Dla tych nielicznych, którzy w polityce budują mosty, zamiast je palić
Nie rozmawiamy – okładamy się wzajemnie faktami i teoriami zaczerpniętymi z pobieżnie przejrzanych gazet, magazynów i streszczeń.
CZĘŚĆ 1
Rozdział 1
Chaos na sejmowym korytarzu był wszechogarniający, Patryk Hauer robił jednak wszystko, by zachować spokój. Żona prowadząca jego wózek sprawnie torowała drogę do niewielkiego pomieszczenia przy sali plenarnej, a on wydawał krótkie, zdecydowane komendy przez telefon.
Nie miał żadnego ustawowego umocowania, by to robić, ale w tej sytuacji właściwie nikt go nie posiadał. Po śmierci prezydent oraz marszałków sejmu i senatu powstała luka w systemie władzy. Polska konstytucja nie przewidywała najczarniejszego scenariusza, ustawodawca nie założył, że kiedykolwiek dojdzie do ataku na jedyne trzy osoby mogące sprawować funkcję głowy państwa.
Tak zaplanowany zamach nie był przypadkiem. Nie chodziło tylko o uderzenie w organy władzy, ale o sparaliżowanie całego kraju. Hauer nie miał wątpliwości, że to, co się wydarzyło przy Wiejskiej, to dopiero początek.
Skończywszy wykrzykiwać stanowcze polecenia pod adresem szefa Biura Ochrony Rządu, wsunął komórkę do kieszeni marynarki, którą wcześniej naprędce narzucił na szpitalne ciuchy. Ścisnął mocno podłokietniki wózka i nabrał głęboko tchu. Powtórzył sobie w duchu, że nie potrzebuje konstytucyjnych kompetencji, by być tym, który odnajdzie jakiś porządek w trwającym pandemonium.
– Wszyscy są na miejscu? – zapytała Milena, umiejętnie lawirując między pędzącymi korytarzem politykami, dziennikarzami i funkcjonariuszami Straży Marszałkowskiej.
Nawet na tak proste pytanie trudno było znaleźć odpowiedź. Plan Hauera był wprawdzie nieskomplikowany – zakładał, by przy udziale premiera i prezesa Trybunału Konstytucyjnego czym prędzej zebrał się Konwent Seniorów – ale okazał się problematyczny w realizacji. Liczyła się każda chwila, tymczasem z częścią osób nie sposób było się skontaktować, inne zaś nie mogły dostać się do sejmu.
– Patryk?
Poseł Unii Republikańskiej obejrzał się przez ramię.
– Wszyscy są? – powtórzyła żona.
– Nie wiem – odparł. – BOR próbuje ich ściągnąć, ale widzisz, co się dzieje.
Jakby na potwierdzenie jego słów jeden z pędzących ku klatce schodowej parlamentarzystów niemal wpadł na wózek. Milena szarpnęła za uchwyt w ostatniej chwili, a Hauer musiał się zaprzeć, by nie wypaść z siedziska.
– Nieważne, kto się zbierze – oceniła. – Musimy działać natychmiast.
– I zadziałamy. Dowieź mnie tylko w jednym kawałku do ciemnego saloniku.
Ruszyła naprzód, nie zważając na gęstniejący tłum, jakby wózek był taranem. Konwent Seniorów miał zebrać się w jednej z dwóch niewielkich salek mieszczących się tuż za fotelem marszałka sejmu. Miejsce wydawało się odpowiednie, bo aby się do niego dostać, dziennikarze musieliby przejść przez salę plenarną, którą można było szybko zamknąć. Jego nazwa też nie była przypadkowa – salonik nie miał okien, znajdował się na uboczu i był skromnie umeblowany. Uczestnicy spotkania nie będą musieli przejmować się ani medialnym szumem, ani niepożądanymi osobami, które mogłyby przysłuchiwać się prowadzonym rozmowom.
Kiedy Milena i Patryk znaleźli się w środku, większość osób już na nich czekała. Brakowało jednak prezesa TK, premiera oraz dwóch ministrów.
Nikt z zebranych nie zwrócił uwagi na nowo przybyłych. W niewielkim pomieszczeniu panował zamęt nie mniejszy od tego na korytarzach sejmowych. Politycy przekrzykiwali się, prowadzili gorączkowe rozmowy przez komórki, wertowali konstytucję i przedstawiali własne recepty na rozwiązanie sytuacji. Chwila wystarczyła, by Hauer zrozumiał, że każdy ma swój sposób na zażegnanie kryzysu.
