Kosmala, nie zwracając uwagi na gazetę, którą już dla niego przygotował kioskarz, odszedł w roztargnieniu, wciąż przyglądając się tak dobrze przecież znajomemu przedmiotowi, a potem przez długi czas stał obok fontanny, wsłuchując się w szmer wody, który akurat w tym momencie nie pomagał ukoić rodzących się gdzieś w podświadomości obaw.
Codziennostki 1996
Sobota, 28 września (przedpołudnie)
Z nieba do piekła.
W kilka dni.
Ledwie mogę utrzymać w ręce długopis. Nie chcę pisać, ale też nie mogę tego nie robić. Przecież nikomu nie mogę opowiedzieć o tym, co się stało.
Pisanie pomaga zebrać myśli.
Nie, jednak nie pomaga.
Nie sądziłam, że mogę się znaleźć w takiej sytuacji.
Boże! Nie wiem, co robić! Czy powinnam się zgłosić na policję?
W Lublinie dwukrotnie wzięłam prysznic, żeby wszystko z siebie dokładnie zmyć. Ale ciągle nie czuję się wystarczająco czysta.
Wyprałam też ubrania. Te, które miałam na sobie, i te, które przywiozłam w torbie. Nawet te nienoszone.
Teraz przyjechałam do Firleja, do mamy, bo tutaj czuję się bezpieczna. Tutaj mnie będzie trudno znaleźć.
Muszę się znowu wykąpać.
Ktoś patrzył z zewnątrz. Wyraźnie widziałam stojącą za oknem postać, ale nie potrafiłabym rozpoznać twarzy. Była jakoś tak dziwnie rozmyta… Poza tym księżyc w pełni świecił za jego plecami. Jego… To na pewno był mężczyzna.
Nie wiem kto. Dlaczego nic nie zrobił? Bał się?
Może on opowie wszystko policjantom? Raz chciałabym, żeby to zrobił, a za chwilę dałabym wszystko, żeby zachował milczenie.
Muszę się zdrzemnąć. Ostatniej nocy, w Lublinie, nie zmrużyłam oka. Tutaj też mi się nie udało. Najlepiej wychodzi mi patrzenie w sufit i bezgłośne, bezłzawe już płakanie. I jeszcze marzenie, żeby cofnąć czas o dwanaście godzin. Przynajmniej o dwanaście.
Jednak nie mogę zasnąć.
Pójdę na spacer. Dziś piękna pogoda. Taka jak przez ostatnie dni w Wyrębach.
Nawet z trudem przychodzi mi napisanie nazwy tego miejsca.
Nie wiem, co będzie dalej.
Zanim pójdę, upiorę jeszcze mój fotel w cinquecento. Do jutra wyschnie.
Mam nadzieję, że wszystko się jakoś ułoży, ale nic już nie będzie takie jak dawniej.
Ubiegłej nocy umarła jakaś cząstka mnie.
A może nie powinnam wychodzić?
3
To był już drugi egzamin komisyjny w tym miesiącu, podczas którego profesor Kosmala sprawiał wrażenie nieobecnego duchem. Poprzednim razem szczęście mieli studenci Wydziału Prawa, tym razem uśmiechnęło się ono do niedoszłych politologów. Wszyscy zaliczyli bez większych problemów, a po wyjściu ostatnich zdających Hubert natychmiast zapytał dziekana o to, czy może skorzystać z telefonu w jego gabinecie. Kilka minut później wykręcił dobrze mu już znany numer i przestępując nerwowo z nogi na nogę, wsłuchiwał się w beznamiętne buczenie sygnału. Nikt nie odbierał, ale Kosmala wiedział, że w tym przypadku warto poczekać nieco dłużej. Wreszcie jego cierpliwość została nagrodzona.
– Proszę, słucham.
– Dzień dobry, panie Durkacz.
– A dzień dobry, dzień dobry – odparł w charakterystyczny dla siebie sposób gospodarz. – Wcześniej to też pan dzwonił? Słyszałem telefon, ale żem nie zdążył dolecieć.
– Nie, dzwonię po raz pierwszy.
