– Po jakim? – zainteresował się Michał.
– Po bardzo obfitym.
– Aha. W porządku, tak powiemy mamie.
Zanim Kosmala skierował kroki w stronę aparatu telefonicznego, z którego wczoraj dzwonił do Ewy, przeszedł jeszcze kilkaset metrów w przeciwnym kierunku. Przed rozmową z Woźniakiem chciał sobie jeszcze wszystko dokładnie przemyśleć.
12
– Cześć, Beniu. Dobrze, że cię zastałem. Nie przeszkadzam?
– Czołem. Chyba że w trawieniu. Renia dziś zrobiła takie schabowe, że trzy wrąbałem i ledwo się ruszam.
– O, to podobnie jak ja. Słuchaj, nie miałbyś ochoty stracić trochę kalorii?
– Dzisiaj? Chyba się nie wytoczę z domu…
– Nie, nie dzisiaj. W weekend za dwa tygodnie. Wybieram się do Wyrębów. Jest tam trochę roboty przy drewnie na opał, trzeba też przetrzebić sad. Umówiłem się ze znajomym gospodarzem, ale we trzech wyrobilibyśmy się na pewno w jeden dzień.
– Poczekaj, sprawdzę swój grafik – powiedział Woźniak, a Hubert usłyszał stukot towarzyszący odkładaniu słuchawki na stolik.
Niedługo potem do ucha Kosmali dobiegł odgłos prowadzonej gdzieś w innym pokoju rozmowy.
– Jesteś? – zapytał Benek, gdy wrócił do aparatu.
– Jestem. I jak się sprawy mają?
– W porządku. W robocie mam sobotę i niedzielę wolną. Moja wyższa instancja również nie wyraziła sprzeciwu.
Hubert się uśmiechnął.
– A właśnie, skoro już o niej wspomniałeś, to pozdrów Renię.
– Dzięki, pozdrowię. Mam nadzieję, że dzieciaki mi się nie pochorują, jak ostatnio. Co mam ze sobą wziąć?
– To się jeszcze zgadamy później. Również co do godziny wyjazdu, ale czy moglibyśmy wyjechać już w piątek wieczorem? Ten facet od drewna ma być wcześnie rano w sobotę.
– Jasne. Nie widzę problemu.
–To świetnie. Będzie okazja też trochę pogadać.
– Tak, a potem pewnie też pobełkotać. Czyli co? Jesteśmy umówieni?
– Jesteśmy. Posłuchaj, Benek… jest jeszcze jedna sprawa, ale chciałbym, żebyś na razie nie mówił nic Renacie. Da się to zrobić?
– Myślę, że tak. O co chodzi?
– Większość wyjaśnię w Wyrębach. Na razie wolę trochę dmuchać na zimne. Póki co chodzi o to, że w nocy z przedwczoraj na wczoraj w Kostrzewie, wiesz ta gminna wieś koło Wyrębów…
– Kojarzę.
– No to właśnie w tym Kostrzewie został rozerwany na strzępy i praktycznie pożarty pewien młody facet.
– Jakiś twój znajomy?
– Tylko z widzenia. Prawdopodobnie to sprawka jakiejś sfory zdziczałych psów. Zależałoby mi na tym, żebyś trochę podpytał o tę sprawę.
– Ale o co dokładnie?
– Sam nie wiem… – Takiego konkretnego pytania Hubert nie przewidział, ale zaraz znalazł odpowiedź: – Może coś będzie wiadomo o tych psach albo ich właścicielu. Wiesz, ja mam dom w pobliżu i nie byłoby fajnie tam bywać ze świadomością jakiegoś zagrożenia.
– Aha, już rozumiem. Nie ma sprawy. Postaram się czegoś konkretnego dowiedzieć. A są tam w okolicy grzyby?
– Sromotniki na pewno. Kiedyś Marek o mało się nimi nie otruł, więc i my będziemy mieli szansę. O ile nam się zechce ruszyć dupy do lasu.
