Lizbona. Miasto, które przytula. Weronika Wawrzkowicz-Nasternak. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Weronika Wawrzkowicz-Nasternak
Издательство: Автор
Серия:
Жанр произведения: Путеводители
Год издания: 0
isbn: 978-83-8032-375-9
Скачать книгу
dlatego Portugalczycy chętniej mówią: adoro-te (adoru-ty), czyli „uwielbiam cię”, a najczęściej wyznają miłość, używając sformułowania gosto muito de ti (gosztu-muitu-dy-ti), co znaczy „bardzo cię lubię”, „bardzo mi smakujesz”.

      ‒ Podoba mi się ta ostatnia forma. Kojarzy mi się z ludźmi, którzy mają apetyt na życie!

      ‒ Dla mnie to wyznanie jest emocjonalnie rozcieńczone. Portugalczycy sami przyznają, że amo-te jest zarezerwowane dla wyjątkowo bliskich osób, na przykład dla matki. Co ciekawe, znani z kochliwości i wylewności Brazylijczycy, którzy też władają językiem portugalskim, bardzo często wyznają miłość. Ich wypowiedź ma jednak odwróconą składnię, dzięki czemu otrzymujemy śpiewne:

      – Eu te amo! (eu-ci-amu).

      Przy tej okazji warto powiedzieć, że w większości piosenek, które uznajemy za bossanovy, słyszymy właśnie brazylijską wersję języka portugalskiego. W wykonaniu Brazylijczyków ten język jest śpiewniejszy, jeszcze bardziej nosowy i ma bardziej otwartą wymowę samogłosek. Mówi się nawet, że to portugalski z cukrem.

      ‒ Można powiedzieć, że to sepleniący portugalski?

      ‒ Powiedziałabym, że gdyby ktoś włożył Portugalczykowi do ust trzy landrynki i kazał coś powiedzieć, to brzmiałby jak Brazylijczyk. Zrobiłaby się z tego taka sopinha de massa (supinia-dy-masa), czyli zupka z makaronem. Tak po portugalsku nazywa się osoby sepleniące. W portugalskim brazylijskim wszystkie twardo wymawiane w Europie głoski, takie jak „t” i „d”, wymawiamy jako „ci” i „dzi”, na przykład:

      – Bom dia // port. bon-dia // braz. bon-dzia.

      – Boa tarde // port. boa-tardy // braz. boa-tardzi.

      – Boa noite // port. boa-noity // braz. boa-noici.

      Lizbońskie słońce rozleniwia, gołębie mogą czuć się bezpiecznie.

      ‒ Zgodzisz się z tym, że Portugalczycy są mistrzami zdrobnień?

      ‒ O tak! Uwielbiają je. Pomagają im wyrażać troskliwość, serdeczność i wręcz pieszczotliwy stosunek do codzienności. Zdrobnienia rozpoznamy po miękkich końcówkach -inho, -inha / -zinho, -zinha (-iniu, -inia / -ziniu, -zinia). Wszystko jest wtedy takie fofinho (fofiniu), czyli… puszkowe i rozkoszne.

      Zdrobnieniami możemy zamówić w restauracji cały obiad, który wtedy nie wydaje się już ciężkostrawny. Na początek prosimy o uma saladinha mista (uma-saladinia miszta / sałateczkę) albo uma sopinha (uma-supinia / zupkę). Na drugie um bifezinho com batatinha frita (um-bifyziniu com-batatinia-frita / stek z fryteczkami) i um arrozinho (um-arroziniu / ryżyk). A na koniec wypada już tylko poprosić o um cafezinho (kawusię) i a continha, por favor (a-continia-pur-favor / rachuneczek poproszę), który dzięki zdrobnieniu też wyda się mniejszy. Wychodząc, możemy jeszcze wdzięcznie powiedzieć Obrigadinho! (obrigadiniu).

      ‒ Języka portugalskiego można się uczyć na wiele sposobów. Pokazałaś mi kiedyś pewnego przystojniaka, który do tworzenia internetowych kursów zaangażował swoją babcię. Efekt międzypokoleniowej współpracy jest bardzo interesujący.

      ‒ Serdecznie polecam www.practiceportuguese.com. To strona poświęcona nauce portugalskiego używanego w Europie. Rui Coimbra, bo tak nazywa się spiritus movens tego przedsięwzięcia, stworzył przestrzeń, do której zagląda się z przyjemnością. Niezaprzeczalną gwiazdą portalu jest Avó Odete, babcia pomysłodawcy. Dzięki jej pełnym humoru rozmowom z wnukiem można posmakować portugalskiego w najsurowszej, domowej odsłonie. To język pełen wyrażeń i słówek, których próżno szukać w klasycznych podręcznikach. Gorąco polecam, na początek odcinek o zmywaniu naczyń!

