Czekała, aż jej oczy przywykną do półmroku, jednocześnie starała się coś wyczuć palcami. Od podłogi oddzielały ją cienki materac i drapiący koc. Leżała na plecach, a kiedy próbowała się obrócić, powstrzymał ją ostry ból.
Wspomnienie tego, co się stało, powracało w krótkich migawkach. W panice dotknęła nadgarstków i przekonała się, że nie ma już skrępowanych rąk, choć czuła ślady, które zostawiły zaciski. Lekko poruszyła stopą i zdała sobie sprawę, że nóg też nic nie krępuje. Za to ruch uwolnił ból w prawym kolanie.
Uniosła się, usiadła i przetarła oczy. Pokój zaczynał wyłaniać się z mgły, wracała jej ostrość widzenia. Dostrzegła drewniane belki i boazerię na ścianach. Zgadywała, że to cedr, zapach był silny i wilgotny. Dwa okna zostały od zewnątrz zabite deskami, chociaż szyby w żadnym z nich nie były stłuczone czy choćby pęknięte.
Co to za miejsce? I jak, do diabła, tu trafiła?
Spuściła wzrok i popatrzyła na swoje niebieskie dżinsy, skórzane wsuwane buty i skarpetki. Cienki sweter podarł się na dole, przód był lepki i brudny. Potem nagle woń jajek i malin uruchomiła jej pamięć.
Odkąd przed kilkoma tygodniami otrzymała nową posadę, musiała wcześniej przyjeżdżać do pracy, ale wstawanie o świcie stało się dla niej prawdziwym wyzwaniem. Była cukiernikiem i bardzo lubiła swoją pracę. Wykonując ten zawód, spełniła swoje marzenia, więc starała się nie myśleć o tym, że nienawidzi wychodzić z domu, kiedy jest jeszcze ciemno.
Blok, w którym mieszkała, był bardzo duży, a trzy budynki stojące obok siebie tak naprawdę tworzyły miniosiedle. Tak wcześnie rano nikt tam nie wstawał. Ledwie wsiadła do samochodu, kiedy zauważyła starszego mężczyznę, który z trudem niósł dwie duże papierowe torby z zakupami. Rozpoznała logo na bokach toreb. Pochodziły z całodobowego sklepu spożywczego trzy przecznice dalej. Pamiętała, że się uśmiechnęła, gdyż sądziła, że jest jedyną osobą, która robi tam zakupy o najdziwniejszych porach.
Mężczyzna wyglądał znajomo. Pewnie mieszkał w którymś z budynków. Przygarbiony szedł powoli, lekko kulejąc. Miał okulary w grubych oprawkach i wiatrówkę z logo jakiegoś stowarzyszenia weteranów na plecach. Zanim zobaczyła, że się potknął i wysypał zawartość jednej z toreb, zdecydowała, że mu pomoże.
Zatrzymała się przy krawężniku i otworzyła okno.
– Potrzebuje pan pomocy?
Spojrzał na nią spłoszony. Już był na kolanach i starał się pozbierać jabłka, które potoczyły się po chodniku. Szkła w jego okularach były tak grube, że dwukrotnie powiększały oczy. W sumie wyglądał żałośnie i kompletnie niegroźnie.
Teraz Susan podciągnęła rękaw swetra i zobaczyła ślady po ukłuciach igły, jakby musiała się przekonać, że to nie był sen.
Mężczyzna kompletnie ją zaskoczył.
Powiedział jej, że mieszka za rogiem na końcu dużego parkingu należącego do kompleksu budynków. Susan zaczęła zbierać obtłuczone jabłka i zaoferowała, że podwiezie go do domu. Nie wyłączając silnika, otworzyła bagażnik, wzięła od nieznajomego jedną z toreb z zakupami i chciała ją włożyć do środka.
Był niewiarygodnie silny. Pamiętała, że to ją zaskoczyło. Teraz widziała dowody tej siły, czyli sińce w miejscach, gdzie ją chwycił.
To wszystko stało się tak szybko.
W jednej chwili pochylała się nad bagażnikiem, wkładając torby z zakupami, a w następnej poczuła ukłucie igły w ramię. Potem ją walnął w plecy, aż straciła równowagę, a na koniec wepchnął do bagażnika jej samochodu twarzą do przodu.
