W oczach admirał Gracen rozbłysło coś, co Eric nie do końca umiał nazwać. Być może rozbawienie, ale nie miał pewności. Kiwnęła głową, słysząc jego odpowiedź, a potem dotknęła palcem ekranu i otworzyła kolejny plik. Eric żałował, że nie widzi tego, co ona, ale pulpit admirał został zaprojektowany tak, by mógł z niego czytać wyłącznie użytkownik.
– Śledziłeś przebieg rozmów dyplomatycznych ambasadora? – spytała po chwili.
„Ambasador”, starszy Corasc, został wyznaczony przez swoich ludzi do negocjowania traktatu z Ziemią po zaciekłej walce, jaką „Odyseja” stoczyła przeciwko Drasinom, jak nazywali ich Koloniści. Myśl technologiczna obu kultur za bardzo się od siebie oddaliła, przez co „Odyseja” miała przewagę w postaci skomplikowanej broni i jednocześnie była żałośnie słabo wyposażona, jeśli chodziło o użycie brutalnej siły.
Od tamtego czasu spędził wiele nieprzespanych nocy na wyobrażaniu sobie, czego mogłaby dokonać ziemska technologia, gdyby miała dostęp do tej czystej energii. Wiele ograniczeń, z powodu których cierpiał okręt, miało związek z brakiem mocy.
Weston pokręcił w odpowiedzi głową. Nie miał czasu zapoznać się z mało znaczącymi projektami, przez które „Odyseja” była zmuszona przejść.
– Obawiam się, że nie, proszę pani. Byłem dość zajęty.
Uśmiech pani admirał powiedział Ericowi, że doskonale wiedziała, co takiego robił, ale to była już całkiem inna sprawa.
– Szkoda. Mógłbyś je uznać za całkiem interesujące – powiedziała, kończąc temat.
– Na pewno – odparł, zachowując neutralny ton.
– Niestety – ciągnęła dalej pani admirał – z większości tej technologii nie będziemy mogli korzystać jeszcze przez kilka następnych lat… – Urwała, a potem błyskawicznie podjęła wątek. – Wliczając w to systemy zasilania.
Eric momentalnie zesztywniał na krześle. To była ostatnia rzecz, jaką chciał usłyszeć.
– Słucham?
– Koloniści, przepraszam, Priminae, jak sami siebie nazywają – powiedziała Gracen – używają systemów zasilania całkowicie różniących się od naszych. Obawiam się, że nie odkryliśmy jeszcze sposobu na wytworzenie energii elektrycznej przy ich użyciu. A przynajmniej nie w takim stopniu, aby się to opłacało.
Na twarzy Erica pojawił się grymas. Powinien wcześniej o tym pomyśleć.
– Nasi konstruktorzy pracują nad całkiem nową bronią i projektami okrętów, lecz w najbliższej przyszłości nie będziemy korzystać z tych zasobów.
Eric westchnął.
– Rozumiem.
– Mimo to nie możemy powiedzieć, że nie wyszło z tego nic dobrego. – Usta pani admirał wygięły się w półuśmiechu. – Weźmy chociaż przykład technologii medycznej, która pomimo braku kompatybilności z naszymi własnymi systemami działa całkiem sprawnie. Zaczęliśmy już wcielać w życie wiele technik, które służą naszemu centrum medycznemu na Liberty, i jak na razie rezultaty są całkiem zadowalające.
Eric bezwiednie kiwnął głową, w jakimś ciemnym zakamarku swojego umysłu opłakując utratę całej tej mocy. Dopiero wtedy uderzył go sens ich rozmowy. Zmarszczył brwi.
– Proszę wybaczyć, pani admirał – powiedział po chwili namysłu – ale czy udało nam się dojść do porozumienia ze starszyzną Kolonistów?
Admirał Gracen uśmiechnęła się, tym razem szerzej.
– Owszem.
Eric znów skinął głową. Jego umysł pracował na najwyższych obrotach. Wiedział, że starszy Corasc był odrobinę sfrustrowany tempem ziemskiej polityki, ale prawdę mówiąc, Koloniści również sprawiali wrażenie wiecznych fatalistów. Praktycznie pod każdym względem.
