„A jeśli ona naprawdę mnie tu przyprowadziła i jej plan pokrzyżowało to, co nagle powiedział Michał? Zadrapanie na piersi niby pamiętam dokładnie, ale przecież mogło mi się coś przywidzieć, bo światło tutaj jest słabe i może to był tylko jakiś cień?”.
To były już kolejne pytania, na które nie znajdował odpowiedzi. Ale najbardziej przerażało go jeszcze jedno: „A co będzie, jeśli następnym razem żaden z chłopców nie wybije mnie z hipnotycznego transu…?”.
Siedzieli przy kuchennym stole, gdy Hubert opowiedział Danusi o tym, że w nocy z piątku na sobotę w Kostrzewie młody mężczyzna został rozszarpany najprawdopodobniej przez jakieś dzikie zwierzę lub zwierzęta.
– Ot i cała historia – skończył Kosmala, patrząc w zalęknione oczy swojej żony. – Nie chciałem ci o tym na razie mówić, bo to pewnie robota jakiejś sfory zdziczałych psów. Najprawdopodobniej wkrótce je znajdą, wyłapią i uśpią. Albo myśliwi je odstrzelą.
– A czy to możliwe, że to były wilki?
– Skąd ci to przyszło do głowy? – Hubert niespokojnie poruszył się na krześle.
– Wydaje mi się, że kiedyś coś wspominałeś… O jeleniach, wilkach i łosiach, zdaje się… że mogłyby się wystraszyć naszych dzieci, gdybyśmy tam pojechali.
– To było w żartach. – Machnął lekceważąco ręką. – Zresztą, jak wiadomo, wilki prawie nigdy nie atakują ludzi.
– Prawie. – Mówiąc to, Danka wycelowała palec wskazujący w męża. – Powinieneś mnie informować o takich rzeczach. Zwłaszcza że jesteśmy akurat w momencie, gdy ważą się losy decyzji w sprawie tego domu po Marku.
„A więc już nie naszego, jak jeszcze niedawno…” – pomyślał Hubert, a głośno powiedział:
– To jednorazowy incydent, o którym poza rodziną Waldka Haryniaka niedługo nikt już nie będzie pamiętał.
– Wiesz, jak się nazywał? – zdziwiła się Danusia.
– Tak. Durkacz mi powiedział. – O mały włos nie wspomniał, że chodzi o narzeczonego jego byłej studentki. W ostatniej chwili ugryzł się w język. – No więc właśnie dlatego, że jeszcze nie zdecydowaliśmy, co zrobimy z naszym domem w Wyrębach, nie powinniśmy pozwolić, aby miało na to wpływ jakieś incydentalne zdarzenie.
Danka pokręciła głową.
– Nie jestem małym dzieckiem, Hubert – powiedziała z wyrzutem. – I, proszę cię, nie traktuj mnie tak, jakbym nim była.
W nocy z soboty na niedzielę Hubert długo jeszcze samotnie siedział przy kuchennym stole. Dwa razy już miał wstać, pójść do sypialni i powiedzieć Dance wszystko, od początku do końca, jednak wycofywał się w obawie o jej reakcję. Niewykluczone, że by mu uwierzyła, jednak lęk przed tym, iż stanie się inaczej, była wręcz paraliżująca.
Otwierając trzecie piwo, Kosmala pomyślał o trzecim punkcie swojego planu.
Benek
Nie tak dawno temu solennie sobie obiecywał, że jeśli wydarzy się coś na tyle niewytłumaczalnego, aby uprawdopodobniło wersję Dobrowolskiego i Marka, to zwróci się o pomoc do Bernarda Woźniaka. Myślał o tym w kontekście faktu, iż nie otrzymał w porę wyraźnego sygnału SOS od swojego przyjaciela, w ubiegłym roku walczącego w Wyrębach o przetrwanie (a może sam nie był wystarczająco na tego typu sygnały wyczulony). Tak czy inaczej, Marek Leśniewski spoczywał teraz w grobowcu na firlejowskim cmentarzu, a Hubert nie zamierzał pójść w jego ślady.