      ‒ Wyjaśnijmy jeszcze kwestię portugalskich imion i nazwisk. Pamiętam swoje zdziwienie, kiedy na stole w domu moich znajomych zobaczyłam kopertę, na której widniał „niekończący się adresat”. Skąd to bogactwo?

      ‒ Nazwiska to osobny rozdział w opowieści o Portugalczykach. Nie dość, że często się powtarzają, to jeden obywatel zwykle posiada ich kilka. Na co dzień przedstawia się na przykład jako Fernando Fernandes, ale zaglądasz do jego dowodu osobistego i okazuje się, że tak naprawdę pijesz wino z człowiekiem, który nazywa się Fernando João Duarte do Carmo Abrantes Fernandes. A w domu i tak wszyscy wołają do niego zdrobniale: „O! Nando!”.

      Dawniej synowie zwyczajowo dostawali nazwisko po ojcu, a córki po matce. Aby to uporządkować, wprowadzono zwyczaj nadawania dziecku nazwiska dwuczłonowego – po matce oraz po ojcu. To nie zamknęło jednak sprawy. Niepisana zasada jest taka: im więcej członów nazwiska, tym wyższy status społeczny rodziny. Nadawanie potomkom wszystkich możliwych nazwisk rodowych, po rodzicach i po dziadkach, szczególnie upodobały sobie rodziny arystokratyczne oraz aspirujące do takiego miana. Stąd na kopercie zauważyłaś litanię nazwisk. W portugalskich urzędach formularze mają bardzo obszerne rubryki do wpisywania danych osobowych. Znakomitą większość nazwisk można pogrupować w zbiory znaczeniowe. Są na przykład takie, które pochodzą od imion ojców (Henriques, Fernandes, Nunes), od nazw zwierząt (Coelho / królik, Lobo / wilk, Cão / pies, Raposo / lis) i drzew (Carvalho / dąb, Oliveira / drzewo oliwne, Pereira / grusza, Figueira / figowiec). Są też nazwiska zakorzenione w tradycji chrześcijańskiej (Espírito Santo / Duch Święty, dos Anjos / od aniołów, de Deus / od Boga). Te nazwy można też znaleźć na tabliczkach opisujących ulice, a nawet banki czy firmy. Warto włączyć uważność i dokładnie się rozejrzeć. To znakomita okazja do nauki słówek.

      ‒ Kiedy jest się długo z daleka od domu, tęskni się za swoim językiem. W Lizbonie są miejsca, w których można usłyszeć język polski. Ci, którzy oglądali film Imagine Andrzeja Jakimowskiego, z radością odkryją, że niepozorna kawiarnia Café do Eléctrico, która pojawia się w tej produkcji, istnieje naprawdę. Znajdziecie ją przy Rua do Salvador. To właśnie tam stojąca za kontuarem Portugalka, kiedy usłyszy, że jesteście z Polski, zapyta: „Kawa z mlekiem?”.

      Podróż marzeń

      Do Lizbony zawsze docieram tą samą drogą. Wsiadam do samolotu i po niecałych czterech godzinach jestem na miejscu. Szybko, wygodnie, bezproblemowo. Tyle tylko, że nie zawsze chodzi o to, żeby było szybko.

      Im jestem starsza, tym większą przyjemność czerpię z powolności. Gdy byłam dzieckiem, miałam kompletnie inne podejście do czasu. Kiedy samodzielnie nie korzystałam jeszcze z komunikacji miejskiej, udawałam, że podbiegam do autobusu. Chciałam być taka jak dorośli, którzy ciągle gdzieś pędzili. Z dzisiejszej perspektywy mogę powiedzieć, że „bawiłam się w pośpiech”. Teraz gdy o tym myślę, łapię się za głowę. Podobne emocje pojawiają się, kiedy przypominam sobie, jak bardzo nie znosiłam tak zwanego leżakowania w przedszkolu. Dorosła Weronika wiele by dała za taki moment zatrzymania. W latach osiemdziesiątych szybkie tempo utożsamiałam z czymś istotnym. Dzisiaj wiem, że pęd unieważnia to, co najcenniejsze. Może dlatego chciałabym pojechać kiedyś do Lizbony samochodem. To marzenie w wersji all inclusive nabiera kształtu kremowego kampera, który staje się moim domem. W tym pragnieniu sama droga jest już przyjemnością, a Lizbona pojawia się w roli wisienki na podróżniczym torcie.

      Do stolicy Portugalii można też dojechać pociągiem, nie jednym, a kilkoma. Mój kolega Max Suski, który boi się latać, dotarł na południe Europy właśnie w ten sposób. Kiedy zapytałam go, ile czasu mu to zajęło, ze stoickim spokojem kogoś, kto lubi