Admirał Gracen szła dziarskim krokiem przez tunele wraz z doradcą, ignorując kilka innych osób zajętych własnymi sprawami, aż dotarła do wielkiej sali konferencyjnej.
– Panowie. – Skinęła głową czekającym na nią generałom, admirałom oraz różnym wysoko postawionym politykom. – Przepraszam, że musieliście na mnie czekać, ale obawiam się, że pojawił się pewien problem.
– W porządku, pani admirał. – Generał z trzema gwiazdkami kiwnął głową, zajmując miejsce. – Wszyscy rozumiemy trudności związane z dowodzeniem. Czy przekazała pani rozkazy kapitanowi Westonowi?
– Tak, panie generale. Zaakceptował je, a „Odyseja” w ciągu najbliższych dwóch tygodni będzie się przygotowywać do opuszczenia systemu – odparła Gracen, kładąc na stole swoje przybory i siadając.
– W dalszym ciągu nie podoba mi się, że ten człowiek dostanie kolejną szansę na wpakowanie nas w jeszcze większe kłopoty – odezwał się generał brygady, marszcząc brwi. – To łut szczęścia, że za pierwszym razem sprawy potoczyły dla nas wyjątkowo pomyślnie.
– Doceniamy pańską troskę, generale McGivens – powiedział spokojnym tonem mężczyzna w garniturze. – Jednakże odsunięcie kapitana Westona byłoby w tym momencie dość nierozważne.
– Tylko dlatego, że wasz przeklęty wydział PR zmienił tego człowieka w bohatera narodowego! – warknął w odpowiedzi generał.
– Panowie! – przerwał im surowym tonem generał broni. – Proszę, to ani miejsce, ani czas na takie kłótnie. Cokolwiek sobie myślimy, ufam, że zgodzimy się co do tego, iż potrzebujemy lepszego wywiadu infiltrującego zarówno Priminae, jak i ich wrogów. A żeby to uzyskać, musimy wysłać „Odyseję” w rejs.
– Wystarczy kilka tygodni, a „Enterprise” będzie gotowy do użytku – sprzeciwił się odruchowo McGivens.
– To o kilka tygodni dłużej, niż jesteśmy sobie w stanie pozwolić, Larry – przypomniał swojemu młodszemu koledze generał Howard Sullivan. – Ambasador zaczyna się coraz bardziej martwić o przebieg wojny i o swoich ludzi.
McGivens spojrzał na niego spode łba.
– W dalszym ciągu sądzę, że powinniśmy kazać mu czekać. Zjawił się tu, okazując pokorę, ale my wcale nie potrzebujemy jego zabawek.
– Być może – wtrąciła się gładko w rozmowę Gracen – potrzebujemy ich całkiem sporo. Chyba zdaje pan sobie sprawę z faktu, że w ciągu najbliższych trzech lat sam postęp medyczny skutecznie wyeliminuje zagrożenie śmierci w osiemdziesięciu procentach przypadków raka? Nie wspominając już o kuracjach odmładzających, które z tego, co wiem, ma pan zaplanowane na najbliższy miesiąc.
– Kilka tygodni nic nie zmieni na wojennym froncie.
– Nie, ale będzie oznaczać, że wyślemy w rejs niesprawdzony okręt, załogę i kapitana, oczekując, że zintegrują się w potencjalnej strefie wojennej – odparła Gracen. – Poza tym, kapitan Weston i jego ludzie cieszą się swego rodzaju… popularnością wśród Priminae, czego doskonałym przykładem są Corasc oraz jego pomocnice.
– Właśnie – odezwał się jeden z polityków. – Możemy wykorzystać tę reputację. Dobry Boże, przecież ambasador Corasc uważa Westona niemal za zbawcę swojego ludu! Takiego wpływu nie można kupić za żadne pieniądze!
Admirał Gracen i dwójka generałów przewrócili oczami, słysząc ten komentarz. Choć często różnili się w poglądach, mieli podobną opinię na temat niektórych cywilów.
Politycy oczywiście również mieli swoje zdanie na temat kolegów wojskowych.
