Marta: Lubię twój sposób na odwiedzanie tego miasta. Dajesz sobie czas na Lizbonę. Znakomita większość ludzi jedzie tam jedynie na weekend. W trakcie dwóch dni spacerują Alfamą, jedzą pastéis de nata, oglądają zamek Świętego Jerzego. W tak krótkim czasie są w stanie jedynie obiec miasto w przyspieszonym tempie.
– Zatrzymajmy się na chwilę, zanim przegapię coś, co mi właśnie uświadomiłaś. Ja nie zwiedzam Lizbony, ja ją odwiedzam! Tak jak człowieka. Z każdą wizytą wiem o niej coraz więcej. Przyjaźń buduje się w końcu latami. Nie ma w tym pośpiechu. To w jej towarzystwie dowiaduję się też nowych rzeczy o sobie.
‒ Kiedyś powiedziałaś, że Lizbona rozdaje nagrody za uważność. Zgadzam się z tym, dlatego warto spędzić w niej więcej czasu. Do tego miasta i jego okolic chce się wracać. Można wędrować szlakiem średniowiecznych zamków, śladami kafelków azulejos, w końcu, co uważam za najsensowniejszy pomysł, budować własne magiczne trasy.
– Prawdziwa frajda zaczyna się wtedy, kiedy odkleisz się od przewodników. Po dziewięciu latach powrotów do Lizbony nadal nie widziałam wielu miejsc, które w nich opisano. Wychodzę z założenia, że kiedyś je poznam, ale nigdy nie ustawiam sobie sztywnego planu zaliczania atrakcji. Za bardzo przypomina mi to korporacyjne realizowanie zadań. Zdaję się na nastrój danego dnia i to, gdzie zaprowadzą mnie stopy. A nogi, jak wspomniałam, bardzo często niosą mnie nad Tag. To imponująca rzeka, w części, w której dopływa do Lizbony, nazywana Słomkowym Morzem (Mar de Palha).
‒ Tag (po portugalsku Tejo), najdłuższa rzeka Półwyspu Iberyjskiego, wypływa z Hiszpanii, a swoje ujście ma właśnie w Lizbonie i w tym miejscu jest najszersza. Jadąc samochodem lub pociągiem z Lizbony na zachód, wzdłuż wybrzeża, można rozpoznać, gdzie wody Tagu wpływają do Oceanu Atlantyckiego. Na wysokości miejscowości Oeiras widać na wodzie twierdzę, która przypomina mały biały tort. To O Bugio (oficjalnie fort Świętego Lawrence’a Suchej Głowy), która wyznacza linię, gdzie słodycz rzeki miesza się z solą oceanu. Kiedy wsiądzie się na łódkę i dopłynie do tego miejsca, przy dobrej pogodzie można zobaczyć różnicę w kolorze wody.
– Gdy przychodzę nad Tag, zatrzymuję się na kamiennych schodkach i patrzę na dwie kolumny, które w zależności od poziomu rzeki są obmywane przez wodę na różnej wysokości. Najczęściej siedzą na nich białe mewy, ale raz zaskoczyły mnie tam dwa piękne czarne kormorany. Z daleka wyglądały jak zmultiplikowany Batman, dumnie rozpościerały swoje skrzydła. Ludzie patrzyli na rzekę, a one przyglądały się turystom.
‒ Przystań, o której mówisz, nazywa się Cais das Colunas. Nabrzeże Kolumn to symboliczne wrota Lizbony od strony Tagu. Twoje ulubione kolumny, stworzone na wzór tych w starożytnej świątyni Salomona w Jerozolimie, niczym brama łączą miasto z wodą.
– Chyba właśnie zrozumiałam, dlaczego zawsze ciągnie mnie tam jakiś niewidzialny magnes. Lizbona to najwyraźniej moja bezpieczna przystań.
‒ Jedna z najbardziej rozpoznawalnych organizacji wspierających osoby bezdomne w Portugalii też nazywa się Cais. Wydają nawet czasopismo pod tym tytułem. Podopieczni fundacji sami je dystrybuują, sprzedając w metrze czy w innych środkach komunikacji publicznej. Pieniądze ze sprzedaży są przeznaczane na działalność fundacji, która dla ludzi wykluczonych jest właśnie taką bezpieczną przystanią.
