Podnosi ręce i niczym krab bokiem przeciska się w stronę wyjścia. Gdy dociera do drzwi, dostrzegam ulgę malującą się na jego twarzy.
Po wyjściu Davida twarze wszystkich zwracają się w moją stronę. Jako pierwsza do biurka podchodzi para. Kobieta przejmuje dowodzenie, wpycha się przed swojego towarzysza i opiera ręce o blat.
– Melanie i Malcolm Wardowie. I… Katie. – Zdejmuje czapkę z pomponem i zerka na drobną nastolatkę o ziemistej cerze, która wygląda, jakby chciała być gdziekolwiek, byle nie tu. – Również Ward – dodaje kobieta.
W przeciwieństwie do dziewczyny w przydużej kurtce i różowych conversach, Melanie i Malcolm ze swoimi markowymi kurtkami przeciwdeszczowymi, kijkami, znoszonymi butami trekkingowymi i pękatymi plecakami wyglądają na wytrawnych turystów. Malcolm trzyma mapę w plastikowej koszulce. Melanie ma mysie włosy zebrane w koński ogon, grzywkę, która kończy się tuż nad niewiarygodnie szerokimi brwiami, i okulary w czerwonych oprawkach. Sprawia wrażenie gibkiej i silnej, jakby potrafiła na jednym oddechu zdobyć Rum Cuillin2. Jej mąż jest starszy; wygląda na pięćdziesiąt pięć, może nawet sześćdziesiąt lat. Ma przerzedzone siwe włosy i wysokie czoło upstrzone plamami wątrobowymi. Łuki jego brwi są tak krótkie, że kończą się gdzieś w połowie oka, co nadaje mu wygląd wiecznie skwaszonego.
Wprowadzam ich dane do laptopa, sięgam za siebie i podaję Melanie pęk kluczy.
– Proszę bardzo. Pokoje siedem i osiem. Od frontu. Proszę wejść schodami na pierwsze piętro. Pokoje są zaraz naprzeciwko…
– Od frontu? – Melanie zerka na Malcolma, a ten wzdycha ciężko.
– Tak – odpowiadam z wymuszonym uśmiechem, który nijak nie łagodzi zbolałej miny pani Ward.
– Bez widoku na morze?
– Niestety, bez. Przydzielamy pokoje według listy, którą otrzymujemy od organizatora wycieczek, i obawiam się… – Wzruszam ramionami. – Litera „w” jest na końcu…
– Poważnie? – rzuca Malcolm Ward. – W ten sposób przydzielacie pokoje? W dzisiejszych czasach? Całe dzieciństwo byłem ostatni tylko dlatego, że moje nazwisko zaczyna się na jedną z ostatnich liter alfabetu.
Zerkam na Katie, która wygląda, jakby chciała zapaść się pod ziemię.
– Podróż tutaj zajęła nam prawie dwa dni – tłumaczy Melanie. – Przyjechaliśmy aż z Londynu. Mój mąż tak się cieszył, że będzie miał pokój z widokiem na morze. Prawda, Malcolm?
Mężczyzna potakuje.
– Gloria w Hikers’ Friend powiedziała, że mamy to jak w banku.
– Ale mają państwo wspaniały widok na góry. – Zerkam w stronę drzwi, marząc, żeby wrócił David. Kiedy tu przyjechałam, powiedział mi jasno i wyraźnie, że to on jest właścicielem hotelu i do niego pierwszego mają zwracać się goście. „Zaspokajam wszystkie ich potrzeby – wyjaśnił, po czym dodał pospiesznie: – No, prawie wszystkie”.
Melanie pochyla się nad biurkiem, źrenice ma małe i czarne za szkłami okularów.
– Może to pani zmienić?
– Nie mogę, naprawdę. Wszystkie pokoje zostały już przydzielone. Jesteśmy małym hotelem i możemy pomieścić tylko osiem…
– Ja się zamienię. – Obok Melanie staje kobieta dobiegająca sześćdziesiątki. Jej siwe włosy, obcięte krótko po bokach, na czubku głowy kręcą się jak owcze runo. – Jeśli mam pokój z widokiem na morze.
