Zanim nadejdzie jutro. Tom 3. Druga strona nocy. Joanna Jax. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Joanna Jax
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Историческая литература
Год издания: 0
isbn: 978-83-7835-724-7
Скачать книгу
nie będzie tego pamiętał. Dojdzie pani do siebie i zabierze go stamtąd. Teraz zaopiekują się nim należycie inni. Proszę mi uwierzyć. Pracuje tam moja przyjaciółka, Nina Zawiślańska, ona kocha dzieci… – Gabriela próbowała uspokoić kobietę.

      – Kto? Boże, kto? Dlaczego ona? – Kobieta usiłowała wstać z pryczy.

      Gabriela wiedziała, że chora zaczyna bredzić i ułożyła ją z powrotem na materacu.

      – Jutro, jak pani wydobrzeje, poproszę Ninę, żeby przyniosła na chwilę pani synka. I wtedy przekona się pani, że lepiej nie mogła trafić. Pani Nina była kiedyś gwiazdą, grała w Wilnie, na Pohulance. Jej męża wykończyło NKWD, a synek zmarł w drodze do Kazachstanu. Ale kocha dzieci i bardzo dobrze się nimi opiekuje.

      – Jej mąż zmarł… Jej dziecko zmarło… – bełkotała kobieta.

      – Tak, ale teraz pani Nina jest bardzo zakochana i bardzo szczęśliwa, więc proszę się martwić jedynie o swój powrót do zdrowia. – Gabriela uśmiechnęła się ponownie i poszła zajrzeć do innych pacjentów.

      Miała ochotę zrugać tę kobietę, ale ostatnio nauczyła się udawać i uśmiechać na zawołanie. Musiała, by jej pacjenci mogli czuć się bezpiecznie i spokojnie powracać do zdrowia albo też spokojnie umrzeć.

***

      Ewa Laudańska ocknęła się nad ranem. Wydawało się jej, że śniła jakieś koszmary. Rozejrzała się dookoła. Była chyba w jakimś ambulatorium i nieco się uspokoiła. Jednak nigdzie nie mogła dostrzec swojego syna. Ostatnie, co pamiętała, to wrzask jakichś kobiet. Jej dramat zaczął się w Kazachstanie. Nagle zrobiło się ciepło, a ona zamiast nabrać wigoru, dostała gorączki. Później było już tylko gorzej. Na szczęście w Taszkiencie natrafiła na grupę Polaków zmierzających do obozu polskiej armii i oni się nią zaopiekowali. Zapewne teraz znajdowała się w bezpiecznym miejscu, pod opieką personelu medycznego, ale lęk o Kajtka sprawił, że nie poczuła się ani odrobinę bezpieczniej. W oddali zobaczyła młodą dziewczynę w białym kitlu.

      – Siostro! – zawołała na tyle głośno, na ile było ją stać.

      – Widzę, że dzisiaj jest lepiej – powiedziała dziewczyna. Wyglądała na zmęczoną, miała podkrążone oczy i przyklejony do twarzy uśmiech.

      – Co z moim dzieckiem? – zapytała Ewa.

      – Widzę, że nic pani nie pamięta. Pani synek jest chwilowo w sierocińcu, pod dobrą opieką. Postaram się, żeby go pani dzisiaj zobaczyła – odpowiedziała Gabriela.

      – Ma na imię Kajtek… Jak dobrze, że nic mu się nie stało – jęknęła Ewa i zaczęła płakać.

      – Niechże pani się nie maże, bo jak synek zobaczy panią taką zapłakaną, to nie będzie za dobrze. – Gabriela puściła do niej oko.

      Ewa już nic nie powiedziała. Popłakała się, bo nagle ogromny ciężar spadł jej z serca. Martwiła się tak bardzo o Kajtka, on był dla niej najważniejszy.

      Koło południa przy jej pryczy stanęła szczupła, ładna kobieta, trzymająca na rękach uśmiechniętego Kajtka.

      – No, przywitaj się z mamusią – powiedziała ciepło, chociaż dzieciak był zbyt mały, żeby ją zrozumieć.

      – Mój Kajtuś. – Ewa uśmiechnęła się szeroko.

      Jej synek wyglądał na radosnego, a to oznaczało, że dotarł do tego miejsca cały i zdrowy.

      – A więc ma na imię Kajetan. – Kobieta roześmiała się. – Chwilowo mówiłam na niego Jasio. Gabrysia mówi, że jeśli dobrze pójdzie, za jakieś dwa tygodnie będzie pani mogła stąd wyjść.

