– Słucham? – Joe Armstrong patrzy na mnie w osłupieniu. – Chyba nie bardzo rozumiem.
Fiona jest równie zdezorientowana, a ja czuję, że się rumienię. David, który idzie do jadalni, chichocze, otwierając drzwi. Dobrze wie, co zrobiłam.
– Myślałam, że są państwo parą – tłumaczę. – Przepraszam. Weszliście razem, więc założyłam…
– Boże, nie! – Joe wybucha serdecznym śmiechem, ale widząc urażoną minę Fiony, dodaje pospiesznie: – Proszę mnie źle nie zrozumieć… Fiona jest urocza. Jestem pewien, że byłaby cudowną dziewczyną, ale… – Przeczesuje dłonią włosy. – Nie jesteśmy parą. Nawet się nie znamy. Zamieniliśmy tylko kilka słów na przystani.
– To moja wina, przepraszam. – Rzucam Fionie przepraszające spojrzenie. – Jestem nowa. Nigdy dotąd nie pracowałam w recepcji.
– Nic się nie stało. – Kąciki jej ust unoszą się nieznacznie, ale bardziej przypomina to grymas niż uśmiech. Wyciąga rękę. – Gdybym mogła prosić o klucz.
– Oczywiście. – Wręczam jej klucz do pokoju numer trzy, a Joemu do pokoju numer sześć.
– Pomóc ci? – pyta Joe, widząc, że Fiona poprawia plecak.
– Nie, dziękuję – pada krótka odpowiedź. – Dam sobie radę.
Odwracam się do laptopa, kiedy oboje gramolą się po schodach, Fiona pierwsza, a Joe tuż za nią. Z chwilą gdy ich kroki rozbrzmiewają na piętrze nad moją głową, David wychyla się z jadalni.
– Wybacz – rzuca ze śmiechem. – Mogłem wyprowadzić cię z błędu, ale to było takie zabawne. – Zerka w stronę schodów. – W tym tygodniu mamy kilku ciekawych gości. Coś mi mówi, że musimy być czujni.
Rozdział 13
Steve stawia kołnierz płaszcza i mijając kolejną z ulic południowego Londynu, przy której nie znajduje pubu o nazwie Biały Jeleń, klnie w duchu, że nie zabrał parasola ani telefonu. Mimo to brak Google Maps i GPS-u jest dużo lepszy od alternatywy – odsiadki za morderstwo. Jak do tej pory, oprócz często zmienianej komórki na kartę w szufladzie biurka i jednej krótkiej rozmowy telefonicznej, nie ma dowodów na to, że coś go łączy z Jimem Thompsonem, i Steve chce, żeby tak zostało.
– Gdzie, do kurwy…? A! – Zatrzymuje się u wylotu pozbawionej charakteru wąskiej uliczki, przyspiesza kroku i chwilę później otwiera drzwi do Białego Jelenia.
Wchodzi do środka i unosi brwi. Kolejna stara knajpa, którą przekształcono w gastropub z wentylatorami sufitowymi w stylu kolonialnym, drewnianymi podłogami, dębowym barem i dużym wyborem piw kraftowych. Pieprzeni hipsterzy, myśli, kiedy podchodzi do baru i zamawia półlitrowego heinekena. Lubią udawać, że są wyjątkowi, serwując jedzenie na pokrywach pojemników na śmieci i wypinając się na technologię, ale w głębi duszy to kapitalistyczne sukinsyny, jak my wszyscy.
Upija łyk piwa i jakby od niechcenia rozgląda się, szukając Jima. Minęło trochę czasu, odkąd widział go ostatni raz, ale natychmiast rozpoznaje łysiejącego gościa w okularach o grubych oprawkach, który siedzi sam przy stoliku w kącie i czyta gazetę. Dawno temu (bardzo dawno temu) siedzieli w jednej celi – Steve za oszustwo, a Jim za ciężkie uszkodzenie ciała, ale pochodzili z podobnych środowisk, mieli podobne poczucie humoru i taki sam kodeks moralny.