Kiedy spoglądam na nią, uśmiecha się do mnie ciepło.
– To bardzo miło z pani strony. – Odwzajemniam uśmiech. – Pani godność?
– Christine Cuttle.
– Jak mątwa3? – pyta Malcolm.
– Tak. – Christine uśmiecha się cierpko. Pewnie słyszała to tysiące razy.
– Dziękuję, pani Cuttle – mówię. – Sprawdzę tylko…
– Proszę zwracać się do mnie po imieniu.
– Dobrze. – Zerkam na ekran. – Mają państwo szczęście. – Patrzę na Melanie. Christine przydzielono pokój numer jeden z widokiem na morze.
Melanie piszczy z radości i spogląda na męża, a zaraz potem na Katie. Jej uśmiech gaśnie.
– Nie będziemy obok siebie.
Dziewczyna wzrusza ramionami, a jedyne, co można wyczytać z jej twarzy, to ulga.
– Będzie po drugiej stronie korytarza – uspokajam Melanie. – To mały hotel. Wszystkie pokoje są blisko siebie.
Napięcie znika z twarzy Melanie.
– Nie będziesz miała nic przeciwko, Katie? Jesteś na wakacjach tak samo jak my.
Nastolatka kolejny raz wzrusza ramionami.
– Mam gdzieś widoki – bąka.
– Jest pani pewna – Melanie zwraca się do Christine – że możemy się zamienić? Naprawdę nie musi pani.
„Właśnie, że musisz – zdają się mówić jej twarz i dłonie zaciśnięte w pięści – skoro już to zaproponowałaś”.
– Chętnie się zamienię – zapewnia ją Christine. – Ten widok nigdy mi się nie znudzi. Tak tu pięknie. – Spogląda na mnie. – Masz szczęście, że tu mieszkasz.
– Tak. – Kiwam głową. – To prawda.
Odesławszy Christine, Melanie i Malcolma do ich pokoi, przywołuję skinieniem ostatniego z gości, który stoi sztywno przy drzwiach. Mężczyzna unika kontaktu wzrokowego i zatrzymuje się pół metra od biurka. Ciszę przerywa huk grzmotu i oboje się wzdrygamy. Dwie sekundy później ciemne niebo za oknem przeszywa błyskawica, a deszcz, który siąpił przez ostatnią godzinę, nagle przybiera na sile.
– Witamy na Rum! – mówię ze śmiechem.
Mężczyzna wbija wzrok w lśniącą powierzchnię dzielącego nas biurka. Jest młodszy od pozostałych; myślę, że zbliża się do czterdziestki. Ma ciemne włosy, gęste i kędzierzawe, z widocznymi zakolami. Jest przeciętnej budowy, ale twarz ma dziwnie pulchną, z mięsistymi policzkami i podbródkiem, i długim, szerokim nosem. Widoczne za okularami bez oprawek oczy mrugają gwałtownie.
– Trevor Morgan. – Wyciąga rękę, na co ja podaję mu swoją. – Nie. – Opuszcza dłoń na blat. – Klucz.
– Och. – Zerkam na ekran laptopa i odwracam się w stronę szafki z kluczami. – Pokój numer dwa, z tyłu hotelu. Proszę iść…
– Dziękuję, dam sobie radę. – Kiedy bierze klucz, nasze spojrzenia się spotykają. Patrzy na mnie nie dłużej niż przez sekundę, ale pod jego spojrzeniem czuję nieprzyjemny ucisk w piersi, który nie mija jeszcze długo po tym, jak mężczyzna znika na schodach.
Kwadrans później drzwi wejściowe otwierają się i do hotelu wchodzi David z parą mniej więcej w moim wieku. Oboje niosą plecaki. Mężczyzna jest wysoki, ma długą hipsterską brodę i ciemne włosy wygolone po bokach i zaczesane do tyłu. Kobieta ma mniej więcej metr siedemdziesiąt, jasne, kręcone włosy, krępą budowę ciała. I grymas niezadowolenia na twarzy, w przeciwieństwie