Jak, do diabła, mógł jej nie zauważyć?
Stucky zamierzał tylko zajrzeć do przyczepy i zaraz stamtąd wyjść. Chciał zobaczyć, co zmajstrował ten dupek. Ale to, co ujrzał, wprawiło go w osłupienie, a niełatwo było wprowadzić go w ten stan. Pan Policjant zdziałał o wiele więcej, niż Stucky sobie wyobrażał. Choć tak naprawdę nie powinien się dziwić.
Widział przecież błysk złości w oczach tego drania, gdy furgonetka mijała ich na drodze. Może nawet rozpoznał ten rodzaj złości. Taka złość może wezbrać, jeśli jej się nie opanuje. A potem eksploduje. Wnętrze przyczepy wyglądało tak, jakby doszło tam do wybuchu. Stucky też miewał podobne ataki furii. Ale tak było kiedyś, zanim nauczył się je kontrolować.
Więc gościowi nieobcy był instynkt zabijania. Stucky powinien dostrzec w nim bratnią duszę, lecz mówiąc szczerze, dupek budził w nim obrzydzenie. Dopuścił do tego, żeby furia wzięła nad nim górę, co poskutkowało prawdziwą rzeźnią. A jednak niezależnie od tego Stucky uznał, że to miejsce doskonale nadaje się do tego, by zostawić swój pakunek, swój wkład. Prezent dla śledczych z nadzieją, że go docenią.
Zawrócił do samochodu, by wyjąć pojemnik na jedzenie na wynos z małej przenośnej zamrażarki, którą woził ze sobą na takie właśnie okazje. Zeszło mu na tym wszystkim niespełna dziesięć minut.
Nie, być może i kwadrans, gdyż zjadł kawałek szarlotki. Szkoda, żeby się zmarnowała.
Cały czas jednak zachowywał ostrożność. Zawsze działał ostrożnie. Wyczułby, gdyby ktoś go obserwował. Więc jakim cudem, do diabła, nie zauważył dziewczynki?
Czy była w przyczepie? Czy to możliwe? Czy mogła widzieć, co się działo? Obserwowała to z ukrycia? Czy może już wtedy ukryła się w schronie?
Poczuł żal, że nie zobaczył, jak śledczy otwierają jego pojemnik na jedzenie na wynos. Cholerne zasłonki. Zdał sobie sprawę, że będąc w przyczepie, mógł je odsunąć. Musi popracować nad metodą podrzucania swoich pojemników, żeby zawsze mógł widzieć pierwsze reakcje tych, którzy je znajdują. Za każdym razem uczył się czegoś nowego.
Ludzie są z natury ciekawi. Porzucony pojemnik na jedzenie na wynos, torba papierowa w miejscu, gdzie nie powinna się znajdować – to takie ekscytujące przekonać się, kto pierwszy się przy nich zatrzyma i zajrzy do środka. Najpierw zwyczajne spojrzenie, a potem drugie, jakby z niedowierzaniem. Aż wreszcie na ich twarzach pojawiała się czysta groza.
Bezcenne.
Takie odkrycie sprawiało, że było to wspólne doświadczenie. Jaki artysta nie chciałby czuć radości dzielenia się swoim arcydziełem? A teraz mógł się dzielić z tą śliczną zgrabną agentką. Tak, tak, był absolutnie przekonany, że pod obszernymi ubraniami kryje się zgrabne ciało. Silna i niezależna – takie właśnie lubił. Miały w sobie całe mnóstwo waleczności. Były cennymi ofiarami. A ta – która chciała być jak ci jej koleżkowie – cóż to byłoby za wspaniałe wyzwanie.
Ale ta dziewczynka… co z nią począć?
Był zły, że jej nie zauważył. Co ciekawsze, ten dupek też jej nie dostrzegł.
Stucky zerknął na zegarek i jęknął. Chciał tu zostać i dalej obserwować, ale musiał wracać. Miał wieczorną zmianę. Tak naprawdę nie potrzebował pieniędzy, lecz praca była świetnym alibi, no i często oferowała nowe okazje i znaczące możliwości. Dyscyplina przenosiła jego gry na wyższy poziom trudności. Zależnie od otoczenia zmieniał kolor jak kameleon. Był w tym już całkiem dobry.
Poza tym łatwo da się śledzić, co tu się dzieje. Będzie nawet mógł monitorować losy dziewczynki. Wystarczy, że wykona kolejny anonimowy telefon, tym razem do kogoś z mediów.