      – Dziękuję – wydukała Ewa.

      – Jest taki słodki… – Nina kolejny raz się uśmiechnęła. – Teraz jednak musimy uciekać, żeby Kajtek niczego nie złapał. I tak złamałam regulamin, ale Gabriela mówiła, że pani bardzo cierpi.

      Laudańska pokiwała głową. Wystarczyło jej, że go zobaczyła. Ta kobieta miała rację, Kajtek w ogóle nie powinien pojawić się w tym miejscu. Pomyślała, że Paweł zrugałby i ją, i cały personel za taką niefrasobliwość.

      – Oczywiście… – powiedziała. – I jeszcze raz dziękuję, pani…

      – Nina. Nazywam się Nina Korcz – odpowiedziała kobieta i tuląc do siebie Kajtka, wyszła z ambulatorium.

      A zatem to był tylko zły sen. Ta kobieta wcale nie nazywała się Zawiślańska, ale Korcz i z żoną Pawła nie miała nic wspólnego. Jednak ów koszmar zdawał się taki realny. Jakby to działo się naprawdę. Jakaż byłaby to ironia losu, gdyby spotkała tutaj tę kobietę. Co wówczas by jej powiedziała? Postanowiła się upewnić i ponownie zaczepiła przechodzącą Gabrielę.

      – Przepraszam, siostro… Ta pani Nina… Ona jest mężatką?

      – Jeszcze nie, ale pewnie niedługo będzie – odpowiedziała szybko Gabriela i pobiegła do kolejnego pacjenta.

      Ewa kolejny raz odetchnęła z ulgą. Być może ów koszmar pojawił się, bo dławiły ją wyrzuty sumienia? To, że zakochała się w żonatym mężczyźnie, nie było jej winą, ale to, iż go uwiodła, już tak. Jednak uznała, że wystarczającą karą dla niej jest uporczywa myśl o tym, co będzie, gdy Paweł odbędzie już swoją karę i wyjdzie na wolność. Wciąż zastanawiała się, czy nadal kocha swoją żonę i co zrobi, jeśli ją odnajdzie i zechce do niej wrócić. A jeśli Paweł zostanie z nią i z Kajtkiem, a ona pewnego dnia stanie z tą kobietą twarzą w twarz? Jak popatrzy jej w oczy? Tak, Ewa Laudańska uznała, że to będzie dla niej największa kara.

***

      Grzegorz zjawił się w Jungijul zupełnie niespodziewanie. A wraz z nim Błażej Piotrowski. Nina właśnie przewijała małego Kajtka, gdy ktoś stanął za nią i zakrył jej dłońmi oczy. Nie musiała zgadywać, wiedziała, że to jej Grzegorz. Uśmiechnęła się i powiedziała:

      – Kochanie, zaraz się z tobą przywitam, tylko założę temu dżentelmenowi pieluchę.

      – Mówiłem ci już, że będziesz cudowną mamą? – zapytał.

      – Wiele razy. – Roześmiała się i dodała: – Wiesz, kiedy zjawił się ten malec, to znowu zapragnęłam mieć swoje dziecko. Jest taki cudowny. Ma śliczne oczy, w ogóle cały jest śliczny.

      – Kochanie, obiecuję ci, że postaram się o jeszcze ładniejszego. – Grzegorz pogłaskał ją po głowie.

      – Mam nadzieję, że postarasz się ze mną. – Znowu się uśmiechnęła. Odłożyła chłopczyka do zaimprowizowanego kojca i przytuliła się do Grzegorza. – Ale powiedz, co tutaj robisz, czyżby to już?

      Ossowiecki pokiwał głową.

      – Tak, kochana, za pięć dni wyruszają pierwsze transporty. I ty z dzieciakami się w nich znajdziesz. Pojadą także lżej chorzy, pod opieką kilku pielęgniarek.

      – I Apolonia – westchnęła Nina. – Ona nie może tutaj zostać sama.

      – Dobrze, coś wymyślę, żeby wyjechała razem z wami. A teraz chcę cię pocałować i mam nadzieję, że ten mały szkrab nie zgorszy się tym faktem.

      – On nie, ale jestem pewna, że zaraz wpadną tu inni i znowu będą robić głupie miny.

      – To pech… – Grzegorz zrobił strapioną minę.

      – Żaden pech, po prostu mnie pocałuj – odparła Nina.

      Tak też uczynił, ale to miłe powitanie przerwał im czyjś