Stojąc nad Tagiem, warto sobie wyobrazić, że w czasach portugalskiego imperium do Cais das Colunas przybijały liczne łodzie z towarami. Rozciągający się za nimi plac Handlowy (Praça do Comércio) wbrew temu, co mogłaby sugerować jego nazwa, nigdy nie był targowiskiem. W tym miejscu wyładowywano dobra przywożone karawelami z zamorskich kolonii, przedkładano symbolicznie przed obliczem króla, a następnie dokładnie liczono i opodatkowywano przed wypuszczeniem na szlaki handlowe Europy. Drogą morską docierały też do Lizbony liczne osobistości, dygnitarze i głowy państw. W internecie można na przykład znaleźć krótki film dokumentujący wizytę Elżbiety II w stolicy Portugalii w lutym 1957 roku. Widać na nim, jak młodziutka królowa Anglii wkracza do miasta kamiennymi schodkami.
– Uwielbiam takie nagrania sprzed lat. To, o którym wspominasz, pochodzi z archiwów Pathé, brytyjskiej kroniki filmowej. Portugalia powitała Elżbietę II po królewsku. Tłumy mieszkańców machają chorągiewkami, widać parady wojskowe. Królowa przejeżdża przez miasto wytworną karocą, która skojarzyła mi się z powozem z bajki o Kopciuszku. Ten pojazd można zresztą zobaczyć w Narodowym Muzeum Powozów w Belém (Museu Nacional dos Coches).
My nie mamy do dyspozycji tak wytwornego środka transportu, więc pieszo udajmy się teraz do katedry Sé. To kolejne miejsce, które jest stałym punktem moich wędrówek. Jej mury pamiętają XII wiek. Bardzo lubię akustykę tej świątyni i jej spokój.
‒ Idąc od Cais das Colunas szerokim deptakiem Rua Augusta, odbijamy w prawo, by po krótkiej wspinaczce dotrzeć do miejsca, o którym mówisz. Można powiedzieć, że wyglądająca jak twierdza katedra Sé de Lisboa otwiera położoną na wzgórzu dzielnicę Alfama. Historia tego kościoła sięga średniowiecza i czasów tworzenia się państwa portugalskiego. Kiedy w 1147 roku pierwszy król Portugalii, Dom Afonso Henriques, odbił Lizbonę z rąk Maurów, jako symbol zwycięstwa nad niewiernymi nakazał zrównać z ziemią główny meczet. Na jego miejscu rozpoczął budowę monumentalnej romańskiej katedry. Wkraczając do Sé, warto zajrzeć do niezwykłej kapliczki po lewej stronie od wejścia. To chrzcielnica pięknie udekorowana zabytkowymi obrazami z azulejos, które przedstawiają między innymi sceny z życia Świętego Antoniego. To właśnie w tym miejscu był chrzczony mały Antek, wtedy nikt jeszcze nic nie mówił o jego świętości. Dzisiaj w niedalekim sąsiedztwie katedry Sé stoi kościół jego imienia, który wzniesiono na ruinach miejsca, gdzie przyszedł na świat.
Moment zadumy przy Cais das Colunas.
– Z Alfamy przenieśmy się do Bairro Alto – imprezowej dzielnicy z dużą liczbą barów. Pamiętam swoją pierwszą wizytę w tym miejscu. Byłam zdziwiona, że po północy jest tam dziki tłum. Przedzierałam się przez morze ludzi jak na koncercie. To świetne miejsce na towarzyski wieczór, ale na pewno nie do mieszkania. Chyba że do piątej, szóstej rano lubisz być w środku imprezy za oknem. Szukając noclegu w Lizbonie, warto wiedzieć, że Bairro Alto oznacza hałas.
‒ Co za przeskok w naszej rozmowie, sacrum i profanum w dwóch paragrafach! Gładkie przejście od katedry do imprezowni. Rzeczywiście, w Bairro Alto (dosłownie: Wysoka Dzielnica) toczy się intensywne życie towarzyskie. W tej części Lizbony znajdziesz masę barów i małych restauracji. Wieczór zaczyna się około godziny dwudziestej, a kończy bladym świtem. Uliczki są podzielone tematycznie. Są strefy z restauracjami, gdzie chodzi się na kolację, są też mniejsze bary, gdzie wpadasz na drinka. To sprzyja portugalskiemu zwyczajowi przechodzenia z miejsca na miejsce. Istnieje nawet sformułowanie preparar a noite, które można przetłumaczyć jako „przygotowanie / podgrzanie nocy”. Stoi za nim lizbońskie krążenie od klubu do klubu – już po kolacji, a jeszcze przed tańcami do białego rana.
– Stoliki w Bairro Alto są wystawione na zewnątrz i to właśnie tam toczy się życie.
‒ Lizbończycy w ogóle imprezują outdoorowo, nie siedzą w zamkniętym klubie, a już