– Pani Romolo, pewnie myśli pani, że niebycie więźniem daje pani nade mną przewagę. Ale to nieprawda. Radzę ze mną nie igrać, bo może pani tego pożałować. I nie radzę zawieść zaufania króla Rocca.
– Może pani się oddalić – odparła Ottavia.
Gdy tylko drzwi się zamknęły, postanowiła się zrelaksować. Odetchnęła głęboko i sięgnęła po telefon. Musi pewnie odpowiedzieć na mnóstwo wiadomości. Włączyła aparat, ekran jednak nie rozjaśnił się. Rozładowany, jasne.
Nie szkodzi. W walizce ma ładowarki.
Podłączyła do prądu telefon i laptop. Na widok ogromnej liczby komunikatów w poczcie głosowej ścisnęło się jej serce. Odsłuchiwała każdy po kolei z prawdziwym bólem. Policzki miała mokre od łez. Drżącą ręką odłożyła telefon. Czy ma teraz zadzwonić do Adriany?
Serce podpowiadało jej, że tak, choć rozum doradzał ostrożność. Wieczór to nie jest dobra pora na takie telefony. Po rozmowie opiekunka Adriany całą noc będzie zdenerwowana. Tak, lepiej zadzwonić jutro rano.
Po odłożeniu komórki na nocny stolik Ottavia zabrała się za laptop. Gdy go włączała, zastanawiała się, czy bez jej wiedzy przeglądano jego zawartość. Na bank. Podobnie z telefonem. No cóż, nie ma nic do ukrycia, pocieszała się, choć fakt, że użyto wobec niej przemocy, nadal budził jej frustrację.
No tak, ale teraz jest inaczej. Przebywa tu z własnej woli, to jej wybór. I wykonuje swoją pracę.
Gdy otwierała wzór umowy, na jej ustach błąkał się uśmieszek. Wpisała datę, pewne fragmenty wzmocniła, inne skasowała. Gdy stwierdziła, że dokument przybrał satysfakcjonującą postać, wysłała go do druku.
Z ponurym grymasem przyjęła potwierdzenie swoich podejrzeń: była podłączona do pałacowej drukarki, a więc oczywiście ktoś musiał grzebać w jej komputerze. Na szczęście nie trzymała w nim żadnych poufnych informacji o poprzednich klientach.
Wyszła z pokoju, by poszukać wspomnianej sekcji biurowej. Nawet teraz, stąpając po dywanach na korytarzu, odnosiła wrażenie, że dopuszcza się czegoś niedozwolonego. Jakby nie do końca wierzyła, że już nie jest więźniem. Bo i faktycznie, zgodnie z drukowanym właśnie kontraktem nie będzie mogła w najbliższym czasie opuścić tego miejsca.
Co za ironia.
Niby jej wybór, a i tak wszystko zależy od suwerena.
Drukarki znajdowały się dokładnie w miejscu określonym przez Sonję Novak, która zresztą z widoczną irytacją przystała na swobodne poruszanie się Ottavii po zamku. Cóż, swoboda rzecz względna. Ottavia nie miała wątpliwości, że jest dyskretnie śledzona.
Liczne porozmieszczane tu i ówdzie kamery mówiły same za siebie.
Postanowiła się nie śpieszyć. Skrupulatnie zwiedziła pomieszczenie, przyjrzała się wszystkim urządzeniom, powoli brała z podajnika drukarki kartki papieru i demonstracyjnie przebiegała je wzrokiem, choć ich treść była jej dobrze znana. Potem rozłożyła je na dwie kupki, wzięła do ręki spinacze i starannie skompletowała dwa egzemplarze umowy. Po czym zadowolona wróciła do swojego pokoju.
Ciągle był wczesny wieczór i do wyznaczonej na wpół do dziesiątej randki z królem miała jeszcze sporo czasu.
W co się ubrać? Jak on to powiedział? „Strój wieczorowy nie jest wymagany”. Uśmiechnęła się. Domyślała się, o co mu chodziło i postanowiła zadośćuczynić jego oczekiwaniom. Czyż nie na tym w końcu polega jej praca?
