– Kuba, ja po prostu lubię czuć się bezpiecznie. I pragnę normalnie żyć. Jak kiedyś. A on daje mi to wszystko. Pamiętam, jak weszli Rosjanie, jak zamknęli Tobiasza, a moich rodziców wypędzili z Ponar, a potem wywieźli na Syberię, gdzie oboje zmarli. Nie chcę skończyć tak jak oni. Ani jak Tobiasz.
– Tak, za to teraz Niemcy urządzili w Ponarach miejsce kaźni dla tysięcy niewinnych. Daj spokój, Lauro, oni są takimi samymi barbarzyńcami, jak Rosjanie. Nie słyszałaś o tym, co dzieje się w Warszawie, w Krakowie… Na Boga… – Kuba próbował jej tłumaczyć pozornie oczywiste sprawy.
– Słyszałam. Dlatego tym bardziej będę miła dla Wolfa, bo nie chcę, żeby spotkało mnie coś złego. Kocham tylko ciebie – powiedziała słodko i dodała: – Ale z tamtą dziewczyną to już wszystko skończone?
– Nic nie było zaczęte, Lauro. Mówiłem ci, kim jest ta kobieta, a teraz nawet jej nie widuję. Wyjechała do rodziny, gdzieś w okolice Brześcia, i tyle – uciął Kuba.
Okłamał ją. Widywał wtedy Agnieszkę, choć w istocie bardzo rzadko i na krótko. Nie wyjechała, w tym czasie wciąż mieszkała u Ratajskiej i nie miała się gdzie podziać. List do swoich kompanów, który zaniosła do zaprzyjaźnionego sklepu, pozostał bez odpowiedzi, a to oznaczało, że wpadli wszyscy i nikt nie był w stanie udzielić jej pomocy. Nadchodziło lato i Wiesiek coraz bardziej naciskał na zabranie Agnieszki z mieszkania Ratajskiej. Wokół pałętało się pełno Niemców, a sąsiedzi robili się wścibscy. Kuba kombinował jak mógł, Agnieszka również, ale w końcu podjęli decyzję o wyjeździe z Wilna. To znaczy ona miała zamieszkać w starej leśniczówce, a on od czasu do czasu ją odwiedzać, by przywozić jej rzeczy niezbędne do przetrwania. Nie mógł jednak powiedzieć o tym wszystkim Laurze. Z prostej przyczyny – nie ufał jej. To była chyba najgorsza możliwa opcja. Kochać kogoś do szaleństwa i nie ufać mu za grosz.
Dotarli na dworzec i odnaleźli Janka Mazurka, który ulokował ich w wagonie pocztowym. Dopóki pociąg nie ruszył, siedzieli skuleni pomiędzy regałami, wypełnionymi płóciennymi workami z korespondencją i opieczętowanymi paczkami. Odetchnęli dopiero, gdy pociąg ruszył.
Nie bez trudu odnaleźli starą leśniczówkę. W istocie stała w gęstych chaszczach, zbudowana była z ciemnego drewna i w wielu miejscach pokryta mchem. Idealnie wtapiała się w krajobraz. Gdyby nie odnaleźli jej przed zmierzchem, z pewnością musieliby spędzić noc pod gołym niebem.
– Trochę tu strasznie – wyszeptała Agnieszka, gdy Kuba otwierał kłódkę przytwierdzoną do drzwi wejściowych.
Zdążyli niemal w ostatniej chwili, bo zaczynało robić się ciemno.
– I bezpiecznie. Nikt tutaj nie trafi – pocieszająco powiedział Kuba, ale wzdrygnął się na myśl, że niebawem dziewczyna pozostanie w tym miejscu sama. Po chwili dodał: – Będę tutaj przyjeżdżał w każdy wolny dzień.
– Dziękuję – powiedziała cicho Agnieszka, z przerażeniem rozglądając się po ciemnym i dość ponurym pomieszczeniu, oświetlanym przez mdłe światło latarki.
Kuba zapalił świecę i również zaczął rozglądać się po wnętrzu. Musiał rozpalić w kominku, bo noce wciąż były chłodne i miał nadzieję, że znajdzie kilka wyschniętych polan. Postanowił, że nazajutrz rozejrzy się za siekierą i przygotuje Agnieszce drewno, ale teraz, w tych egipskich ciemnościach, nie miał na to zbyt wielkich szans, a bateria w latarce powoli się kończyła. Nafty także przywiózł mało, więc należało dozować ją oszczędnie, by pewnego dnia Agnieszka nie pozostała zupełnie bez światła.