Stucky potrząsnął głową. Co za ironia losu! Licząc na trochę dobrej zabawy i wiedziony nadzieją, że podetnie nogi temu draniowi, zmienił swoje plany. Tymczasem okazało się, że ta dziewczynka, która pojawiła się niczym duch, może podciąć nogi im obu.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Maggie zadrżała, choć pot spływał jej po plecach. Przez ostatnie kilka tygodni pogoda była bardzo zmienna. Teraz niebo pociemniało od szarych ciężkich chmur, które groziły, że pękną i zaleją ziemię deszczem. Z chmurami przyszły wilgoć i zimny wiatr.
Delaney zdjął kurtkę i chciał owinąć nią ramiona dziewczynki, ale gdy się wzdrygnęła, zrezygnował. Dziewczynka wciąż mrugała i wycierała oczy, jakby szare niebo było dla niej zbyt jasne. Delaney coś do niej mówił łagodnie i powoli, nie ruszając się z miejsca. Wyjaśnił, kim są, powiedział, że przyjechali tu, żeby jej pomóc.
– Nikt cię nie skrzywdzi. Obiecuję.
Maggie obserwowała go jak zahipnotyzowana, ukojona tonem jego głosu. Widziała, że dziewczynka też się uspokoiła. Delaney specjalizował się w negocjacjach z porywaczami. Potrafił przekonać przestępców, że jest po ich stronie, że chce ich wysłuchać i im pomóc, ale zdawała sobie sprawę, że tym razem nie mówi tylko jak negocjator. Mówił jak ojciec do dziecka. Zmarzniętego, głodnego i przerażonego dziecka, które było w szoku po tym, co wydarzyło się na jego oczach.
Najwyraźniej jednak, skoro dziewczynka przeżyła, do morderstw nie doszło na jej oczach, ale Maggie była przekonana, że widziała martwe ciała. Jedno spojrzenie na jej zakrwawione bose stopy wystarczyło, by odgadła, że ślady na dywanie nie były śladami mordercy.
– Na imię mam Richard – powiedział do niej Delaney. – A jak mam się do ciebie zwracać?
Dziewczynka poprawiła włosy, ale nie odpowiedziała. Miała na sobie T-shirt i dżinsy z uciętymi nogawkami. Maggie pamiętała, że poprzedniego dnia było dużo cieplej.
Sądząc ze stanu ciał i obecności czerwi, do zbrodni doszło dwadzieścia cztery do trzydziestu sześciu godzin wcześniej. Czerwie muchy potrzebują zwykle czternastu do trzydziestu sześciu godzin, by przejść przez wszystkie stadia rozwoju, z tym że warunki zewnętrzne mają na to istotny wpływ. Podkręcenie ogrzewania w przyczepie mogło przyśpieszyć ten proces.
Tak czy inaczej, dziewczynka przez długi czas ukrywała się w ciemnej i wilgotnej piwnicy, może nawet dłużej niż jeden dzień.
– Mam na imię Katie – powiedziała w końcu tak cicho, że jej słowa, dodatkowo zagłuszane wiatrem i trzepotem bielizny, były ledwie słyszalne.
– Ile masz lat, Katie?
Patrzyła gdzieś przed siebie, jakby nie słyszała Delaneya. Co chwila oglądała się przez ramię, jakby się spodziewała, że ktoś z tyłu się do niej zbliża. Czy obawiała się, że morderca wciąż gdzieś tu jest?
Maggie oceniła Katie na jedenaście lub dwanaście lat. Niestety zbyt dobrze rozumiała, co to znaczy mieć dwanaście lat, być samą i przerażoną. Nie wierzyła, że morderca widział dziewczynkę. Gdyby ją zauważył, nie zostawiłby jej przy życiu. Ale czy Katie go widziała?
– Twoi rodzice – podjął Delaney. Maggie wiedziała, że kolejne pytanie z trudem przechodzi mu przez gardło. – Czy ci ludzie w przyczepie to twoi rodzice?
Cunningham i Turner wycofali się. Zostawili Delaneya i Maggie, dając dziewczynce przestrzeń. Maggie zobaczyła, że Cunningham rozmawia przez komórkę. Ale Katie nie była zainteresowana agentami FBI. Zerkała w inną stronę, za siebie, w kierunku rzeki. Już nie słuchała Delaneya.
– Mój tatuś – szepnęła, a potem wskazała palcem. – Wpadł do rzeki.
– Twój tatuś? – Delaney rzucił spojrzenie