przy sobie.
– Nie znaleźliśmy jej na miejscu zdarzenia. A nie wydaje mi się, żeby zabójca był złodziejem.
Panna Wiig wzruszyła ramionami.
– Może któryś z pańskich tajskich kolegów po fachu ją „zarekwirował”?
Harry postanowił nie komentować tej uwagi. Spytał tylko, czy tamtego dnia ktoś z ambasady mógł dzwonić do Molnesa. Tonje Wiig miała co do tego wątpliwości, ale obiecała, że sprawdzi. Harry po raz ostatni obrzucił wzrokiem gabinet.
– Kto z ambasady widział Molnesa jako ostatni?
Zastanowiła się.
– Chyba Sanphet. Kierowca. Bardzo się zaprzyjaźnili z ambasadorem. Sanphet ogromnie przeżył tę śmierć, więc dałam mu kilka dni wolnego.
– Dlaczego w dzień zabójstwa nie woził ambasadora, skoro jest kierowcą?
Wzruszyła ramionami.
– Ja też się nad tym zastanawiałam, zwłaszcza że ambasador nie lubił sam jeździć po Bangkoku.
– A co może mi pani powiedzieć o tym kierowcy?
– O Sanphecie? Pracuje u nas od niepamiętnych czasów. Nigdy nie był w Norwegii, ale potrafi wymienić z pamięci wszystkie miasta. I wszystkich królów po kolei. No i kocha Griega. Nie wiem, czy ma w domu gramofon, ale przypuszczam, że ma wszystkie płyty. To bardzo kochany stary Taj.
Przekrzywiła głowę i w uśmiechu odsłoniła dziąsła. Harry spytał, czy wie, gdzie będzie mógł spotkać Hilde Molnes.
– W domu. Obawiam się, że jest strasznie załamana. Radziłabym panu wstrzymać się trochę z tą rozmową.
– Dziękuję za radę, panno Wiig, ale czas to luksus, na który nas nie stać. Zechciałaby pani zadzwonić i zapowiedzieć moje przybycie?
– Rozumiem. Przepraszam.
Odwrócił się do niej.
– Skąd pani pochodzi, panno Wiig?
Tonje Wiig spojrzała na niego zaskoczona. W końcu zaśmiała się głośno i odrobinę sztucznie.
– Czy to przesłuchanie, sierżancie?
Harry nie odpowiedział.
– Jeśli już koniecznie musi pan to wiedzieć, dorastałam we Fredrikstad.
– Tak właśnie mi się wydawało – rzucił i puścił do niej oko.
Delikatna kobieta w recepcji odchylała się do tyłu na krześle i przykładała do małego noska buteleczkę ze sprejem. Drgnęła przestraszona, kiedy Harry dyskretnie kaszlnął, i zawstydzona zaśmiała się z załzawionymi oczami.
– Przepraszam. Powietrze w Bangkoku jest bardzo zanieczyszczone.
– Sam to zauważyłem. Czy może mi pani pomóc w znalezieniu numeru telefonu do waszego kierowcy?
Pokręciła głową, pociągając nosem.
– On nie ma telefonu.
– Aha. A ma jakieś miejsce zamieszkania?
Miało to być zabawne, ale po minie kobiety Harry poznał, że żart niezbyt jej się spodobał. Zapisała mu adres i na pożegnanie obdarowała maleńkim uśmiechem.
11
Kiedy Harry nadszedł aleją prowadzącą do rezydencji ambasadora, służący już czekał w drzwiach. Przeprowadził Harry’ego przez dwa wielkie salony, gustownie urządzone meblami z rattanu i drewna tekowego, do drzwi prowadzących na taras i do ogrodu na tyłach domu. Pyszniły się tu żółte i niebieskie orchidee, a pod wielkimi, rzucającymi cień wierzbami latały motyle, które wyglądały jak wycięte z kolorowego papieru. Żonę ambasadora, Hilde Molnes, znaleźli przy basenie w kształcie klepsydry. Siedziała w wyplatanym fotelu, ubrana w różowy szlafrok. Drink w tym samym kolorze stał przed nią na stoliku, a okulary przeciwsłoneczne zasłaniały pół twarzy.
– Pan musi być sierżantem Hole – odezwała się twardym dialektem z Sunnmøre. – Tonje dzwoniła i uprzedziła mnie, że pan już idzie. Napije się pan czegoś, sierżancie?
– Nie, dziękuję.
– Ależ tak. W tym upale trzeba dużo pić. Proszę myśleć o równowadze płynów, nawet jeśli nie czuje pan pragnienia. Tutaj można się odwodnić tak szybko, że organizm nawet nie zdąży wysłać sygnałów.
Zdjęła okulary, odsłaniając – tak jak Harry sądził po kruczoczarnych włosach i smagłej cerze – piwne oczy. Były pełne życia, lecz odrobinę zaczerwienione. Od płaczu albo południowych drinków, pomyślał. Albo i od jednego, i od drugiego.
Zgadywał, że Hilde Molnes ma około czterdziestu pięciu lat, ale trzymała się dobrze. Lekko wyblakła piękność w średnim wieku z wyższej klasy średniej. Widywał już podobne kobiety.
Usiadł w sąsiednim fotelu, który ułożył się wokół jego ciała, jakby spodziewał się jego przybycia.
– W takim razie poproszę o szklankę wody, pani Molnes.
Wydała polecenie służącemu i kazała mu odejść.
– Czy przekazano pani, że może już pani zobaczyć męża?
– Owszem.
Harry wychwycił ton złości.
– Dopiero teraz mi na to pozwalają. A przecież byłam jego żoną przez dwadzieścia lat.
Piwne oczy mocno pociemniały, a Harry pomyślał, że to chyba rzeczywiście prawda – niektórzy twierdzili, że na wybrzeże Sunnmøre morze wyrzucało wielu rozbitków z Hiszpanii i Portugalii.
– Będę musiał zadać pani kilka pytań.
– Więc proszę pytać teraz, dopóki dżin jeszcze działa.
Założyła nogę na nogę, odsłaniając szczupłą, opaloną i najprawdopodobniej świeżo ogoloną łydkę.
Harry wyjął notes. Wprawdzie nie potrzebował notatek, ale przynajmniej nie będzie musiał patrzeć ambasadorowej w oczy. Takie zachowanie z reguły ułatwiało rozmowę z bliskimi ofiar.
Hilde Molnes powiedziała, że jej mąż wyszedł z domu rano, nie wspominając ani słowem o tym, że może wrócić późno. Ale często coś mu niespodziewanie wypadało. Kiedy minęła dziesiąta, a ona wciąż nie miała od niego żadnych wiadomości, próbowała do niego dzwonić, ale nie odbierał ani telefonu w ambasadzie, ani komórki. Mimo to wcale się nie zaniepokoiła. Po północy zadzwoniła Tonje Wiig z informacją, że męża znaleziono martwego w pokoju w jakimś motelu.
Harry obserwował twarz Hilde Molnes. Mówiła spokojnym tonem, nie dramatyzowała.
Przez telefon Tonje Wiig sprawiała wrażenie, że nie znają jeszcze przyczyny zgonu. Następnego dnia radca ambasady poinformowała Hilde Molnes, że ambasador został zamordowany, lecz instrukcje z Oslo nakazują wszystkim bezwzględnie zachować w tajemnicy przyczynę śmierci. Dotyczyło