Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6. Remigiusz Mróz. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Remigiusz Mróz
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Joanna Chyłka
Жанр произведения: Крутой детектив
Год издания: 0
isbn: 978-83-7976-713-7
Скачать книгу
– Dżihad mnie tak urządził, choć nie w sensie islamskim. Tak czy owak, weź sobie moją radę do serca.

      – W porządku.

      – W tym i drugim wypadku.

      – A była jeszcze jakaś rada?

      – Tak, niewypowiedziana – odparła z lekkim uśmiechem. – Sprowadzała się do tego, że odpuszczę policji i skupię się na prokuraturze, jeśli tylko pozwolisz mi pogadać z tym gościem.

      – Z Lewickim? Nie ma mowy.

      – Nie, z tym od czubków.

      – On już…

      – Nigdzie nie poszedł – ubiegła go. – Siedzi gdzieś tutaj i klepie dla was opinię. A ja chcę z nim porozmawiać.

      – Powie ci tyle, ile ja.

      – Może. Nie oczekuję przecież, że nagle dowiem się, czy trzech pozostałych chłopaków też nie pałęta się gdzieś po świecie, zamiast leżeć w trumnach na Bródnie. Bo tam chyba wszystkich pochowano, prawda?

      – Trzech.

      – W tym tego, który siedzi teraz w jednym z waszych pokoi.

      Szczerbiński skrzywił się i poruszył nerwowo, jakby kierunek, w którym zmierzała rozmowa, był dla niego wyjątkowo niewygodny.

      – Sprawdzamy wszystko, Chyłka.

      – O, nie wątpię – odparła, podnosząc się ociężale. – Zastanówcie się też nad pozbieraniem funduszy na łapówki, bo chyba tylko to może was uratować.

      Kordian również się podniósł.

      – A może już daliście w łapę rodzicom tych chłopaków, żeby milczeli?

      Policjant nie odpowiadał.

      – Nie? – ciągnęła. – No tak, bo nic jeszcze nie wiedzą.

      – Lewicki…

      – Wychował się w domu dziecka, wiem. Znam akta sprawy. Pozostali pochodzili jednak z pełnych rodzin. Rodzin, które mają prawo dowiedzieć się, co jest grane.

      – Konferencja prasowa zaraz…

      – E tam – ucięła Joanna, machnęła ręką, a potem wyjęła z kieszeni telefon z pękniętą szybką. Stuknęła w niego kilkakrotnie, jakby był rosyjskim sprzętem wymagającym odpowiedniej czułości.

      – Co robisz?

      Posłała mu niespecjalnie szczery uśmiech, a potem uniosła komórkę tak, by widział, że wybrała numer Zygzaka. Zanim aspirant zdążył się odezwać, połączenie z dziennikarzem zostało nawiązane.

      – Telefon z zaświatów – odezwał się Flesiński.

      – Jeśli to aluzja, że jestem bogiem, to powiem tylko: nie przesadzaj, Zygfryd.

      – Bynajmniej – odparł dziennikarz NSI. – Chodziło mi raczej o tę drugą stronę.

      – W takim razie doceniam komplement.

      – Zawsze je ode mnie usłyszysz – zapewnił. – Szczególnie kiedy coś dla mnie masz, tak jak teraz.

      Uśmiech nie schodził jej z twarzy. Szczerbiński podniósł się powoli, skrzyżował ręce na piersi i posłał jej długie spojrzenie. Przez moment trwały między nimi bezgłośne negocjacje.

      – Bo nie dzwonisz do mnie bez powodu, prawda?

      – Oczywiście, że nie. Mam dla ciebie same ciekawe wieści.

      – W takim razie słucham.

      Zanim zdążyła zająknąć się o tym, że jeśli się pospieszy, wyprzedzi policję w przekazaniu elektryzującej wiadomości, Szczerbiński skinął lekko głową. Tyle wystarczyło.

      Teraz pozostało jej tylko rzucić coś Zygzakowi. Cokolwiek, byleby nie drążył, dlaczego do niego zadzwoniła.