Substancja, którą jej wstrzyknął, niemal natychmiast ją sparaliżowała, w ogóle nie była w stanie się poruszyć. Wiedziała, że błyskawicznie skrępował jej nogi w kostkach i ręce w nadgarstkach. Nie była w stanie poruszyć wargami, żeby krzyczeć, a mimo to i tak zakleił jej usta taśmą. Potem zatrzasnął bagażnik, a ona tam pozostała związana, sparaliżowana i pogrążona w kompletnej ciemności.
Wszystko to zajęło ledwie kilka sekund.
Obejrzała swoje ręce i zobaczyła kolejne ślady po wkłuciach. Były ich trzy. Być może to tłumaczyło, dlaczego nie pamiętała, co działo się po ataku tego mężczyzny. Ani tego, jak się tu dostała.
Nagle poczuła mdłości. Czego jeszcze nie pamiętała?
Z ociąganiem zmusiła się, by dotknąć spodni w kroku. Czy wiedziałaby, gdyby ją zgwałcił, kiedy była sparaliżowana, a jej umysł był wyłączony? Nie czuła żadnego bólu. Nie wyczuła nic lepkiego. Sama myśl o tym, że mógłby to zrobić, była tak odrażająca, że miała chęć płakać z ulgi. Ale to, że dotąd nic jej nie zrobił, nie znaczyło, że nie zrobi tego później.
Susan rozejrzała się. Były tu tylko jedne drzwi. Może to mały domek z jednym pomieszczeniem albo szopa. Wstrzymała oddech i nasłuchiwała, ale wyłapała tylko ptasie odgłosy i lekki stukot drobnego deszczu. Powiew, który wcześniej poczuła, pochodził z odpowietrznika na suficie.
Bolało ją całe ciało. Próbowała się podnieść, lecz ból znów to uniemożliwił. W prawym kolanie czuła ogień. Przez dżinsy wyczuła, że jest spuchnięte. Zdołała wreszcie wstać, uważając, żeby nie stawać na obolałej nodze. Mężczyzna zdjął jej więzy. Miała nadzieję, że znajdzie coś, czym uda jej się wyłamać drzwi albo przynajmniej zamek. Kiedy jednak zaczęła się rozglądać, zauważyła, że drzwi nie mają żadnego zamka.
Zabarykadował je czy zamknął na kłódkę od zewnątrz?
Susan zamarła w bezruchu i nadstawiła uszu, ignorując ból i ciężki oddech. Potem chwyciła klamkę i bez wielkiego wysiłku pchnęła drzwi, otwierając je szeroko.
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Maggie schowała dłonie pod pachy. Było zimno i wilgotno, miała wrażenie, że zmarzła na kość. Czuła się przegrana, ponieważ nie była w stanie uwolnić ojca Katie z plątaniny gałęzi i śmieci. Była zła, że zostawia go w zimnej mętnej wodzie.
Nie wiedziała, skąd biorą się te emocje. Oddanie dziewczynce ciała jej ojca nie przywróciłoby mu życia. Z drugiej strony wprawdzie minęło już ponad piętnaście lat, odkąd straciła własnego ojca, a jednak wciąż zbyt dobrze pamiętała, jaka to przeraźliwa strata dla dwunastoletniej dziewczynki.
Cunningham nalegał, żeby Delaney wsiadł z Katie do karetki, gdy dziewczynka nie zgodziła się tam wejść. Nie tylko stanowczo odmówiła, ale zaczęła krzyczeć, wymachując rękami, gotowa kopać bosymi stopami, gdyby ktokolwiek odważył się ją chwycić.
– Nie pojadę bez taty.
Maggie nie była pewna, co jej powiedział Delaney, ale udało mu się ją przekonać. Przyjął na siebie rolę negocjatora, przyjaciela i zastępczego ojca, a dziewczynka nie miała przy sobie żadnych innych bliskich osób. Karetka odjechała, a po kilku minutach pojawił się radiowóz szeryfa pilotujący mobilne laboratorium kryminalistyczne.
Cunningham wziął na bok szeryfa Gellera i zastępcę Steele’a, żeby przekazać najnowsze informacje. Zespół techników wypakował sprzęt na trawnik od frontu. Jeden z mężczyzn zaczął ustawiać reflektory. Ktoś wspomniał, że koroner powinien być za pięć minut.
Maggie obserwowała to w milczeniu. Jej zadanie dobiegło końca. Nic więcej nie mogła zrobić. Musiała czekać na zebranie dowodów i autopsję. To było jej pierwsze miejsce zbrodni, a ona czuła się kompletnie bezsilna.
– Myśli pani, że ta mała