Dopiero wtedy sobie uświadomiła, że jeszcze nie weszła do pokoju. Stała przy drzwiach, jakby chciała zostawić sobie możliwość ucieczki. Próbowała odgadnąć, w czym nawaliła, co zrobiła źle, że szef kazał jej się stawić w jego gabinecie. Zazwyczaj Cunningham pozwalał jej w spokoju pracować w ciasnym pokoju bez okien. Regularnie tam wpadał, żeby rzucić na zasypane papierami biurko Maggie kolejne teczki z dokumentami. Poza tym raz w tygodniu spotykali się na zebraniu w sali konferencyjnej. Ale gdyby chciał ją zganić, zrobiłby to w cztery oczy i w swoim gabinecie. Tak jak teraz.
– Może pani usiąść – powiedział, a ona pokonała swój opór i usiadła na krześle ustawionym naprzeciwko biurka. – Momencik – dodał szef i znów pochylił głowę.
Założyła nogę na nogę, potem znów ją zdjęła. Złączyła dłonie na kolanach i splotła palce. Krzesło było drewniane, z twardym oparciem. Cunningham nie chciał, żeby goście czuli się w jego gabinecie komfortowo i mieli ochotę utkwić tu na dłużej.
Siedząc tak blisko, na rogu lśniącego mahoniowego blatu dojrzała otwartą teczkę. Na górze strony widniało jej nazwisko. To była jej teczka.
Przygotowała się na najgorsze.
Cunningham zapisywał coś w notesie. Niebieskim, nie czarnym atramentem. By zaznaczyć, że to ważny fragment tekstu, pisał drukowanymi literami. Cóż, taka była prawda, że jej uwagę przyciągały najdziwniejsze rzeczy. Chciała potrząsnąć głową, upomnieć siebie po raz enty, że nie musi wszystkiego analizować. Może Greg miał rację. Jej praca zaczynała wpływać nie tylko na ich życie prywatne, ona totalnie absorbowała jej świadomość. Nawet najprostsze codzienne czynności pobudzały umysł do analizy.
Tego ranka przyjechała do pracy wcześnie i postanowiła zjeść śniadanie w bufecie. Chciała powrócić do przesyłki od detektywa Hogana. Nie zajmowała się nią od chwili, gdy pojechała z Turnerem na autopsję. Podczas śniadania dotarło do niej, że nie jest w stanie zamówić jajek, nie myśląc o tym, czy istnieje jakaś korelacja między charakterem człowieka a sposobem, w jaki je przyrządza. Czy ludzie, którzy lubią jajka na twardo, są bardziej zdyscyplinowani? Gotowanie jajka na twardo zajmuje w końcu kilkanaście minut rozbitych na dwie fazy: do zagotowania wody i odliczenie, jak ona to robiła, sześciu minut drugiej fazy, gdy woda wrze. Czy preferowanie jaj sadzonych sugeruje bardziej elastyczną osobowość, dotyczy ludzi, którzy potrafią dostosować się do różnych sytuacji? A co z jajecznicą?
– Agentko O’Dell?
– Tak, sir.
Usiadła prosto. Omal się nie wzdrygnęła i nie zdradziła, że wędrowała gdzieś myślami. Ale Cunningham i tak to zauważył. Dostrzegła to w jego oczach, kiedy się jej przyglądał, wreszcie skupiając na niej całą uwagą.
– Chyba nigdy dotąd nie pytałem, skąd pani pochodzi.
– Skąd?
– Gdzie pani dorastała?
Nie takiego pytania się spodziewała, chwilę za długo zwlekała z odpowiedzią, jakby oczekiwała na to właściwe pytanie.
– Urodziłam się w Green Bay, w stanie Wisconsin.
Takie informacje znajdowały się w jej oficjalnym dossier, ale powstrzymała się przed zerknięciem na teczkę, która leżała na rogu biurka. Nie dodała, że mieszkała tam tylko do dwunastego roku życia. To był rok, kiedy jej świat się zawalił. Matka przeniosła się z nią do Richmond w stanie Wirginia, zostawiły za sobą przyjaciół, sąsiadów i rodzinę, a Maggie swoje dzieciństwo.
– Pani ojciec nie żyje.
Kolejne zaskakujące pytanie, a w zasadzie stwierdzenie, mimo to Cunningham znów czekał na jej odpowiedź. Nie była pewna, do czego on zmierza. Czemu ni stąd, ni zowąd pyta ją o dzieciństwo… o ojca?