Na łączach zapanowała przerywana jakimiś podejrzanymi trzaskami i szumami cisza. Hubert był tak zaaferowany potrzebą rozmowy z Durkaczem, że zupełnie nie pomyślał o przygotowaniu sobie jakiegoś pretekstu do jej przeprowadzenia. A zapytać tak po prostu o to, co najbardziej go interesowało, przecież nie mógł. Wreszcie go olśniło.
– Panie Józefie, dzwonię, żeby zapytać, czy ta nasza wspólna wycinka w sadzie w Wyrębach jest aktualna… Wiem, że rozmawialiśmy o tym niecały tydzień temu i wstępnie się umawialiśmy na listopad, ale może byśmy to trochę przyśpieszyli? W listopadzie będę miał masę pracy i nie wiem, czy dam radę, a październik mam trochę luźniejszy. – Jeśli chodzi o plany zawodowe, to oba miesiące miały być do siebie bardzo podobne, ale Kosmala chciał jakoś wyjaśnić tę nagłą zmianę. – Poza tym w listopadzie z pogodą może być różnie. Dałby pan radę mi pomóc?
– Czemu nie… No pewno, że dałbym radę, tyle że jak liście spadną, to byłoby dużo mniej szarpaniny. A kiedy dokładnie by pan chciał?
– Tego jeszcze nie wiem… Na razie tylko wstępnie chciałem zapytać.
– Bo wie pan, jakby co, to ja sam to mogę zrobić – zaproponował gospodarz. – Będzie pogoda, to jadę i zaraz jestem w Wyrębach. Tylko dobrze byłoby, żebym wiedział, które mam wyciąć. Decydować sam nie chcę.
– To świetnie, bardzo panu dziękuję! – ucieszył się Hubert. Trochę zbyt sztucznie, ale drzewa w sadzie akurat teraz niespecjalnie go obchodziły. – W takim razie jakoś tak na dniach wpadnę i podjedziemy razem do Wyrębów. A co tam w ogóle słychać dobrego, panie Józefie?
– A dziękuję, jakoś się człowiek telepie – odpowiedział Durkacz, w którego tonie dało się słyszeć lekkie zdziwienie.
– To chwała Bogu! A w Kostrzewie też wszystko w porządku?
– Chyba tak. Przynajmniej do wczoraj, bo dziś jeszczem się z podwórza nigdzie nie ruszał. Krzątaniny przy chałupie od cholery…
Kosmala zaklął w myślach.
– No nic. To w takim razie będę już kończył. Wszystkiego dobrego panu życzę, dużo zdrowia i w ogóle. Niedługo przyjadę, to pogadamy. – Ugryzł się w język, zanim zdążył dodać, że być może nastąpi to jeszcze tego samego dnia.
Na parkingu przed Pałacem Lubomirskich, w którym mieścił się Wydział Politologii UMCS-u, zwykle było zaparkowanych sporo aut. Część z nich stanowiły samochody z kogutami TAXI, stojące w ogonku do postoju, zlokalizowanego naprzeciw hotelu Europa. Aby dojść do pierwszej taksówki w kolejce, Hubert musiałby przejść około stu metrów, ale to mu się w tej chwili zupełnie nie uśmiechało. Nie podjął jeszcze ostatecznej decyzji w sprawie ewentualnego wyjazdu tego dnia do Wyrębów, ale na pewno nie wykluczał takiej możliwości, w związku z czym chciał jak najszybciej znaleźć się w domu. Wsiadł więc do najbliższej taksówki i podał adres. Gdy zadowolony z takiego obrotu sprawy kierowca włączył silnik i ruszył w stronę Krakowskiego Przedmieścia, Kosmala pomyślał, że pozostawienie tego dnia frontery przed kamienicą było jednak błędem, bo przecież mógłby już teraz jechać w stronę Kostrzewa i byłby na miejscu mniej więcej za godzinę.
Jeszcze oszukiwał sam siebie, ale decyzja tak naprawdę już została podjęta, co Hubert uświadomił sobie po kilku minutach jazdy.
Nie wytrzymałby