Jednocześnie do nikogo nie docierało jeszcze, co tak naprawdę się stało. Brakowało też osoby, która byłaby w stanie pokierować zebranym gremium. Gdyby znalazł się tu premier, być może mimo utraty reputacji udałoby mu się zaprowadzić porządek. Prezes TK mógłby zrobić to samo, wykorzystując prestiż zajmowanego stanowiska.
Jednego ani drugiego jednak nie udało się namierzyć. W ciemnym saloniku zebrali się przewodniczący klubów, liderzy partii i członkowie prezydium sejmu. Teresa Swoboda szarpała za rękę przewodniczącego SORP, Krystiana Hajkowskiego, starając się coś mu wytłumaczyć. Olaf Gocki z WiL-u żywiołowo dyskutował z Hubertem Korodeckim z Pedepu, a gdzieś między innymi politykami krążył szef BBN-u, starając się okiełznać rwetes. Kazimierz Halski z prawicowego JON-u, najbardziej zaprawiony z nich wszystkich, wydawał się całkowicie zagubiony.
Tuż za Hauerami do saloniku weszła chorąży Kitlińska, funkcjonariuszka BOR-u, która była bezpośrednio odpowiedzialna za bezpieczeństwo prezydent Seydy.
Rozmowy nagle ucichły, a cały chaos znikł jak ręką odjął. Wszyscy skupili wzrok na Kitlińskiej. Jej czarny żakiet był postrzępiony i zabrudzony, a białą bluzkę pokrywały plamy krwi. Kobieta wodziła wzrokiem po pomieszczeniu, jakby zastanawiała się, czy znalazła się we właściwym miejscu.
Patryk obrócił wózek w jej stronę, a potem skinieniem głowy podziękował strażnikowi, który przyprowadził funkcjonariuszkę.
– Niech pani powie, że ona nie zmarła – odezwał się Cezary Benke, którego naprędce ściągnięto jako znawcę prawa konstytucyjnego.
Kitlińska potrząsnęła głową.
– Że nie doszło do śmierci mózgu, że istnieje jeszcze…
– Doszło – ucięła.
Wszyscy doskonale wiedzieli, że chodziło o nadzieję na uratowanie nie tylko Seydy, ale także kraju. Gdyby nie nastąpił zgon w sensie prawnym, sytuacja byłaby do uratowania, przynajmniej w kwestii sukcesji władzy. Stanowczość w głosie Kitlińskiej nie pozwalała jednak na przyjęcie jakiegokolwiek optymistycznego scenariusza.
Hauer zaklął głośno, skupiając na sobie uwagę pozostałych. Wyprostował się, jakby miał zamiar wstać z wózka, i powiódł wzrokiem po zebranych.
– Sprawa jest jasna – powiedział, a potem odchrząknął. – Nie ma prezydenta ani marszałków sejmu i senatu. Konstytucja nie przewiduje, kto powinien objąć władzę, więc musimy jak najszybciej wybrać nowe prezydium i…
– A co do tego czasu? – wtrącił się Hajkowski. – Nawet jeśli teraz wybierzemy marszałka, i tak jesteśmy w ciemnej dupie. Mamy dziurę w systemie władzy, która jest nie do załatania.
Większość polityków spojrzała na profesora Benkego. Nieco ekstrawagancki konstytucjonalista oddychał nierówno, jakby pędził tu na złamanie karku. Być może tak było, wszak on najlepiej wiedział, jak wiele jest na szali.
– Pan przewodniczący ma rację – przyznał. – Ciągłość władzy państwowej została przerwana.
– Tym bardziej należy czym prędzej ją przywrócić – zauważyła Swoboda.
Cezary zamknął oczy i nabrał tchu. W normalnych okolicznościach żadnemu ze zgromadzonych nie musiałby niczego tłumaczyć. W chwilach paniki i zagubienia jednak nikt nie był już niczego pewien.
– To nie takie proste – powiedział Benke. – To tak, jakby pani samochód spadł z urwiska, a pani zamierzałaby po chwili kontynuować jazdę jakby nigdy nic.
– Nie przesadza pan? – włączyła się Milena.
– Nie. W tej chwili Polska została pozbawiona części władzy państwowej, samo jej istnienie jako bytu państwowego jest wątpliwe i… na Boga, teraz właściwie wszystko może się zdarzyć.
Cezary spojrzał na szefa BBN-u, jakby spodziewał się, że ten podejmie wątek.
– Z pewnością nasi sąsiedzi już reagują?