– Irina! – krzyknął. – Już wróciłem, ale jestem cały oblepiony błotem i muszę się umyć!
– To dobrze, doktorze, bo już się martwiłam. Zaparzę doktorowi czaju – powiedziała gromko.
– Kochana z ciebie dziewczyna, marzę o czaju. – Paweł starał się, by jego głos brzmiał tak jak zwykle.
Zapalił światło i dopiero teraz przyjrzał się mężczyźnie. Człowiek miał ciemny zarost, sińce wokół oczu i ubrany był w niemiecki płaszcz wojskowy. Spod niego wystawał brudny i zniszczony mundur Wehrmachtu. Idealny obiekt do polowania dla żądnych zemsty enkawudzistów.
– Rozbierz się i daj mi ubrania. Trzeba je spalić. Przyniosę ci nowe i założę opatrunek. A potem idź do diabła – mruknął.
Rana okazała się paskudniejsza, niż myślał. Należało ją porządnie zdezynfekować i wykonać szycie. Przeszedł do pokoju, w którym zwykle siedział z pielęgniarką, i oznajmił:
– Rano przywieźli jakiegoś wariata. Zaaplikowałem mu co trzeba, ale lepiej, żebyście tam nie zaglądali. Jak dostanie ataku, to może was uderzyć albo ugryźć. Zamknąłem go na klucz w swoim gabinecie – oznajmił.
– Wariatów to ja się boję, bo podobno można samemu zwariować. – Irina zbladła.
Kobieta, choć wykształcona w swoim fachu, była pełna przesądów dotyczących chorób psychicznych, co było niedorzeczne, ale Paweł doskonale o tym wiedział i dlatego liczył, że nie będzie tej nocy zaglądała do jego pokoju. Irina postawiła przed nim kubek herbaty, sama zaś poszła zmienić opatrunki pacjentom. Ponieważ zajmowało jej to przeważnie dwie godziny, Paweł ten fakt wykorzystał i w tym czasie zajął się nogą Niemca. Pozwolił mu się nawet przespać kilka godzin, ale nad ranem mężczyzna musiał opuścić szpital. W butach i waciaku jednego z pacjentów, który najpewniej niedługo pożegna się z tym światem.
– Dziękuję – powiedział cicho mężczyzna na odchodnym.
– I tak nie dasz rady uciec, ale jak cię złapią, przynajmniej nie nabawisz się gangreny – powiedział Paweł zrezygnowanym głosem. Naprawdę uważał, że temu człowiekowi nie uda się uciec.
– Więc dlaczego mi pomogłeś?
– Bo jestem lekarzem – mruknął.
– Niech cię Bóg błogosławi. Nazywam się Jürgen.
– Trzymaj się, Jürgen. Oby obydwu nas pobłogosławił – odpowiedział Zawiślański i powrócił do swoich zajęć.
Był lekarzem i ratowałby życie każdemu. Tak jak kiedyś ratował je Litwinom, a potem Rosjanom. I tak jak uratował życie Niemcowi.
14. Wilno, 1942
– No i żeś musiał nas wpierdolić w gówno! Bo ty, Kuba, nie możesz na dupie usiąść, tylko cię nosi. Samarytanin, kurwa jego mać. Zapakowałem ci naftę i kilka świec, bo przecież tam prądu nie uświadczysz. Mapki nie zgub, bo inaczej do dupy śpiewać pójdziecie, a nie do tego domu. Pieniądze zostawisz w kasie na stacji i powiesz, że to dla Lecha od Wieśka. I tyle. No… co jeszcze? I pamiętaj – człowiek z pociągu nazywa się Jasiek Mazurek, a Agnieszka to twoja narzeczona. Więcej gadać nie musisz, bo Mazurek to nawet za wiele wiedzieć nie chce – sarkał Potopek, pakując do ogromnej walizki rozmaite wiktuały i rzeczy niezbędne do przetrwania w opuszczonej leśniczówce.
– Stary, nawet nie wiem, jak mam ci podziękować – westchnął Kuba.
Przywykł już do tego, że Wiesiek pomoże zawsze, ale musi najpierw trochę sobie pogadać.
– Tam spędziłem z Elunią najpiękniejsze chwile. – Potopek przestał pakować rzeczy i popatrzył na Kubę. – Myślisz, że kiedyś Elunia, no, wiesz…?