TYMCZASOWA AMBASADA KOLONIALNA
Dystrykt Waszyngton
– Starszy?
– Tak, ithan? – odezwał się cichym głosem Corasc, unosząc wzrok, gdy przemówiła Cora Sienthe.
– Czy… czy wierzysz, że kolonie utrzymają obronę przeciwko Drasinom w trakcie naszej nieobecności?
Corasc westchnął, odrywając się od pracy. Często zastanawiał się nad tym samym, ale nigdy do końca nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie.
– Nie wiem – powiedział, wzruszając ramionami. – Kuźnia prawie ukończyła budowę ośmiu kolejnych okrętów, zanim musiała przerzucić się na dokończenie „Cerekusa”. Pozostałe światy będą w stanie same wyprodukować przynajmniej część okrętów wojennych, choć Kuźnia jest największym i najlepiej strzeżonym ze wszystkich naszych ośrodków.
Odchylił głowę w tył, a potem wyciągnął ręce dłońmi do góry, łapiąc się za skronie.
– Czy to wystarczy? Nie mam pojęcia. Obawiam się jednak, że nie ma to aż tak dużego znaczenia, jak myślisz.
– Co takiego? – Ithan rzuciła mu ostre spojrzenie, mocno zmieszana.
– Gdybyśmy nie opuścili Ranquil, nasza obecność nie zmieniłaby przebiegu wojny. Możliwe, że przybywając w to miejsce, zyskaliśmy szansę. Kilka tygodni nie ma żadnego znaczenia w planie całego wszechświata, nawet w skali takich wydarzeń.
Skinęła głową, wyglądając na przygnębioną.
– Rozumiem. Ja tylko…
– Wiem, ithan – powiedział, ukrywając własny ból pod osłoną formalności. – Ja również chciałbym wiedzieć, jak przebiega wojna w naszym domu, ale przysłużyliśmy się tu lepiej niż tam. – Urwał, zastanawiając się nad znaczeniem wypowiedzianych słów. – Ci… ZIEMIANIE… dostarczyli nam konceptów broni, które z łatwością mogą przechylić szalę zwycięstwa na naszą stronę, o ile uda nam się zintegrować ją z naszymi okrętami. Konstrukcja lasera wielozakresowego jest tak prosta, że już dawno powinna zostać opracowana przez naszych projektantów. Ich system obrony energetycznej również jest wspaniały, o wiele prostszy i wymagający mniejszej ilości mocy niż nasze tarcze, a mimo to o wiele bardziej skuteczny. Ithan, same tylko technologie mogą uratować nasze światy.
Kiwnęła głową, zgadzając się, a potem wyjrzała przez okno na nocne niebo.
– Z radością zobaczę znów swój dom.
– Ja również.
OKRĘT KONFEDERACJI PÓŁNOCNOAMERYKAŃSKIEJ „ODYSEJA”
Układ Słoneczny
Kapitan Eric Weston usiadł za pulpitem sterowniczym, a zasilanie potężnego okrętu zamruczało, wyprowadzając maszynę poza granice grawitacji Układu. Obrali kurs na Saturn, tak jak podczas pierwszej misji, aby spotkać się po drodze z „Indygo” w celu uzupełnienia paliwa, zanim znajdą się na ostatnim odcinku oddzielającym ich od heliopauzy.
Porucznik Daniels wytyczył kurs przenoszący ich na odległość stu lat świetlnych od Układu Słonecznego, do systemu Ranquil, celu ich podróży, więc Ericowi nie pozostawało nic więcej, jak tylko czekać. Mimo to ciągle przeglądał listy cargo okrętu, kontrolując cały sprzęt, jaki zabrali w podróż.
Jako dodatek do prototypów broni, co do których Eric nie był zbytnio przekonany, załadowali kilka nowych modułów wykrywających inne formy życia, które podobno skalibrowano tak, aby namierzały Drasinów jako żywe istoty. Uznał, że się przydadzą, choć wcześniej również udawało im się ich namierzyć, nawet jeśli komputer pokładowy miał uporczywą skłonność do stwierdzania, że nie żyli.
– „Indygo” na linii, kapitanie.
Eric wyprostował