Gabriela przytomnie zapytała, gdzie się zatrzymali, bo uznała, że być może kiedyś Nina Korcz zechce odwiedzić ten grób albo przenieść go w inne miejsce. Znajdowali się niedaleko wsi Mikołajewo, jakiejś kompletnie zapadłej dziury. Niektórzy z ciekawskich mieszkańców przybyli nawet na łąkę, by zobaczyć tłumy, jakich zapewne nigdy wcześniej nie widzieli. Na pochówek maleństwa także zerkali ciekawie, a jedna z kobiet zapewniła, że będzie się grobem opiekować, dopóki żyje. A co potem, nie wiadomo…
Nina Korcz, wciąż obolała po wielogodzinnym porodzie, stała blada jak kreda i wpatrywała się w kopczyk.
Kiedy obudziła się, była zupełnie świadoma tego, co się wydarzyło. Zerkała na małe zawiniątko, leżące niedaleko niej, ale nie odważyła się, by spojrzeć na swoje martwe dziecko. To było ponad jej siły. Wolała nie odtwarzać w pamięci jego twarzyczki. Pieczarkowska usiłowała ją namówić na to, ale natychmiast została zrugana przez pozostałych pasażerów. Każdy z nich wykazał zrozumienie dla decyzji Niny. Zerkali jedynie na nią, jakby czekali, aż wybuchnie, dostanie histerii i pogrąży się w spazmatycznym płaczu. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Nina Korcz, odkąd się przebudziła, nie uroniła już ani jednej łzy, chociaż wcześniej, kiedy spływały jej po policzkach, nie potrafiła nad nimi zapanować. Potem zaś zachowywała się, jakby nie była zdolna ani do żadnego fizycznego wysiłku, ani okazania jakichkolwiek emocji. Jej twarz wyglądała, jak gdyby została wyciosana w kamieniu.
Podczas pochówku z jednej strony podtrzymywał ją stary Morawiński, z drugiej Błażej Piotrowski. Podobnie jak to było w wagonie, Nina zachowywała posągowy wyraz twarzy przez cały czas skromnej ceremonii. Kiedy usłyszeli nawoływania, by wsiadać z powrotem, Nina kiwnęła głową w kierunku księdza, co miało być gestem podziękowania, przeżegnała się i ruszyła do wagonu.
– Dajesz radę, moja droga? – zapytał hrabia Morawiński.
– Tak – odpowiedziała cicho. – Widocznie tak musiało być. Może Bóg zlitował się nad moim dzieckiem, bo kto wie, co mogłoby je spotkać w miejscu, do którego się udajemy. Nie ma przy mnie Pawła, niczego nie potrafię, a wszyscy mówią, że tam czeka nas ciężka fizyczna praca. Co mogłabym mu dać? Jaki byt zapewnić? I jeszcze ta cholerna wojna, która rozlewa się wszędzie i nikt nie wie, dokąd dotrze. On teraz śpi. Ma tutaj spokój, zieloną łąkę i brzozowy zagajnik. Jemu już jest dobrze.
– Dlatego nie płaczesz?
– Nie płaczę, bo już wypłakałam chyba wszystkie łzy. Za każdym razem, gdy sądziłam, że już nic gorszego spotkać mnie nie może, los szykował dla mnie kolejną tragedię. Nie wierzę już w radość, szczęście i uśmiech. Nie wierzę w życie, a jedynie w trwanie…
– Proszę tak nie mówić. Kiedyś musi zaświecić dla nas słońce – westchnął Morawiński.
– Ależ ono świeci, ale chyba nie dla mnie.
– Zaświeci i dla pani…
Nina nie powiedziała już ani słowa. Morawiński nie miał pojęcia, co stanie się z tą kobietą, gdy dotrze do niej informacja, że oprócz synka będzie musiała pożegnać także męża.
– Trochę mnie przerażała ta podróż z nieboszczykiem – powiedziała cicho Apolonia do starej Morawińskiej.
– Tutaj wszystko jest przerażające – mruknęła hrabina i wdrapała się nieporadnie na nary.
Nie mogła w tym momencie liczyć na małżonka, bo ten opiekował się Niną Korcz. Na szczęście ta niemal natychmiast odwróciła głowę w stronę ściany wagonu i albo pogrążyła się w zamyśleniu, albo zasnęła.