– Chłopie, jestem o tym przekonany. Ona nigdzie lepszego męża nie znajdzie. – Poklepał po ramieniu Wieśka. – Po prostu potrzebuje czasu…
– Ale mnie chodzi o to, że jestem prosty chłop. Na sztuce się nie znam, kultura to dla mnie nazwa jakiejś gazety, a i przekląć czasami lubię siarczyście. Co by nie mówić o sędzim, ale to był wykształcony i obyty w świecie człowiek. A z niej jest taka dystyngowana dama… Niekiedy myślę, że ja po prostu do niej nie pasuję – ze smutkiem w głosie stwierdził Potopek.
– Też mi się tak wydawało, gdy poznałem Laurę… – zaczął Kuba, ale przyjaciel przerwał mu w pół zdania.
– Tfu, nawet mi nic o tej kurwie nie mów.
– Mówisz o kobiecie, którą kocham – obruszył się Kuba. – Powinienem ci dać po mordzie.
– Już kiedyś mi dałeś, ale teraz nie dasz, bo wiesz, że to prawda. Łazisz za nią jak pies, a ona ciągle szlaja się z tym szwabem. Jak ty możesz w ogóle tak z nią później… No, wiesz, fiku-miku?
– Po prostu Laura jest kobietą, którą muszę się dzielić albo nie mieć jej wcale – mruknął Kuba, bo wiedział, że Potopek ma rację.
Tak, chodził do niej spragniony, owładnięty tęsknotą i opętany szalonym uczuciem, chociaż nie mówił jej o swojej miłości zbyt często. Ona za każdym razem szeptała, jak bardzo go kocha, a potem bez ogródek mówiła, że wieczorem będzie z Wolfem w Zaciszu, podkreślając, iż jest to niezobowiązująca znajomość. Wierzył jej, bo chciał wierzyć. Jednak gdy wracał do siebie, a odurzenie jej ciałem i miłosnymi uniesieniami ulatniało się, docierało do niego, jakim jest idiotą i frajerem. Tym bardziej że jego kompan z pokoju bezlitośnie mu to uświadamiał. A jednak nie potrafił z niej zrezygnować…
– Ja bym tam wolał sobie fujarę siekierą urżnąć – bąknął pod nosem Wiesiek i dodał: – Dobrze, wszystko spakowane. I uważaj, na miłość boską, bo jak cię gestapo przydybie, to po tobie. Może już lepiej, żebyś chędożył tę swoją lafiryndę, niż u nich w pierdlu siedział.
Kuba opuścił ich kwaterę nad knajpą, targając ze sobą pokaźnych rozmiarów walizkę, i udał się do mieszkania Ratajskiej. Organizacje podziemne w Wilnie były jeszcze w powijakach, ale gestapo dmuchało na zimne i próbowało w zalążku zdusić przyszłych dywersantów. Na szczęście w mieście nie działo się nic tak złego, jak na przykład w Warszawie, więc nagonki nie były zbyt intensywne. Zdarzało się jednak, że kogoś poszukiwano i patrole częściej niż zazwyczaj legitymowały przechodniów. Do Wilna docierały plotki ze stolicy i chwilami Kuba cieszył się, że mieszka tutaj, gdzie panuje względny spokój. Chociaż on zawsze musiał wdepnąć w jakieś gówno, nawet jeśli to było jedyne gówno na ulicy.
Agnieszka nie miała na sobie ani jego prochowca, ani też swojego czarnego palta. Ratajska podarowała dziewczynie kaszmirowy kostium i bordowy kapelusz. Kuba musiał przyznać, że dziewczyna prezentowała się niezwykle elegancko. Dopiero teraz spostrzegł, że ma błękitne oczy, mały nos i drobne usta. Owszem, zauważył, że jest ładna, ale dopiero teraz przyjrzał się jej lepiej.
Wyszli na ulicę i udali się w kierunku dworca. Po kilku minutach Kuba doszedł do wniosku, że Agnieszka zwraca na siebie uwagę. Po prostu mężczyźni zerkali na nią z podziwem, a żołnierze z niemieckich patroli, które mijali po drodze, pozwalali sobie nawet na niewybredne żarty. W innych okolicznościach zapewne połechtałoby to męską próżność Kuby, ale teraz czuł jedynie strach. Obawiał się, że mogą trafić na kogoś, kto skojarzy tę oszałamiająco piękną kobietę z osobą poszukiwaną przez gestapo