Tym razem Mil nie prowadziła wózka Hauera. Szła obok, co uważny obserwator z pewnością wziąłby za symptomatyczne.
– Nie mogło pójść lepiej – odezwała się.
– Co?
– Mówię, że…
– Słyszałem, co powiedziałaś – wpadł jej w słowo Patryk, zatrzymując wózek.
Żona zrobiła jeszcze krok, nim zorientowała się, że został z tyłu. Obróciła się do niego i spojrzała mu w oczy ze zdziwieniem.
– Po prostu nie dowierzam – dodał.
– W co?
– W to, że tak to ujęłaś.
Milena błagalnie uniosła wzrok. Zerknęła w kierunku, z którego przyszli, by upewnić się, że nikt nie słyszy wymiany zdań.
– Jakie ma znaczenie, jak to ujmę? – żachnęła się, podchodząc do męża. – Ogarnęliśmy sytuację, Patryk. Szybko i sprawnie rozegraliśmy Hajkowskiego, Gockiego i Huberta. Jesteśmy na najlepszej drodze do tego, żebyś…
– Seyda nie żyje, do cholery.
– Tak, zauważyłam.
Milena kucnęła przed jego wózkiem, co mogłoby uchodzić za pojednawczy gest, gdyby nie to, że patrzyła na Hauera tak, jakby miała zamiar mu wygarnąć.
– Zauważyłam też, jak się do siebie zbliżyliście w ostatnim czasie.
– Słuchaj…
– Najpierw ty posłuchaj – przerwała mu. – Możesz umartwiać się, ile chcesz, wspominać ile wlezie, zmieniać sobie zdjęcie na Fejsie na czarno-białe i do woli wpinać jakieś bzdurne symbole w klapy marynarki. Ale nie w tej chwili. Teraz masz stanąć na wysokości zadania.
Hauer wytrzymał jej wzrok, a potem poklepał się po udach. Milena w odpowiedzi bezradnie pokręciła głową, jakby miała do czynienia z dzieciakiem.
Nie powiedział jej o tym, że podczas ostatniego spotkania z Seydą na moment wróciło mu czucie w nogach. Pojawiła się nadzieja, że wstanie z wózka, a słowa Mil okażą się czymś więcej niż tylko przenośnią.
– Przed tobą ogromna szansa, Patryk.
– Tak bym tego nie ujął.
– Jak w takim razie?
– Zamiast „szansa” użyłbym słowa „obowiązek”.
– Litości… – jęknęła, kładąc mu dłonie na kolanach. – Nie mówisz do wyposzczonej bandy gamoni, którzy łakną głodnych kawałków od swojego ukochanego polityka, tylko do mnie.
– Wiem doskonale, do kogo mówię.
W jego głosie zadrgała wroga, oskarżycielska nuta, której nie zdołał ukryć. I dla Mileny z pewnością znaczyła więcej niż jakakolwiek uwaga wyrażona wprost.
– Rozwiniesz? – rzuciła.
– Lepiej nie.
– Rzeczywiście. Może lepiej nie.
Podniosła się, a potem wskazała wzrokiem zamknięte drzwi gabinetu, w którym Swoboda naradzała się ze swoimi współpracownikami.
– Idziesz? – spytała Milena.
Hauer nie miał zamiaru opuszczać tego spotkania, chciał uczestniczyć we wszystkim, co się działo. Nie był jednak pewien, czy powinien mieć żonę u swojego boku. Wbrew temu, co dał do zrozumienia Kitlińskiej, nie czuł się dobrze z tym, co zrobili.
Nie chodziło o rezultat, ale o sposób, w jaki został on osiągnięty. Miał wrażenie, że ledwo lekarz stwierdził zgon Darii, zaczęli mościć się na jej miejscu. I mimo górnolotnych słów o obronie kraju wszystkim zależało jedynie na tym, by jak najszybciej zapewnić sobie władzę.
– Patryk?
Milena zaś była tą, która zdawała się najbardziej zdeterminowana. Zachowała zimną krew tylko dlatego, że śmierć Seydy zupełnie jej nie dotknęła. Przeciwnie, była jak każda inna okazja, którą należało natychmiast wykorzystać.
Hauer bez słowa ruszył przed siebie, ale żona szybko się z nim zrównała i złapała za uchwyt wózka. Patryk posłał jej ostrzegawcze spojrzenie, sądząc, że tyle wystarczy, by zrozumiała, że posunęła się o krok za daleko. Szybko cofnęła rękę, sięgnęła do torebki i wyjęła z niej opakowanie afobamu.
– Chyba sobie żartujesz – rzucił Hauer.
– Pomoże ci.
– Pomaga mi w stresujących sytuacjach. Ta taka nie jest.
Milena nie nalegała, a po chwili oboje zatrzymali się przed drzwiami do gabinetu. Dwóch funkcjonariuszy Straży Marszałkowskiej zastąpiło im drogę – najwyraźniej nie mieli zamiaru wpuszczać ich do środka.
Hauerowie wymienili się zdezorientowanymi spojrzeniami.
– Przepraszam, panie pośle, ale to zamknięte spotkanie – oznajmił jeden z mężczyzn.
– Zamknięte dla kogo?
– Dla wszystkich.
Patryk z niedowierzaniem wychwycił kategoryczność w głosie funkcjonariusza. Dobitnie uświadamiała mu, że mężczyzna działa na bezpośrednie polecenie Teresy.
– Zaszło jakieś nieporozumienie – włączyła się Mil. – Niech pan powie pani marszałek, że…
– Prosiła, by nie przeszkadzać.
– W takim razie niech pan po prostu nas wpuści. Zapewniam, że marszałek Swoboda na nas czeka.
Hauer nie zabierał głosu. Zdawał sobie sprawę, że z jakiegoś powodu został wyłączony z rozmów, które mogły okazać się kluczowe dla przyszłego kształtu sceny politycznej w Polsce.
– Słyszy mnie pan?
– Słyszę nie mniej wyraźnie niż panią marszałek, która przed chwilą poleciła, by nikogo nie wpuszczać.
– Nie miała na myśli mojego męża.
Funkcjonariusz chciał zaoponować, ale zobaczywszy, że Patryk łapie żonę za rękę i posyła jej uspokajające spojrzenie, spasował. Milena się zawahała, ale ostatecznie po chwili Hauerowie ruszyli w kierunku klatki schodowej.
Po drodze do wyjścia w milczeniu mijali spieszących w przeciwnym kierunku polityków. Pierwszy był Halski z JON-u, zaraz za nim pędzili Hajkowski i Gocki, a jako ostatni do gabinetu prezydenckiego zmierzał Korodecki.
Dopiero on zatrzymał się przy Hauerach.
– Gdzie ci się tak spieszy, Hubert? – spytała Milena.
– Tam, gdzie i wam powinno – odparł nieco zmieszany. – Nie idziecie na posiedzenie Rady?
– Jakiej Rady?
– Bezpieczeństwa Narodowego. Teresa zwołała je przed chwilą.
Hauer robił wszystko, by nie dać po sobie poznać zaskoczenia. Odniósł jednak wrażenie, że jego żona poradziła sobie z tym znacznie lepiej – choć to ona z pewnością boleśniej odczuła ten cios. Im większa ambicja, tym głębsza rana, a aspiracje Mil właściwie nie znały granic.
– Nie wezwała was?
Milena przyjęła poprawny uśmiech.
– Patryk jest teraz potrzebny gdzie indziej.
– Gdzie?
Zbliżyła