Hubert obszedł dom i sprawdził wszystkie okna. Już prawie stracił nadzieję na możliwość włamania do swojego własnego domu, gdy nagle odkrył, że okno od sypialni dla gości jest lekko uchylone. Wgramolił się przez nie do środka i zaraz potem stał przed kominkiem. Palenisko było niedokładnie wyczyszczone, a w pokoju było cieplej niż w pozostałych pomieszczeniach. Dotknął cegieł przy kominie. Okazało się, że jeszcze całkiem nie ostygły.
Przez jakiś czas stał bez ruchu, wpatrując się w palenisko, a potem ciężko usiadł na skraju łóżka.
Rozejrzał się po pokoju, jak bokser, który przed chwilą dostał solidnym sierpowym w skroń i nie bardzo wie, gdzie się znajduje. Niby zwyczajne pomieszczenie, jak wiele innych. Puste ściany, opróżnione półki, uprzątnięte biurko, krzesło, stolik przy łóżku. Wszystko to kiedyś należało do Marka, a teraz zostało odziedziczone i… opuszczone. Osierocone.
Hubert przymknął oczy, które nagle go zapiekły. Tak niedawno, sprzątając tutaj, czuł, że pozbywa się swojego demona. Książki, ubrania, komputer przyjaciela, wszystko to, co niby było ciężarem i przez co trudno było zapomnieć o tragedii, jaka się tutaj wydarzyła. Tak mówiła Danka i miała po części rację. Tyle że teraz, gdy ktoś tutaj był, gdy zbrukał swoim nieproszonym wejściem miejsce, którego pamięć Marek zabrał ze sobą pod powiekami w ostatnią drogę, cała perspektywa nagle obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni.
„Przecież to tylko pusty pokój z paroma gratami” – próbował się w myślach przekonywać Kosmala, ale coś nagle w nim pękło i czuł, że zawód, jaki go spotkał ze strony Ewy, pociągnie za sobą jakieś dalej idące konsekwencje. Hubert nie miał pojęcia jakie, ale gdy wstając z łóżka, przypomniał sobie propozycję Danusi, aby wynajmować ten dom obcym ludziom, był już pewien, że będzie się temu sprzeciwiał. Zdawał sobie sprawę, że będzie to sprzeciw pozbawiony głębszych podstaw, ale wiedział też, że gdyby człowiek robił w życiu tylko to, co ma logiczne uzasadnienie, stałby się maszyną.
– Nie tędy droga, panie Kosmala – mruknął, wychodząc z „kominkowego”.
Zanim przekroczył próg kuchni, wyjął klucz, który tkwił od strony pokoju, a potem zamknął nim drzwi i schował go do kieszeni.
W kuchni panował względny porządek, choć w zlewie stało trochę niepozmywanych naczyń. Między innymi dwa kieliszki po winie. Dwie puste butelki w koszu.
„Pewnie Ewa z Mikołajem świętowali zakończenie pierwszego etapu prac – pomyślał Hubert. – Szkoda tylko, że przekroczyli granicę. Nie powinni byli tego robić. Nie spodziewałem się tego po Ewie”.
Jego wzrok padł na stojący na kredensie pojemnik z gazem pieprzowym. Pomyślał, że może powinien go ze sobą zabrać, a potem dał sobie z tym spokój. Postanowił, że jedyną oznaką jego obecności w domu będą zamknięte na klucz drzwi.
– Tak będzie bardziej wymownie – powiedział sam do siebie.
Zegarek na jego dłoni wskazywał piętnastą dwadzieścia dwie. Kosmala był pewien, że Mikołaj zdążył już dotrzeć do Lublina. Jeśli rozmowa z Ewą nie trwała długo, może już wraca? A może przyjadą tu oboje i lepiej od razu wyjaśnić tę całą nieprzyjemną sprawę z ich wtargnięciem do „kominkowego”? Uniknęłoby się wtedy tej dziecinady z zamykaniem pokoju i ostatecznie rozwiązałoby problem. Przecież skoro przez jakiś czas mają być gośćmi w tym domu, to powinni przestrzegać reguł ustalonych przez gospodarzy…
Hubert przypomniał sobie, że na kartce zostawionej na stole informował Dankę, że wróci dopiero wieczorem, więc miał sporo czasu. Nastawił wodę na kawę, a gdy się zagotowała, zajrzał do kredensu. Na szczęście okazało się, że oprócz gazu pieprzowego zostawił tam trochę mielonego jacobsa. Cukier trochę się zbrylił, ale nadawał się do użytku. Kosmala upił łyk.