Nina nie spała, ale nie miała ochoty słuchać słów współczucia i utyskiwania nad jej strasznym losem. Nawet nie miała ani chęci, ani potrzeby, by się modlić. Tutaj modlitwa stanowiła codzienny rytuał. O poranku śpiewano, w południe odmawiano Anioł Pański, a wieczorem różaniec. Modlitwa i głęboka wiara w miłosierdzie Boże dawała tym ludziom siłę i przede wszystkim nadzieję. Ona, mimo że była wierząca, wolała inny kontakt ze Stwórcą. Bardziej osobisty. Modliła się, by Bóg znalazł dla niej i jej synka najlepsze rozwiązanie. Nie sądziła, że Stwórca uzna śmierć jej dziecka za najlepsze wyjście i w taki okrutny sposób spełni jej błagania. Tak, nadała mu imię. Jan. Pierwsze, jakie wpadło jej do głowy. Chciała jednak jak najszybciej je zapomnieć. Wolała myśleć, że gdzieś tam, na pustkowiu, pochowała bezimienne, kompletnie obce dziecko. Tak było łatwiej.
– A czemu synek pani aktorki umarł? – zapytała Nela Błażeja.
Chciała o tym z kimś porozmawiać, a jej mama w ogóle nie miała ochoty poruszać tematu śmierci.
– Pani Pieczarkowska mówiła, że uduszon całkowicie.
– A kto go udusił? Pani aktorka?
– Nie gadaj głupstw! Dziecko ma taki sznurek, którym przywiązany jest do swojej matki, i chyba tym sznurkiem się udusił. Ale już nie gadaj o tym – mruknął Błażej, bo on także nie miał chęci rozmawiać o śmierci.
Wciąż miał przed oczami obraz Wacka, swojego przyjaciela, którego ciało wyginało się konwulsyjnie pod wpływem uderzeń bagnetem.
– To ja sobie Jadźkę też sznurkiem do siebie muszę przywiązać – powiedziała dziewczynka i zaczęła rozglądać się za czymś, czym mogłaby przytroczyć do siebie lalkę, po czym wyciągnęła z włosów brudną czerwoną kokardkę.
– To się nie nazywa sznurek, tylko pępowina – uśmiechnęła się Gabriela.
– O, panna pijanica się w końcu do mnie odezwała – mruknął Błażej.
– Bo znowu usiłowałbyś mnie strofować. Napiłam się, bo była okazja. Co z tego, że z Ruskim? Ale gdyby nie Ruskie, tobyśmy lekarza nie sprowadzili i kto wie, może i pani Zawiślańska skończyłaby tak, jak jej dziecko – prychnęła Gabriela.
– Kto wie, czy to nie byłoby dla niej lepiej. Słyszała Gabrysia, że mąż Zawiślańskiej też ziemię gryzie? NKWD go wykończyło. Tak mówiła ta stara, wypacykowana aktorka. Apolonia chyba ma na imię – ściszył głos Błażej.
– Nie słuchaj tej starej wariatki. Ona ma coś z głową. – Machnęła od niechcenia ręką.
Nie znała doktora Zawiślańskiego, a i Nina była dla niej osobą obcą, jednak fakt, że NKWD kogoś bezpardonowo wykończyło, nakazywał jej myśleć, iż podobny los mógł spotkać ojca i Huberta. A ona wolała żyć złudzeniami.
– Boże, co ona robi? – zapytał nagle Błażej, spoglądając na Nelę.
Dziewczynka okręciła szyję lalki swoją kokardą, a potem zaciskała tak mocno, że aż zrobiła się czerwona. Potem owinęła Jadźkę w jakąś brudną szmatę i mówiła, że pochowa ją później. Ani Gabriela, ani Błażej nie potrafili zrozumieć zachowania dziewczynki, chociaż domyślili się, że sceny, jakie widziała w wagonie, musiały zostawić na jej kruchej psychice jakąś skazę.
Jeden z synów Pieczarkowskiej, który nie miał więcej niż dwanaście lat, zaczął naigrawać się z Neli:
– Z ciebie to wyrośnie jaka zbrodniarka, jak nic. I dodatkowo głupia jak but z lewej nogi.
– A czemu? – zapytała niewinnie Nela.
– Boś chciała wstążką i tak martwą lalkę zabić – zarechotał chłopak.
– Ona