Spotkał kiedyś dwoje należących do typu walczących–na–śmierć–i–życie istot, które utożsamiał generalnie z ludźmi, ale byli oni wojskowymi w mniejszym bądź większym stopniu. Corasc z pewnością wykazywał się większą cierpliwością niż zazwyczaj. Przez trzy miesiące po przybyciu do Układu Słonecznego brał udział w niekończącej się paradzie obiadów i państwowych przyjęć w nadziei zdobycia jakiejkolwiek pomocy, która przydałaby się jego ludziom w walce przeciwko Drasinom.
Trzy miesiące to dość długi okres w każdej wojnie, szczególnie w obliczu ludobójczej fali, jakiej musieli stawić czoła Koloniści. Eric doskonale rozumiał frustrację członka starszyzny.
Spojrzał na admirał Gracen.
– Co to za umowa?
– Dostarczymy im doradców terenowych w postaci oddziałów Zielonych Beretów – wyjaśniła Gracen – oraz specyfikacje techniczne dotyczące pancerzy adaptacyjnych i systemów laserowych. Nie otrzymają jednak wykazów danych technicznych napędów skokowych ani koordynat Układu Słonecznego.
Eric kiwnął głową, zgadzając się w obu kwestiach.
Napęd skokowy z pewnością był asem w rękawie ziemskich wojsk. Umożliwiał natychmiastowe podróże na odległość sięgającą aż trzydziestu lat świetlnych. A nawet dalej, gdyby można generować do tego wystarczającą ilość mocy.
Ponadto, w obecnej sytuacji, dokładnego położenia Układu Słonecznego nie można było przehandlować za jakąkolwiek cenę. Eric nie był pewien, czy wróg miał jakiś sposób na wyciągnięcie tego od Kolonistów, ale trzymanie się na uboczu stanowiło o wiele lepsze wyjście. A przynajmniej do czasu, gdy flota marynarki i system obronny nie zostaną przywrócone.
Jednakże zrealizowanie nawet tej umowy oznaczało wysłanie „Odysei” na następną misję. Eric zmrużył oczy, rozważając ten pomysł. Nie żeby sprzeciwiał się kolejnemu zadaniu. Wiedział, że jego załoga z radością przyjmie te wieści, jednak w tym momencie „Odyseja” była jedynym okrętem o skumulowanej sile rażenia w całym Układzie Słonecznym.
– Kiedy w takim razie wracamy na Ranquil? – spytał na tyle swobodnym tonem, na ile go było stać.
– Za dwa tygodnie – odparła admirał. – W tym czasie twoja załoga będzie mogła skorzystać z przepustek.
– Dziękuję. Na pewno to docenią – powiedział, w dalszym ciągu myśląc o lokalnym systemie obronnym. – Pani admirał… jeżeli Drasinowie zaatakują podczas nieobecności „Odysei”…
– To mało prawdopodobne, chyba że udało im się podjąć trop na podstawie twoich śladów zostawionych w przestrzeni kosmicznej – odparła Gracen. – Jeśli jednak do tego dojdzie, będziemy przygotowani.
Eric nie powiedział już ani słowa, ale nie dlatego, że się nie zgadzał, tylko dlatego, że nie był taki pewien tego przygotowania.
– „Normandia” i „Enterprise” – ciągnęła Gracen – są, jak sam wiesz, w trakcie budowy. W ciągu następnych dwóch tygodni osiągną minimalny status operacyjnej sprawności, choć będą potrzebować jeszcze miesiąca, aby normalnie funkcjonować. Co więcej, Rosjanie rozpoczęli budowę „Gagarina”. Jest niszczycielem, którego planowali pierwotnie użyć jako podłoża testowego dla nowych projektów oraz by „pomachać swoją flagą” w nowym wyścigu o podbój przestrzeni kosmicznej.
Związek Sowiecki, powołany jako efekt rozpadu Bloku Wschodniego, w dalszym ciągu był dość osłabiony po paskudnym laniu, jakie spuścili mu Chińczycy. Biorąc