– A zdobienia na rękojeści noża? Coś znaczą?
– Nho uważa, że nóż może pochodzić z północy, być wytworem któregoś z górskich plemion w prowincji Chiang Rai lub gdzieś w pobliżu. Miałaby na to wskazywać inkrustacja z kawałeczków kolorowego szkła. Nie był pewien, ale w każdym razie nie jest to zwyczajny nóż, jaki można kupić w tutejszych sklepach, więc jutro wyślemy go profesorowi historii sztuki z Muzeum Narodowego Benchamabophit. On wie wszystko o starych nożach.
Liz dała znak kelnerowi, który zaraz podszedł z wazą i nalał im parującej zupy z mleczka kokosowego.
– Uważaj na te małe białe. I na te małe czerwone. One cię spalą. – Pokazała Harry’emu łyżką. – Na zielone zresztą też.
Harry nieufnie przyglądał się rozmaitym cząstkom pływającym w jego misce.
– Czy wobec tego mogę zjeść cokolwiek?
– Kłącza galangi są w porządku.
– Macie jakieś teorie? – spytał, żeby zagłuszyć siorbanie Liz.
– Na temat zabójcy? Oczywiście. Mamy wiele teorii. Przede wszystkim mogła to zrobić ta prostytutka. Albo właściciel motelu. Albo oboje. Takie jest moje wstępne założenie.
– A jaki mieliby mieć motyw?
– Pieniądze.
– W portfelu Molnesa było pięćset bahtów.
– Jeśli ambasador wyjął portfel w recepcji i nasz przyjaciel Wang zobaczył, że Molnes ma w nim dużo pieniędzy, co wcale nie jest takie nieprawdopodobne, pokusa mogła stać się zbyt silna. Wang nie mógł wiedzieć, że to dyplomata i że wyniknie z tego taka awantura.
– A jak by się to miało odbyć?
Crumley uniosła widelec do góry i pochyliła się podekscytowana.
– Czekają, aż ambasador wejdzie do pokoju, pukają do drzwi i wbijają mu nóż w plecy, kiedy odwraca się tyłem. Molnes pada na łóżko, oni opróżniają portfel, zostawiając pięćset bahtów, żeby nie wyglądało na rabunek. Odczekują trzy godziny i dzwonią na policję. Wang z całą pewnością ma w policji jakichś przyjaciół, którzy zatroszczą się o to, żeby nie było problemów. Brak motywu, brak podejrzanych, wszyscy chcą zamieść pod dywan sprawę, która ma związek z prostytucją – i następny, proszę.
Harry’emu nagle oczy zaczęły wychodzić z orbit. Natychmiast sięgnął po szklankę z piwem i przyłożył ją do ust.
– To te czerwone? – uśmiechnęła się Crumley.
Harry zdołał w końcu odzyskać oddech.
– Niezła teoria. Myślę jednak, że pani komisarz się myli – wydusił zachrypniętym głosem.
Crumley zmarszczyła czoło.
– Dlaczego?
– Po pierwsze, czy jesteśmy zgodni co do tego, że kobieta nie mogła popełnić zabójstwa bez współpracy z Wangiem?
Zastanowiła się.
– Zaraz zobaczymy. Jeżeli Wang nie brał w tym udziału, to musimy przyjąć, że nie kłamie. A więc nie mogła go zabić, zanim poszła tam sama o wpół do dwunastej. A lekarz stwierdził, że śmierć nastąpiła najpóźniej o dziesiątej. Zgadzam się, Hole. Nie mogła tego zrobić solo.
Para przy sąsiednim stoliku zaczęła się gapić na komisarz Crumley.
– Dobrze. Po drugie, zakładasz, że Wang w chwili zabójstwa nie wiedział, że Molnes jest pracownikiem ambasady, bo w takim razie nie zdecydowałby się na morderstwo – ze względu na wiążące się z tym dużo większe zamieszanie niż w wypadku śmierci zwykłego turysty. Mam rację?