– Zgadza się – odparła lakonicznie. Nie miała ochoty o tym rozmawiać.
– Jak zmarł?
Zdecydowanie nie chciała drążyć tego tematu.
– Był strażakiem. Zginął na posterunku, kiedy miałam dwanaście lat.
Gdy to powiedziała, spojrzała mu w oczy z takim wyrazem, jakby chciała go nakłonić, żeby zadał więcej pytań. Wciąż nosiła medalik, który dostała od ojca, na szyi pod bluzką czuła chłodny metal przyklejonego do skóry medalika.
Choć od tamtego dnia minęło ponad piętnaście lat, nadal bardzo tęskniła za ojcem. Przyłapała się na tym, że zastanawia się, czy byłby z niej dumny. Wciąż, gdy tylko miała okazję, oglądała mecze Green Bay Packers, zwykle ubrana w za dużą bluzę ojca. Nigdy nie zapomniała tamtego poranka, kiedy znalazła tę bluzę w koszu na pranie. Było to niemal tydzień po jego śmierci.
Wyciągnęła ją, zwinęła i chowała w różnych miejscach, gdzie jak wiedziała, matka nigdy nie zagląda. Wyjmowała ją tylko po to, by znów poczuć jego zapach. Czasami w nocy owijała się ojcowską bluzą. Pomagała jej zasnąć. Aż pewnego ranka popełniła błąd i zostawiła ją na niezasłanym łóżku, kiedy szła do szkoły. Gdy zdała sobie sprawę, że matka ją znajdzie, spanikowała. Tamtego popołudnia gnała do domu co sił w nogach i z ulgą zobaczyła, że bluza wciąż leży na łóżku. Ale potem serce jej pękło. Porządnie złożona bluza była świeżo wyprana.
Na szczęście Cunningham znów zajął się zawartością teczki. Wziął do ręki pierwszą kartkę i zerknął na nią.
– Przygotowanie do studiów medycznych, dyplom z psychologii behawioralnej, stypendium z medycyny sądowej w Quantico, a teraz agentka specjalna. Robi wrażenie, zresztą nie tylko to. Wykorzystując nabytą wiedzę i umiejętności, zyskała pani niezłą reputację.
Mówił o sprawach, które pomogła rozwikłać na odległość. Czy o to tylko chodziło? Czy poświęcała temu zbyt wiele czasu? Czy zamierzał wyłączyć ją z gry?
Nie, to niemożliwe, skoro systematycznie podrzucał jej coraz to nowe teczki z materiałami dotyczącymi kolejnych spraw i mówił:
– Agentko O’Dell, proszę mi powiedzieć, co pani o tym sądzi. Proszę mi powiedzieć, kto to zrobił.
Zdawało się jej nawet, że był z niej dumny, kiedy potrafiła podać śledczym szczegóły dotyczące mordercy. Jaką pracę wykonywał, jakim samochodem jeździł, czy mieszkał w pobliżu miejsca zbrodni albo w jakim był wieku. Chciała wierzyć, że zawdzięcza swój sukces statystyce i logice, ale czasami to był zwyczajny łut szczęścia. A już z całą pewnością nie była to żadna magia, choć Maggie wiedziała, że kilku kolegów tak właśnie mówiło za jej plecami. Lepiej, by nazywali to ogólnikowo jakąś tam „magią”, niż wudu. W każdym razie cokolwiek to było, sprawiło, że zyskała uznanie.
Teraz, siedząc naprzeciw biurka Cunninghama, zrozumiała, że być może szef nie wezwał jej, by udzielić reprymendy. Być może chciał ją poddać kolejnemu testowi.
– Nie chodzi tylko o kwalifikacje – podjął. – Posiada pani coś wyjątkowego, agentko O’Dell. Coś więcej poza wykształceniem. To nie ma nic wspólnego z pani dzieciństwem ani faktem, że tak wcześnie straciła pani ojca bohatera. – Machnął ręką nad teczką z jej dokumentami, jakby to się nie liczyło. Potem pochylił się naprzód, opierając łokcie na biurku i układając palce w wieżę. Znów patrzył jej w oczy. – Posiada pani talent, dzięki któremu widzi pani to, czego inni nie dostrzegają. Szczegóły, które pozostałym wydają się nieważne. Ma pani intuicję, jeśli chodzi o ludzi… o morderców. Choć jest to cenna zdolność albo talent, czy jak tam wolałaby pani to nazwać, choć jest to niezwykle przydatne, chcę, żeby miała pani świadomość,