Nie miał na razie pojęcia, w jaki sposób w ogóle rozpocznie z Benkiem rozmowę na temat demonów, które ujawniły swoją moc w okolicach Kostrzewa, ale już samo postanowienie, że podejmie taką próbę, dodało mu otuchy. Również dlatego, że w takiej sytuacji realizację czwartego punktu planu mógł uzależnić od rozwoju wypadków i reakcji, a także ewentualnych rad policjanta, którego od dawna miał za swojego oddanego przyjaciela.
Pobyt na gwarnym i ludnym basenie w pogodne wrześniowe przedpołudnie zdawał się przeciwieństwem samotnego przebywania w cichej kuchni o północy, ale gdy Hubert przypomniał sobie moment, w którym skończył ostatnie piwo i wstał, by opłukać butelkę, przeszły go ciarki. Rozmasował gęsią skórkę na przedramionach i spojrzał w stronę kolejny raz przemierzających dwudziestopięciometrowy dystans chłopców, ale na niewiele się to zdało.
Ciągle to czuł. Tę obawę, że nie jest w kuchni sam, i niemal zwierzęcy strach przed położeniem się spać; przed kolejnym koszmarem oraz następnym pełnym niepokoju porankiem.
Jednak ostatniej nocy nic mu się nie śniło.
11
Wracając z basenu, rodzina Kosmalów wstąpiła do marketu, na niedzielne zakupy. To był następny element wyprawy, który pomógł Hubertowi zrobić krok w stronę względnej równowagi. Nigdy nie lubił sklepowych tłumów i kolejek przy kasach, ale tym razem zazwyczaj irytujący harmider miał w sobie coś kojącego, pozwalał nabrać dystansu i nieco wytłumić niepokój.
Wrócili do mieszkania przed trzynastą.
Danka krzątała się po kuchni, rozpakowując siatki, a Hubert pomagał uporządkować mokre rzeczy po basenie, gdy w korytarzu rozległ się dzwonek telefonu.
– Dzień dobry panu – usłyszał w słuchawce Kosmala. – Tu Durkacz Józef mówi. Z Kostrzewa.
– Dzień dobry, panie Józefie.
– Kiedyś dał mi pan numer, to dzwonię. Nie przeszkadzam w niedzielę?
– Nie, skąd.
– To dobrze, to dobrze… – Głos Durkacza trochę drżał. – Wie pan, tak sobie pomyślałem, że zadzwonię, bo… – Gospodarz nagle zamilkł, a potem kontynuował bardziej zdecydowanie, jakby podjął decyzję o tym, co przekaże Hubertowi. – Bo po pierwsze, to z tego wszystkiego wczoraj żeśmy się nie umówili na tę wycinkę drzew w sadzie i dostawę drewna na opał.
– A tak, faktycznie. – Kosmala spojrzał na wiszący przed jego twarzą kalendarz. Odruchowo policzył, kiedy wypadnie nów i biorąc też pod uwagę swoje zajęcia dla studentów zaocznych, obwieścił: – Czy mogłaby to być sobota, dwunastego października?
– Może być. Będę z samego rana, nawet jak będzie padać.
–To świetnie, jesteśmy umówieni. Ale chyba jeszcze o czymś chciał pan mi powiedzieć?
– No, chciałem. To było po pierwsze. A po drugie… Wie pan, wczoraj późnym wieczorem do baru zaszedł komendant Kościuk. Prawie nigdy nie przychodzi, ale wczoraj był. Wypił parę głębszych i wie pan, co potem powiedział?
– Co takiego?
– Że tam, przy tym, co zostało z Haryniaka, nie było żadnych śladów. Powinno być wytłuczone dookoła, ale to coś, co załatwiło Waldka, nie zostawiło ani odcisków butów, ani łap. Sprawdzili bardzo dokładnie cały teren. Policja i prokurator są w kropce, proszę pana. Tak sobie pomyślałem, że może by pan chciał to wiedzieć.
Hubert przez jakiś milczał, trawiąc uzyskane informacje.
– I co mówią ludzie? – zapytał wreszcie. – Bo pewnie jakaś teoria już krąży po Kostrzewie.
– To, proszę pana, nie żadna teoria. Wszyscy tutaj są przekonani, że to