Wielu terapeutów próbuje leczyć paraliżujące nas lęki stosując terapię zachowań. Z pewnością pomocne okaże się to, gdy pomimo lęku wyćwiczymy umiejętność zabierania głosu w dyskusji na forum określonej grupy. Przy tej okazji można nauczyć się odsuwać lęk na bok i, pomimo całego skrępowania, robić po prostu to, czego się boimy. Jednak uzdrawianie z lęku musi przecież rozpoczynać się dużo głębiej. Musi ono ukoić zakorzeniony głęboko w ludzkiej duszy lęk przed osądem ze strony innych ludzi. A będzie to możliwe wyłącznie wtedy, gdy uświadomimy sobie bezwarunkową miłość Boga. Odpuszczenie grzechów, które Jezus obiecuje paralitykowi, jest przecież równoznaczne z aprobatą: możesz być taki, jaki jesteś. Dobrze, że jesteś. Dopiero wtedy, gdy zaakceptujemy tę aprobatę, nasz lęk zostanie załagodzony.
Uczeni w Piśmie, którzy obserwowali Jezusa w trakcie odpuszczania grzechów, uważali, że dopuścił się On bluźnierstwa: przecież tylko Bóg może odpuszczać grzechy. Uczeni jednak nie wyrazili głośno swoich przekonań. Jezus zaś przeniknął ich myśli i zareagował na ich poglądy, które są przecież również naszym udziałem. Jezus jest nie tylko lekarzem, który leczy chorych na ciele. On zna duszę człowieka i dlatego zwraca się najpierw ku duszy, ku wewnętrznej postawie, która często prowadzi do choroby fizycznej. Jest to postawa grzechu, odrzucenia życia. Jest to wreszcie lęk, który paraliżuje człowieka. I dopiero pokonując lęk poprzez dodanie otuchy i odpuszczenie grzechów, Jezus uzdrawia chorego również na ciele. Czyni to jednym zdaniem: „Wstań, weź swoje łoże i idź do domu!” (Mt 9,6). Dla mnie zdanie to nabrało wyjątkowego znaczenia wobec mojej własnej historii przezwyciężania lęku. Zawsze miałem ochotę się podnieść. Ale najpierw chciałem się przekonać, że jestem opanowany i wolny, że wyzbyłem się niepewności i zahamowań. Najpierw chciałem poczekać, aż zostanę uzdrowiony. Wtedy, myślałem sobie, podniosę się. Jednak Jezus mówi „Wstań!” do chorego, który wciąż jeszcze leży sparaliżowany na łożu. Ma on powstać, mimo paraliżu, słabości, zahamowań. Musi po prostu spróbować. Nie wolno mu czekać, aż pokona lęk, lecz ma podnieść się wraz ze swoim lękiem.
Również drugi element w przypowieści o paralityku jest dla mnie istotny. Paralityk ma wziąć swoje łoże pod pachę i nosić je ze sobą. Łoże jest znakiem jego choroby, niepewności i zahamowań. Mieć ufność nie oznacza wyzbyć się zahamowań. Powinniśmy raczej „wziąć pod pachę” swoje zahamowania i niepewność, i nieść je z sobą. Nie jesteśmy już nimi przykuci do łoża. Przez długie lata złościło mnie, że niekiedy w trakcie wygłaszania wykładów zaczynałem się pocić. Stosując metody psychologiczne próbowałem wprowadzić się w taki stan, żeby to zjawisko ustało. Poprzez medytację chciałem zyskać opanowanie. Wtedy, jak mi się zdawało, potrafiłbym mówić w obecności innych ludzi nie pocąc się. Jednak im bardziej zależało mi na tym, by ukryć to, że się pocę, tym silniej się pociłem. Sytuacja poprawiła się dopiero wtedy, kiedy pogodziłem się z tym faktem i powiedziałem sobie: „Taki już jestem. Wolno mi demonstrować uczucia. Nie muszę ich wcale ukrywać”. Dopiero wtedy problem przestał istnieć. Czasem jeszcze mi się to zdarza. Jednak nie budzi już we mnie lęku. Najgorszy był lęk przed lękiem. Kiedy zaczynałem lekko się pocić, tak uporczywie o tym myślałem, że pociłem się coraz mocniej. Ponieważ teraz biorę moje pocenie „pod pachę”, tak jak łoże, i obnoszę się z nim wokół, nie przejmuję się już nim zupełnie. Dzięki temu nie pojawia się prawie nigdy. A kiedy mimo wszystko się pojawi, wtedy spoglądam na nie z czułością. Teraz okazuję uczucia. Coś mnie nurtuje. I tak ma być. Godząc się na pocenie, odebrałem mu władzę nade mną. Już mnie nie paraliżuje.