– Przydałoby się trochę mleka – mruknął, a potem wstał i podszedł do lodówki.
Znalazł to, czego szukał, ale po namyśle stwierdził, że wypije kawę przyrządzoną tylko z należących do niego składników. Mimo wszystko nie wypadało korzystać z cudzych rzeczy bez pytania.
Niespiesznie sączył gorący napój, siedząc przy stole w kuchni.
Zastanawiał się nad wieloma rzeczami. Między innymi dlaczego jego sen o Ewie i jej ucieczce z Wyrębów okazał się tylko częściowo zgodny z rzeczywistością. Czy opuszczając to miejsce, faktycznie była przerażona? A może po prostu pokłócili się z Mikołajem i strzeliła jakiegoś focha, w nerwach niechcący (a może celowo?) uszkadzając auto Soroczyńskiego. To by mogło tłumaczyć jego nerwy, gdy mówił o nocnym wyjeździe swojej przyjaciółki.
Hubert wyraźnie widział we wspomnieniach jego twarz, a na niej nieudolnie zamaskowany grymas złości i nieszczery uśmiech oraz lodowate spojrzenie bez cienia wesołości, kontrastujące z lekko wyszczerzonymi zębami. I znów Kosmala nie mógł się oprzeć wrażeniu, że zna kogoś o podobnych oczach.
Patrzył gdzieś w dal przez okno, ale nie udało mu się skojarzyć Mikołaja z żadnym ze znajomych. Wreszcie wzruszył ramionami.
– Pewnie jakiś student miał podobne – powiedział. – Spotykam ich przecież setki.
Dom na Wyrębach mu nie odpowiedział, a ostatni wyraz poniósł się w nim nieprzyjemnym sykliwym echem.
Codziennostki 1996
Sobota, 28 września (popołudnie)
Zbliża się czwarta. Wiem to, bo właśnie przed chwilą wróciłam do domu.
Firlej. Miejscowość, w której spędziłam dzieciństwo. Błąkałam się po nim przez kilka godzin. Dopiero teraz uświadamiam sobie, że wyglądałam chyba jak wariatka. Nie pamiętam, abym przez cały ten czas widziała kogoś znajomego.
Kilka razy się zgubiłam. W małej miejscowości, którą znam jak własną kieszeń! Nagle przystawałam, patrzyłam przed siebie i nie rozpoznawałam okolicy. Nie wiedziałam, gdzie jestem i w którą stronę powinnam się kierować.
Raz musiałam pytać o drogę, bo znalazłam się w miejscu, którego nie rozpoznałam, próbując to usilnie zrobić przez jakiś kwadrans.
To była Przypisówka. Wieś, przez którą prawie zawsze przejeżdżam, gdy wybieram się na rowerową przejażdżkę. Ostatnio byłam tam… Nie jestem pewna, muszę sprawdzić we wcześniejszych codziennostkach.
Już wiem. Piętnastego sierpnia. Niecałe półtora miesiąca temu.
Boże, napisałam wtedy, że spodziewam się telefonu od… Nie jestem w stanie nawet zapisać tego imienia. Już wtedy miał mój numer do Firleja.
Co będzie, jeśli zadzwoni?
Muszę pójść powiedzieć mamie, że nie ma mnie dla nikogo. Ani dla dzwoniących, ani dla odwiedzających. Mdli mnie, gdy pomyślę, że mogłabym usłyszeć jego głos. Nie mówiąc już o tym, że musiałabym na niego spojrzeć.
Już.
Mama wyglądała na mocno zaniepokojoną. Wcale się jej nie dziwię. Idąc przez korytarz, widziałam się w lustrze.
Obraz nędzy i rozpaczy.
Rozpacz. Tak, to dobre słowo na określenie stanu, w jakim się obecnie znajduję. Pisałam już, że nic nie będzie takie jak przedtem?
Wykręciłam się niestrawnością, ale to wymówka najwyżej na dwa dni. Mama jest przestraszona.