– No tak…
– Rzecz w tym, że facet prowadzi prywatną książkę gości. Na pewno naszpikowaną nazwiskami polityków i pracowników administracji państwowej. Odnotowuje daty i godziny każdej wizyty. Zabezpiecza się, na wypadek gdyby ktoś chciał robić mu trudności w prowadzeniu interesu. Ale jeśli zjawia się ktoś, czyjej gęby nie zna, to przecież nie może go poprosić o identyfikator. Tłumaczy się więc, że musi sprawdzić, czy nikogo innego nie ma w samochodzie, i wychodzi, prawda? Żeby się dowiedzieć, kim jest gość.
– Nie bardzo rozumiem.
– Spisuje numery rejestracyjne samochodu. Już wiesz? Potem sprawdza w rejestrze pojazdów. Kiedy zobaczył niebieskie tablice mercedesa, od razu wiedział, że Molnes to dyplomata.
Crumley obserwowała go w zamyśleniu. Potem nagle gwałtownie odwróciła się z szeroko otwartymi oczami do sąsiedniego stolika. Siedzącej przy nim parze od razu zaczęło się spieszyć z powrotem do jedzenia. Crumley podrapała się widelcem po łydce.
– Od trzech miesięcy nie padało – powiedziała.
– Słucham?
Skinęła na kelnera, prosząc o rachunek.
– Jaki to ma związek ze sprawą? – spytał Harry.
– Niewielki.
Była już prawie trzecia w nocy. Hałas miasta wydawał się przytłumiony przez równy warkot wentylatora na nocnym stoliku. Mimo to Harry od czasu do czasu słyszał, jak duża ciężarówka przejeżdża przez most Taksina, i ryk silnika samotnej łodzi odbijającej od pirsu na Chao Phraya.
Kiedy wszedł do mieszkania, zobaczył światełko mrugające na aparacie telefonicznym i po naciskaniu przez chwilę rozmaitych guziczków udało mu się odsłuchać dwie wiadomości. Pierwsza była z ambasady norweskiej. Radca ambasady Tonje Wiig mówiła przez nos, a słowa wymawiała tak, jakby pochodziła z zamożnych zachodnich dzielnic Oslo albo bardzo pragnęła stamtąd pochodzić. Nosowy głos prosił Harry’ego o przyjście do ambasady o dziesiątej następnego dnia, ale w trakcie nagrania wiadomości zmienił tę godzinę na dwunastą, bo pani radca zorientowała się, że o dziesiątej piętnaście ma już umówione spotkanie.
Druga wiadomość była od Bjarnego Møllera. Życzył Harry’emu powodzenia i nic więcej. Chyba nie lubił rozmawiać z automatyczną sekretarką.
Harry leżał, mrugając w ciemności. Mimo wszystko nie kupił tego sześciopaku. I jak się okazało, zastrzyki z witaminą B12 znalazły się jednak w walizce. Po tamtym pijaństwie w Sydney leżał bez czucia w nogach, a jeden taki zastrzyk sprawił, że podniósł się jak Łazarz. Westchnął. Kiedy właściwie podjął decyzję? Gdy poinformowano go o tej pracy w Bangkoku? Nie, wcześniej. Już kilka tygodni temu wyznaczył sobie końcową datę: urodziny Sio. Bogowie jedni wiedzą, dlaczego się zdecydował. Może po prostu miał dosyć tego, że stale jest nieobecny. Dosyć dni, które przychodziły i odchodziły, nawet się z nim nie witając. Mniej więcej. Nie miał siły na starą dyskusję o tym, dlaczego Jeppe1 nie chce teraz pić, bo tak czy owak jak zwykle, kiedy Harry podjął decyzję, była ona niewzruszona, nieubłaganie ostateczna. Żadnych kompromisów, żadnego odkładania w czasie. „Mogę to rzucić z dnia na dzień”. Ileż to razy słuchał, jak U Schrødera chłopaki próbowały się przekonywać, że nie są od dawna