Na szczęście koło kominka leżało kilka szczap, a nawet stara gazeta do rozpałki. Zerknął na datę. Siedział wtedy w podmoskiewskim łagpunkcie i marzył o kolejnych spotkaniach z piękną Galiną. Niekiedy myślał o niej i zastanawiał się, czy poukładała już sobie życie uczuciowe, czy był dla niej tym, kim dla niego Laura. Cierniem w sercu, człowiekiem, którego jednocześnie kocha się i nienawidzi. Nie życzył tego ani jej, ani sobie, bo była to fatalna mieszanka. On o tym wiedział najlepiej.
Kuba i Agnieszka przysiedli na wyświechtanej kanapie, stojącej w pobliżu kominka, i milczeli. Przypomniał sobie pewną noc, którą spędził w Oszmianie, w domu znajomego oficera. Siedział wówczas przy kominku, tak jak teraz, z córką kapitana Kąckiego i milczał. Ona także nic nie mówiła, a jednak poczuł wówczas jakiś wewnętrzny spokój. To była jedna z nielicznych nocy, gdy nie szarpały nim niechciane uczucia, jakimi obdarzył tę straszną kobietę, Laurę Przebindowską.
– Chciałam zostać lekarzem – powiedziała cicho Agnieszka. – Ale weszli Rosjanie i zakończyłam swoją edukację po pierwszym roku. Mój ojciec był oficerem polskiego wojska, pojechał walczyć z Niemcami i nigdy nie powrócił do domu. Zapewne go wykończyli. Dlatego będę z nimi walczyć, kiedy nadarzy się okazja. Tylko teraz nawet nie wiem, w jaki sposób mogłabym to robić.
– Jesteś pewna, że to Niemcy? Widziałem w Brześciu wielką paradę niemiecko-sowiecką. Dzisiaj wydaje się to tak odległe, że aż nierzeczywiste. Sowiety obściskujące się ze szwabami. I tam właśnie przekazano Rosjanom wojennych jeńców. Więc wielce możliwe, że twojego ojca wcale nie wykończyli Niemcy, tylko Rosjanie – niepewnie powiedział Kuba.
– Pojechał bić się z nimi. Jeśli zginął, to albo z ich rąk, albo przez nich – mruknęła.
– Jeśli dasz sobie spokój z dywersją, jest szansa, że kiedyś zostaniesz lekarzem. Jeżeli jednak wpakujesz się w kłopoty, żadne twoje marzenie się nie spełni – spokojnie powiedział Kuba.
– Moim marzeniem jest żyć i umrzeć w swojej ojczyźnie. Tego nauczył mnie ojciec – stanowczo odparła Agnieszka.
– Na razie musisz żyć tutaj – westchnął. – A ja mam proste marzenia. Chciałbym załapać się do jakiegoś jazzowego bandu, jeździć z nim po świecie, a w domu mieć kochającą mnie kobietę. No, właśnie… Dom. Najpierw chciałbym mieć swój dom, miejsce na ziemi, do którego zawsze będę mógł powrócić, gdy przeje mi się ten wielki, wspaniały świat.
– Nie masz kobiety? – zdziwiła się. – Jesteś taki… atrakcyjny. Przystojny, dystyngowany i czarujący. Można się w tobie zakochać w pięć minut.
Kuba nigdy tak o sobie nie myślał. Tym bardziej nie spodziewał się usłyszeć podobnych komplementów od dziewczyny, która zdawała się nim kompletnie niezainteresowana. Jednak sprawiło mu to przyjemność. Agnieszka miała w sobie coś, co powodowało, że mimo grożącego mu niebezpieczeństwa czuł przy niej jakiś wewnętrzny spokój. Tak jak niegdyś przy pannie Klarze Kąckiej. Niekiedy zastanawiał się nawet, co teraz się z nią dzieje. Teraz czuł to samo przy Agnieszce. Podobała mu się, ale nawet nie myślał o tym, by zaciągnąć ją od razu do łóżka. Nachodziła go tkliwość i czułość, jakby atmosfera wokół była zbyt delikatna i wiotka, by psuć ją bezdusznym aktem seksualnym. Jakże to było różne od tego, co przeżywał przy Laurze. Wystarczyło, że ta znalazła się w pobliżu, i wszystko wokół gęstniało, dusiło i domagało się spełnienia, aż do fizycznego bólu.
– A naprawdę jak masz na imię? – zapytał.
– Naprawdę mam na imię Róża – powiedziała cicho i dodała szybko: – Ale zapomnij to imię, zanim stąd wyjedziesz.
– Masz