– Tak – odparł Greene. – Niech pan spojrzy na liczbę sztuk.
Brinks zerknął na ekran czytnika, a jego brwi wystrzeliły w górę.
– Tylko jedna? W czymś TAKIM?
– Jak już mówiłem, majorze, ktoś spieprzył specyfikację. – Greene pokręcił głową. – Będziemy musieli ponownie sprawdzić cały ładunek.
– To nie będzie konieczne, sierżancie.
Brinks i Greene odwrócili się i zobaczyli mężczyznę z naszywkami porucznika człapiącego w ich stronę. Sprawiał wrażenie, jakby uwierały go buty.
– Wie pan coś o tym, poruczniku? – spytał Brinks, taksując wzrokiem młodego człowieka. Dzieciak miał na sobie ciemnozielony uniform identyfikujący go jako członka brygady okrętów szturmowych.
– Crowley, sir – odparł porucznik z gorliwym wyrazem twarzy. Nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia lat. – Jackson Crowley, majorze.
– Poruczniku Crowley. – Brinks kiwnął głową, a potem powtórzył pytanie: – Co pan o tym wie?
– To tylko skafander z napędem, tak jak jest na nalepce, majorze – odparł Jackson z uśmiechem.
– Gówno prawda – prychnął Greene.
Brinks rzucił sierżantowi piorunujące spojrzenie, a potem odwrócił się do Crowleya.
– Poruczniku, w tej skrzyni spokojnie zmieściłoby się dwanaście skafandrów.
Młody człowiek uśmiechnął się z manierą dzieciaka obnoszącego się ze swoją nową zabawką.
– W takim razie chyba nikt nie wysłał panu specyfikacji, sir… Spodoba się to panu…
Podszedł do skrzyni, a potem zwrócił się bezpośrednio do holownika.
– Opuść skrzynię tutaj, a potem zwolnij zatrzaski, proszę.
Brinks usłyszał, jak Greene znów prycha pod nosem. Wiedział, że sierżant uważał za zabawne, gdy ktoś okazywał uprzejmość maszynie, ale zignorował go. Był ciekaw, o co tu właściwie chodziło.
Holownik odstawił skrzynię na dół. Magnetyczne kleszcze przymocowały ją do podłogi z głośnym hukiem. Maszyna odsunęła się i obróciła widłami tak, by móc je wsunąć pod zatrzaski zamontowane na szczycie skrzyni. Wystarczył niewielki obrót i pociągnięcie, by je otworzyć. Porucznik Crowley błyskawicznie złapał przód skrzyni, który uniósł się w powietrze. Opuścił ją w dół i pozwolił, by sama przytwierdziła się do połogi metalowymi zaciskami.
Z Greene’em u boku Brinks podszedł bliżej, by zajrzeć do środka.
– Niech to szlag – mruknął Greene.
Wewnątrz znajdował się największy „skafander”, jaki Brinks kiedykolwiek widział, a widział niemal wszystko, co zostało dotychczas wyprodukowane. „Zbroja” była wysoka na dwanaście stóp i wyglądała jak wyrwana prosto z kiepskiego filmidła science fiction.
– Poruczniku, nie jestem w nastroju do żartów – warknął poirytowany Brinks.
Widywał już podobne jednostki, choć o wiele mniejsze niż ta, a nawet przetestował w przeszłości kilka z nich. Wszystkie poległy sromotnie w starciu z minimalnymi standardami pola bitwy, ponieważ były zbyt pokraczne i niezdarne. Właśnie dlatego to mniejsze zbroje z napędem zyskały na popularności.
– To nie jest żart, majorze – odparł Jackson.
– Poruczniku, znam się co nieco na zbrojach. A ta z pewnością zaliczy glebę, jak tylko trafi w nią pierwszy pocisk – powiedział z przekonaniem Brinks.
– Ależ nie, sir – upierał się Jackson, kręcąc głową. – Ta działa w oparciu o SIN. Proszę mi zaufać, majorze. Jest gotowa do użycia na polu bitwy.
– SIN? – wymamrotał Greene. – Czym, do cholery, jest SIN?
– Przepraszam, sierżancie – odparł Crowley – ale to poufne dane…
– Synu, powiedz nam, co to jest, do diabła! – warknął Brinks.
Porucznik przełknął ślinę, a potem skinął głową.
– Tak jest, sir. SIN to system indukcji nerwowej. Ten sam, którego używają Archanioły i…
– Kurwa mać! – eksplodował Greene. – Mamy sobie wbijać pieprzone igły w nasze pieprzone karki? Czyś ty oszalał? Czy my wyglądamy jak ta banda popaprańców…
– Sierżancie – przerwał mu Brinks. Lubił Greene’a, ale facet musiał wiedzieć, że są pewne granice.
– Ale, panie majorze…
– Dość tego – powiedział Brinks, a potem przyjrzał się skafandrowi. – Nikt z naszych nie zdążył jeszcze zweryfikować tego systemu.
– Owszem, zdążył. – Crowley poklepał skrzynię. – Ten tutaj to moje dziecko, więc sierżant nie musi się już obawiać igieł wbitych w szyję.
Brinks spojrzał na porucznika, a potem przeskanował czytnikiem jego blaszkę identyfikacyjną. Pobieżne przejrzenie akt wystarczyło, by wiedział o nim wszystko.
– Poruczniku, czy kiedykolwiek braliście udział w akcji?
– No cóż… Nie, sir. Zaciągnąłem się dopiero po wojnie – przyznał Crowley. – Ale ukończyłem pełne szkolenie i mam certyfikat…
– Dlaczego po prostu nie dali nam paru czołgów? – spytał Greene. – Nie potrzebujemy tego szajsu.
– Czołgi są zbyt trudne w obsłudze – odparł natychmiast Crowley.
– A to coś niby nie jest?
– Nie, sierżancie, nie jest – powiedział Crowley gładkim tonem. – Większość podstawowych technologii zastosowanych w tym maleństwie wyprzedza czołgi o kilka tysięcy lat. Prosta hydraulika. Jeśli będziesz się z tym dobrze obchodził, pochodzi bez żadnych usterek przez setki lat. A to są jedynie największe ruchome części… Jego system operacyjny jest jednym z najlepszych i najlepiej chronionych…
– Ta, jasne – mruknął Greene, taksując olbrzyma wzrokiem i kręcąc głową. – Pole bitwy niczego nie traktuje ulgowo, dzieciaku.
Brinks przyjrzał się skafandrowi czujnym okiem, a potem potrząsnął głową.
– To twoja trumna, Crowley. Czy mógłbyś wyjąć to ustrojstwo ze skrzyni i… Do diabła, sierżancie, pokaż mu, gdzie może to coś schować.
– Jasne – burknął Greene pod nosem. – Połowa tutejszych żołnierzy będzie zrywać boki ze śmiechu na widok tego żelastwa.
„Możliwe” – pomyślał cierpko Brinks. „Z ciebie również mogą się śmiać. Oczywiście nie prosto w twarz”.
STACJA LIBERTY
Punkt Lagrange’a cztery
Orbita ziemska
Eric Weston otworzył drzwi do pokoju konferencyjnego, gdzie komandor Jason Alvarez Roberts brał udział w nieformalnej dyskusji dotyczącej nomenklatury wojskowej w czasach obecnych. Pomieszczenie było ogromne. Jego środek zajmował długi na dwadzieścia stóp stół. W dalekim końcu Eric dostrzegł siedzącego samotnie komandora.
– Panie komandorze.
Roberts spojrzał na niego, witając się uprzejmym skinieniem głowy.
– Panie kapitanie. Dziękuję za przyjście.
–