– W porządku? – Stawia piwo na stoliku i wyciąga krzesło.
Jim nie odpowiada od razu. Starannie składa gazetę, chowa ją do torby, prostuje się i dłuższą chwilę wpatruje się w Steve’a.
Ku swojemu niezadowoleniu Steve czuje, że jego serce zaczyna bić szybciej, a żołądek podchodzi do gardła. Nie ma powodu obawiać się Jima. To znaczy ma, bo osiągnięcia Jima mówią same za siebie, ale oni dwaj są przecież… kumplami, jeśli nie przyjaciółmi.
– W porządku, bałwanie! – odzywa się nagle Jim.
Steve uchyla się, ale nie dość szybko, żeby umknąć przed wyciągniętą ręką, która trafia go w skroń. Kręci głową i uśmiecha się wesoło; jego serce zaczyna bić normalnie.
– Obaj wiemy, kto tu jest bałwanem – rzuca.
– Dobra. – Jim sięga po kufel. – Zapytałbym cię, co słychać, ale chyba nie będziemy bawić się w takie pierdoły.
Steve kręci głową.
– Wiem, że to nic nie da, ale przykro mi – mówi Jim. – Wygląda na to, że Freddy był dobrym dzieciakiem. W kółko o nim gadałeś.
– Taaa. – Steve nie odrywa wzroku od jego twarzy i małych, brązowych oczek, które wyglądają jak szklane kulki za szkłami okularów. Nie chce wracać wspomnieniami do więzienia i tego, jak dostawał zdjęcia i listy od sześcioletniego Freddy’ego, który pytał go, kiedy wróci do domu. Niczego nie żałował bardziej niż tego, że nie było go przy synu, kiedy ten był dzieciakiem.
– Dobra. – Jim wściekle drapie się kciukiem po boku nosa. – Miło cię widzieć, Steve, ale to nie może się więcej powtórzyć. Mam na myśli wspólny wypad na piwo. – Przenosi wzrok na barmana czyszczącego dozowniki.
Na zewnątrz spokojny, ale w środku aż gotuje się ze zdenerwowania, myśli Steve, pociągając łyk piwa. Nie ja jeden nie chcę wracać do pierdla.
Odstawia kufel i pochyla się w stronę byłego kumpla z celi.
– Minęło trochę czasu, odkąd rozmawialiśmy, i chciałem sprawdzić, czy wszystko jest jak należy – mówi. – I czy będzie tak, jak ustaliliśmy.
Nie może znieść tej ciszy. Proces odbył się niespełna sześć tygodni temu i po początkowym zainteresowaniu mediów, telefonach i wizytach przyjaciół i krewnych teraz jest tak, jakby tamto w ogóle się nie wydarzyło. Jak gdyby Freddy nie zginął. Życie toczy się dalej, a ludzie zachowują się, jakby wszystko było w porządku. Ale Steve wie, że coś jest bardzo nie w porządku, lecz chyba tylko on jeden to zauważył.
– Tak jak mówiłem – odzywa się Jim, zniżając głos. – Mam kogoś na północy.
– I… – Steve ma wrażenie, że żołądek zaciska mu się w supeł. Chce już mieć to za sobą, szybko, tak by sprawiedliwości stało się zadość i żeby mógł powiedzieć synowi, że go pomścił. Wtedy w końcu będzie mógł zasnąć.
– Czeka na właściwy moment, zdobywa jej zaufanie. Nie ma sensu działać w pośpiechu i ryzykować, że coś pójdzie nie tak. Jeśli się da, zrobi to tak, żeby wyglądało na wypadek albo samobójstwo. Tak będzie prościej.
Ucisk, który Steve czuje w piersi, jest tak silny, że ledwie jest w stanie mówić.
– A jeśli się nie uda?
Jim wzrusza ramionami i odchyla się na krześle.
– Co ci zależy? Chcesz, żeby umarła. No to umrze.
Rozdział 14
Niedziela, 3 czerwca
Drugi dzień sztormu
Zeszłej nocy zasnęłam