      – Będzie konferencja przed komendą na Muranowie – odezwała się.

      – Tak?

      Oryńskiego nie dziwiło, że dziennikarz nie ma o tym pojęcia. Nic nie wskazywało na to, że szykowała się duża sprawa.

      – Wyślijcie jakiegoś dobrego reportera – poradziła Joanna, a potem się rozłączyła. Wsunęła komórkę do kieszeni żakietu i popatrzyła na Szczerbińskiego. – A ty prowadź do psychologa.

      Kordian mimowolnie się uśmiechnął.

      – W pewnym sensie zawsze chciałem usłyszeć od ciebie to zdanie – zauważył cicho.

      Zignorowała komentarz, jakby wciąż miała mu za złe, że nie zainteresował się w porę wymianą akumulatora. Przeszli przez niewielki korytarz, po czym znaleźli się w pomieszczeniu z kilkoma biurkami. Wszystkie były obsadzone, ale tylko przy jednym z nich siedział mężczyzna bez munduru.

      Szczerbaty przedstawił im lekarza, a potem przysiadł na blacie, ani myśląc, by zostawić prawników sam na sam z mężczyzną.

      Chyłka wypytywała o wszystko, co mogło mieć jakiekolwiek znaczenie, ale nie dowiedzieli się zbyt wiele. Według psychologa niemal połowa wszystkich chorób psychicznych wywoływała pierwsze objawy, kiedy pacjenci osiągali wiek czternastu lat. Lekarz podkreślił jednak dobitnie, że konieczne jest przeprowadzenie badań, bez których nie rozstrzygnie, czy chłopak udaje, czy rzeczywiście cierpi na zaburzenia rozwoju psychicznego.

      – A gdybym przystawiła panu pistolet do skroni i powiedziała: albo ja będę strzelać, albo pan? – spytała Chyłka.

      – To pociągnęłaby pani za spust, bo nie mam zamiaru…

      – Niech pan da spokój. Rozmawiamy tylko, to nie przesłuchanie. Może pan określić jakieś prawdopodobieństwo, zna się pan na tych sprawach.

      – Owszem, ale…

      – Więc to możliwe czy nie? Mógłby udawać?

      Lekarz spojrzał pytająco na Szczerbińskiego, a ten westchnął i dał przyzwolenie lekkim ruchem głowy.

      – Oczywiście, że możliwe – odparł psycholog. – Mógł wyuczyć się, jak wyglądają objawy zaburzenia semantyczno-pragmatycznego, zespołu Aspergera czy ogólnie rzecz biorąc, autyzmu. Jeśli przygotowałby się odpowiednio, mógłby początkowo nas zwodzić. Ostatecznie jednak liczę na to, iż ustalimy, jak jest naprawdę.

      – Nie ma sposobu, żeby utrzymywał tę farsę dłużej?

      – Cóż, teoretycznie…

      – Może was tak wodzić za nos, aż osiągnie cel?

      – Nie wiem, jaki to miałby być cel.

      – Ja też nie – przyznała Chyłka. – Co nie znaczy, że go nie ma.

      – Może chłopak jest po prostu chory.

      Oryński pomyślał, że właściwie pasowało to do wersji, którą niedawno przedstawiła Joanna. Argumentowała, że albo Lewicki zwariował, kradnąc samochód, by przejechać nim z Targówka na Wolę, albo kryje się za tym dużo, dużo więcej. Pierwsza wersja wydawała się teraz znacznie prawdopodobniejsza.

      Psycholog zdawał się z tym zgadzać.

      – Brzytwa Ockhama – powiedział. – W naszym zawodzie sprowadza się do poszukiwania jak najmniejszej liczby przyczyn wystąpienia symptomów.

      – Nie tylko w waszym – odbąknęła Joanna. – Choć u was funkcjonuje dobra odmiana brzytwy, a raczej jej antyteza.

      Psycholog uniósł brwi, jakby pierwszy raz o tym słyszał.

      – Maksyma Hickhama – wyjaśniła. – Lekarza, który uznał, że… pozwoli