– Komodorze!
Komodor Gregory Wolfe spiorunował go wzrokiem, a potem zachichotał ponuro, odwzajemniając się niezdarnym salutem.
– Opuść rękę, zanim zrobisz sobie krzywdę.
Eric Weston uśmiechnął się, odprężając nieco. Objęli się, poklepując wzajemnie po plecach.
– Niech to diabli, Wolfe, dobrze znów cię widzieć – powiedział Eric. – Nie wiedziałem, że wypuścili cię z Demos.
Komodor kiwnął głową. Gdy się od siebie odsunęli, Eric zauważył, że wygląda naprawdę dobrze. Podobnie jak „Odyseja”, baza Demos była objęta obowiązkowym programem ćwiczeń, które wykonywali wszyscy pracownicy mikrograwitacji. Harowali wszyscy na orbicie, bez żadnych wyjątków.
– Musisz wiedzieć, że jestem naczelnikiem, a nie jednym z więźniów. – Wolfe odwzajemnił uśmiech. – Zbliża się mój urlop, więc gdy usłyszałem o twojej misji, pomyślałem, że mógłbym się zgłosić. Poinstruowali cię o wszystkim?
Eric kiwnął głową.
– Tak. Kilka razy.
– Widzę, że masz mieszane uczucia. – Wolfe uśmiechnął się kpiąco. – Rozumiem, że wsiadasz do następnego wahadłowca, tak?
– Na to wygląda – potwierdził Eric.
– Doskonale. Ja również. Chociaż bałem się, że miniemy się po drodze.
– Prawie tak było. Zatrzymała mnie rozmowa z niejakim Gordonem.
– Gordon? – Wolfe zmarszczył brwi. – Masz na myśli Seamusa Gordona?
– Nie wiem. – Eric wzruszył ramionami. – Nie podał pełnego nazwiska.
– Nie zrobiłby tego. – Oczy Wolfe’a nabrały groźnego wyrazu. – Ten mały gnojek nie lubi swojego imienia. Brązowe włosy i oczy, haczykowaty nos oraz głupkowaty uśmieszek, ani na chwilę nieschodzący mu z twarzy?
– Dokładnie tak – potwierdził Eric.
– Uważaj na niego, synu. Ten koleś to chodzące kłopoty w tanim garniturze.
– Możliwe, ale niedługo będę znajdował się kilkanaście lat świetlnych od niego. Nie obchodzi mnie, dla której agencji pracuje. Przy takiej odległości nie będzie w stanie niczego mi zrobić.
– Od czasu do czasu przyda ci się jednak powrót do domu – odparował Wolfe z uśmiechem.
OKRĘT KONFEDERACJI PÓŁNOCNOAMERYKAŃSKIEJ „ODYSEJA”
Orbita ziemska
Starsza bosman Corrin skrzywiła się, słysząc niedaleko jakiś trzask, i odwróciła, by sprawdzić, o co chodzi. Odkąd „Odyseja” na poważnie zabrała się do gromadzenia sprzętu, stało się jasne, że załoga odpowiedzialna za organizację dostaw musiała wprowadzić więcej ulepszeń.
Sittler obrzucił morderczym spojrzeniem twarz na drugim końcu transmitera.
– Nie, to ty mnie posłuchaj. Jeśli nie załatwimy formalności w ciągu następnych dziesięciu minut, odeślemy te skrzynie do ciebie. Wyraziłem się wystarczająco jasno?
– Tak, panie dowódco – odparła po drugiej stronie podenerwowana młoda kobieta.
– Świetnie. Czas płynie – warknął, ucinając połączenie.
– Jakieś kłopoty? – spytała Corrin, zerkając na niego.
– To tylko papierkowa robota. – Sittler westchnął. – Przepraszam za ten brak skupienia, Rachel.
– Nie ma sprawy, Sit. – Wzruszyła ramionami. – Każ to postawić tutaj, dobra?
Uśmiechnął się ponuro.
– Jeśli to faktycznie moje, będzie w magazynie dwadzieścia minut po tym, jak powiedzą mi, co jest w środku.
– A jeśli tego nie zrobią, załaduję to na wahadłowiec w piętnaście – dodała, uśmiechając się.
Parsknęli krótkim śmiechem, który przerwał jednostajny sygnał plakietki Sittlera. Wyciągnął ją z kieszeni na udzie i przyglądał się przez moment.
– Cóż, w takim razie będę…
– Co to takiego? – spytała Rachel, zerkając ponad jego ramieniem.
– To moje. Wszystko się zgadza. Prototypy jakichś nowych rakiet bojowych dla Archaniołów. Chyba uznali, że możemy przetestować te zabawki – odparł, nie wiedząc, czy powinien cieszyć się z tego powodu.
Rachel Corrin prychnęła pod nosem.
– Myślisz, że to ty masz pecha? Szkoda, że nie słyszałeś, jak sklęli nas marines.
– O co poszło?
– Jakiś biurokrata uznał, że potrzebujemy więcej ciężkiego sprzętu…
– No wcale się im nie dziwię – uśmiechnął się Sittler.
– Ja chyba też nie. Ale przysłali nam jakąś monstrualną zbroję. Wysoka na dwanaście stóp, na dwóch wielkich nogach… Z tego, co mówił Greene, ma ją pilotować jakiś żółtodziób.
Sittler skrzywił się.
– Auć.
– A będzie jeszcze ciekawiej – powiedziała z uśmieszkiem Corrin. – Potwór został wyposażony w system indukcyjny. Wygląda na to, że nie jesteście już jedynymi wariatami w mieście.
Sittler zesztywniał.
– Wyposażony w co? Chyba żartujesz!
– Obawiam się, że nie, Sit.
– Cholera! Kapitan wpadnie w szał!
– Co? Dlaczego? – Corrin zmarszczyła brwi, zaintrygowana.
– Czy ty… nie, oczywiście, że nie. Wybacz, Rache – powiedział Sittler, machając ręką. – Zapominam, że większość ludzi nie przykłada zbyt wielkiej wagi do Archaniołów. Wiedziałaś, że mamy tylko jedną eskadrę?
– Taa… Cóż, w końcu to bardzo kosztowne jednostki.
– Owszem, ale nie aż tak, jak by się mogło wydawać. Trudniej jest znaleźć pilotów obsługujących ten system, niż zbudować te cholerstwa – powiedział Sittler marudnym głosem. – Podczas wojny zawsze mieliśmy niedobór pilotów i nadmiar maszyn. Kapitan i Steph nie będą zachwyceni faktem, że konkurencja zabiera im wykwalifikowanych ludzi.
Corrin wzruszyła ramionami.
– Hej, przecież to mało prawdopodobne, żeby zgłosił się do latania jedną z twoich zabawek.
Sittler westchnął.
– Chyba masz rację. Mimo to nie spotka się to z dobrym przyjęciem.
– Zdarza się – odparła Corrin, uśmiechając się krzywo. – A teraz zabieraj to ścierwo z mojej ładowni!
GÓRY CHEYENNE
Centrum Dowodzenia Konfederacji Północnoamerykańskiej
Colorado
Zaprojektowany w dwudziestym wieku tak, aby odeprzeć atak nuklearny, ośrodek Cheyenne był siedzibą Organizacji Obrony Północnoamerykańskiej Przestrzeni Kosmicznej, w skrócie OOPPK, przez ponad wiek, zanim podziemne centrum nie zostało przebudowane, by służyć połączonemu dowództwu kontrofensywy istniejących krótko Narodów Zjednoczonych na początku wojny z Blokiem