Klient płaci, klient wymaga, ale to ona ustala warunki. Oby się król nie zdziwił…
Rocco odwrócił się, słysząc pukanie do drzwi. Dziewiąta trzydzieści. Co za punktualność.
– Proszę wejść!
Podniecony oczekiwaniem poczuł orzeźwienie i przypływ nowej energii. Gdy jednak przyjrzał się stojącej w progu kobiecie, doznał szoku. Jej skóry nie otulał już zmysłowy jedwab. Włosy nie opadały na ramiona perfekcyjnie ułożonymi falami. Makijaż nie podkreślał już fascynujących szarozielonych oczu ani pięknie zarysowanych kości policzkowych, a wargi nie były nawet muśnięte kolorową szminką.
Aha, więc potraktowała jego polecenie dosłownie i nie ubrała się stosownie do okazji.
Miała na sobie spodnie do jogi, spłowiały rozciągnięty T-shirt, a na nogach znoszone tenisówki. Włosy związała w kucyk. Widok przyprawiał o ból zębów.
Przy tym zadbała jednak o wyeksponowanie naturalnego piękna swojego ciała. Zbyt obszerny podkoszulek odsłaniał cudowną krągłość ramienia, a także kształtny obojczyk. Co ona ma w sobie takiego, że taki prosty zabieg przyprawia o utratę zmysłów?
– Wasza Wysokość. – Powitała go głębokim ukłonem.
– Pani Romolo, niech pani nie udaje, że szanuje mnie i mój urząd i nie robi sobie farsy.
– Ależ ja szanuję pański urząd, Najjaśniejszy Panie.
– Tylko nie mnie.
– Moim skromnym zdaniem na szacunek trzeba sobie zasłużyć. A ja na razie znam pana wyłącznie jako króla. Niewiele wiem o tym, jakim jest pan człowiekiem. I szczerze mówiąc, moje dotychczasowe doświadczenia nie skłaniają mnie ku pozytywnej opinii.
A więc nie boi się zaatakować lwa w jego własnej jaskini. Musiał docenić jej odwagę.
– Staram się kierować dobrem mojego ludu, a niekoniecznie poszczególnych jednostek.
– A pańskie dobro, Najjaśniejszy Panie? Czy je również pan uwzględnia?
Nie odpowiedział, bo z sąsiedniego pomieszczenia dobiegł dźwięk nastawionego czasomierza.
– Nasza kolacja.
Spojrzała na niego pytająco, nie widząc żadnych służących, którzy mogliby im podać posiłek.
– To moje prywatne pomieszczenia, mieszkam tu bez personelu – wyjaśnił. – Sam przygotowałem kolację.
– Pan gotuje?
– Niezbyt często. To mnie relaksuje – odrzekł zadowolony, że potrafił ją zaskoczyć.
– A pan potrzebuje relaksu?
– Ostatnie tygodnie były dość gorączkowe.
– Porwanie siostry w istocie mogło pana zdenerwować.
– Słyszałaś o tym?
– Byłam odcięta od telewizji i gazet, ale pańscy poddani bardzo kochają pana siostrę. Wywnioskowałam to z podsłuchanych rozmów.
Oto osławiona dyskrecja i bezpieczeństwo, priorytet jego panowania! Ale czy można winić wierne sługi, że martwią się o wychowywaną przez siebie od maleńkości księżniczkę?
– Widzę, że muszę przypomnieć moim ludziom, że podpisywali w umowie klauzulę poufności.
– A skoro już mówimy o umowach…
– Nie teraz. Najpierw coś zjedzmy.
Przeszedł przez salon do niewielkiej, ale dobrze wyposażonej kuchni, gdzie czekało przygotowane przez niego spaghetti marinara, jego ulubione danie. Przez przeszklone drzwi wyniósł półmisek na balkon, z którego w dzień rozciągał się widok na ogród z ozdobnie wystrzyżonymi krzewami i staw ze złotymi rybkami.
Postawił jedzenie na stole i sięgnął do kubełka z lodem po butelkę musującego wina. Korek pyknął jak trzeba, nie głośniej niż kobiece westchnienie. Ciekawe, jak ona wzdycha. I czy jęczy, gdy ogarnia ją miłosna pasja? Wkrótce