To zdanie Jezusa pomogło mi jeszcze w jednej sytuacji. Wcześniej przed każdym kursem bardzo długo zastanawiałem się nad tym, jakie wykonam ćwiczenia, jak wszystko powiążę metodycznie w sensowną całość. Sam na siebie wywierałem presję, wmawiając sobie, że przecież muszę zadowolić innych ludzi. Często przed każdym seminarium łamałem sobie głowę, co też powinno być adekwatnym podsumowaniem wcześniej przerobionego materiału. Kosztowało mnie to wiele energii. Teraz oczywiście również rozmyślam na ten temat. Jednak nie wywieram już na siebie presji. Jeżeli przychodzą mi do głowy dwie różne możliwości, obie zabieram ze sobą do pokoju medytacji i mówię sobie: „Wstań, weź swoje łoże i idź”. Następnie robię to, co w tej chwili spontanicznie przyszło mi do głowy. I zwykle jest to właściwe rozwiązanie. Zdanie to uwolniło mnie od lęku, że wszystko należy wykonywać perfekcyjnie. Teraz po prostu wychodzę razem ze swoimi wątpliwościami, niepewnością, ze swymi zahamowaniami naprzeciw uczestnikom kursu i robię to, co podpowiada mi mój wewnętrzny głos.
Żeby nie paraliżował mnie lęk, muszę dopuścić jego istnienie i oswoić się z nim. Paraliżujący lęk wskazuje mi fałszywe założenia stanowiące podstawę mojego życia, jak na przykład to, że nie wolno mi popełnić żadnego błędu, ponieważ w przeciwnym razie inni będą mną pogardzali. Rozszyfrowując te fałszywe założenia, jestem w stanie jednocześnie pozbawić je mocy. Przemieniam je w przyzwolenie: wolno mi popełniać błędy. Jestem wartościowy pomimo moich pomyłek. Jest to jedna z metod. Druga polega na tym, by przyznać się do tego, na ile istotny jest dla mnie osąd innych ludzi. Pragnę, by inni dobrze o mnie myśleli. Jeżeli przyznam się do tego przed samym sobą, jestem w stanie jednocześnie zrelatywizować własną tęsknotę ku temu, by cieszyć się dobrą opinią: tak, zależy mi na tym, by być dobrze ocenianym. Ale nie jestem w stanie żyć tylko tym. Moja prawdziwa wartość sięga głębiej. Nie jest ona uzależniona od wyobrażeń i opinii, które inni mają na mój temat. Taka postawa wskazuje nowe drogi ku nowej i większej wolności.
3. Lęk przed kompromitacją
Lęk, który nas paraliżuje, przy baczniejszym przyjrzeniu się jego treściom, może okazać się lękiem przed kompromitacją. Czujemy lęk przed ośmieszeniem się w oczach innych. Kompromitacja ma wiele wspólnego ze wstydem. Czujemy się okropnie, gdy inni śmieją się z naszych rzekomo niezręcznych i nieporadnych wypowiedzi, kiedy nie możemy wydusić z siebie słowa, gdy się przejęzyczymy lub gdy zagmatwamy się w coś tak, że nie potrafimy znaleźć wyjścia. Kiedy się kompromitujemy, odczuwamy wstyd. Wstyd to lęk przed utratą honoru. Pierwotną potrzebą człowieka jest być dobrze ocenianym przez innych. A jednocześnie istnieje również pierwotny lęk przed zawstydzeniem i zniesławieniem przez innych. Wstyd jest nieodłącznym elementem ludzkiego życia. Posiada on znaczenie pozytywne. Pragnie uchronić nas przed tym, by ktoś inny nie wtargnął z zewnątrz w nasze intymne obszary i nie naruszył naszych granic obnażając nas. Dlatego w Piśmie Świętym wstyd pojawia się w powiązaniu z nagością. Nie chodzi tutaj przede wszystkim o wstyd przed seksualnością, lecz o wstyd przed krzywdząco-natarczywymi spojrzeniami innych. Pierwotną potrzebą człowieka jest obrona przed osądzającym i potępiającym wzrokiem innych.