Zamienili jeszcze kilka zdań i umówili się na kontakt tuż przed jedenastym.
Po odwieszeniu słuchawki Hubert odszedł od telefonu, robiąc miejsce jakiejś kobiecie, która czekała na swoją kolej. Wsunął ręce do kieszeni i w zamyśleniu obserwował przejeżdżające ulicą samochody.
Miał wrażenie, że dobrze to wymyślił. Podczas takiego wyjazdu, pewnie przy kieliszku czegoś mocniejszego, łatwiej będzie poruszyć tematy, które w innych okolicznościach należało obchodzić. Benek już pewnie dowie się, że sprawa śmierci Haryniaka – o ile do tej pory nie zostanie wyjaśniona – jest zagadkowa. No i ten wyjazd będzie miał miejsce w czasie nowiu, co sprawi, że z Woźniakiem będą najprawdopodobniej bezpieczni.
„Wykonuję tylko polecenia Dobrowolskiego, zakładając, że wersja Marka jest prawdziwa – zastrzegł w duchu. – Bylebym tylko się w ostatniej chwili nie wycofał przed opowiedzeniem wszystkiego Benkowi…”.
Kiedy pomyślał w niemal jednej chwili o Dobrowolskim i Benku, przypomniał sobie to, co przyszło mu do głowy, gdy poprzedniego dnia zatrzymał się na stacji paliw w Łęcznej. Pomysł, ocierający się o szaleństwo, nie zajmował zbyt długo myśli Huberta, bo kobieta akurat skończyła rozmawiać, a on chciał się dodzwonić do jeszcze jednej osoby.
Podobnie jak poprzedniego dnia nikt nie podniósł słuchawki w mieszkaniu Ewy. I podobnie jak wczoraj telefon w Firleju odebrała jej mama. Tym razem jednak, gdy Hubert się przedstawił, poprosiła, aby chwilę poczekał. Powtórzył się scenariusz, znany Kosmali sprzed paru minut – stukot kładzionej słuchawki, moment ciszy i rozmowa gdzieś w oddali.
– To ty, Hubert? – Głos Ewy był słaby, niepewny, jakby nieufny.
– Tak, ja. Cześć, Ewa.
– Cześć.
Zapadło milczenie. Kosmala słyszał tylko przyspieszony oddech swojej koleżanki.
– Stało się coś, że dzwonisz? – zapytała wreszcie.
– W sumie nic takiego. Byłem wczoraj w Wyrębach, miałem nadzieję, że cię zastanę, ale spotkałem tylko Mikołaja…
– Musiałam… – weszła mu nagle w słowo. Jej oddech stał się głośniejszy. – Musiałam wyjechać.
– Tak, wiem, mówił mi. Posłuchaj, znalazłem twój portfel.
– Portfel?
– Tak. Na podwórzu przed domem. Musiał ci się wysunąć, jak… – Hubert ugryzł się w język. – Pewnie ci wypadł, nie zauważyłaś?
– Nie, nie zwróciłam uwagi.
– Pieniądze trochę zamokły, ale dokumenty są w porządku. Kiedy będę mógł ci go oddać?
– Nie wiem, Hubert. Pewnie na uczelni. Dziękuję.
– W takim razie uważaj po drodze na policję.
– Dobrze, będę uważała.
Kosmala odniósł wrażenie, jakby rozmawiał z robotem. Chwilę milczeli, a potem podjął rozmowę:
– Widziałem, że budowa szybko posuwa się do przodu.
– Budowa? – zapytała Ewa ze zdziwieniem, a po chwili dodała: – Aha, no tak. Faktycznie.
– Ewa… Czy u ciebie wszystko w porządku? Brzmisz jakoś… inaczej niż zazwyczaj.
– Jestem trochę chora. Posłuchaj, Hubert, muszę ci coś powiedzieć.
– Co takiego?
– Bardzo