– Zacznijmy od tego: czy zgwałcił pan któregokolwiek z tych chłopaków? – spytała Joanna.
– Nie.
– A zabił pan któregoś?
– Nie.
Żadnego obruszenia, kompletny brak emocji. Ciekawa reakcja, uznał w duchu Oryński.
– Znał ich pan w ogóle?
– Nie.
– Wasze ścieżki mogły się gdzieś przeciąć? – kontynuowała Chyłka. – Mieszkaliście niedaleko siebie, mogliście robić zakupy w tym samym osiedlowym, wyprowadzaliście psy w jednej okolicy?
– O ile wiem, nie.
– A dobrze pan wie?
– Nie śledziła pani procesu? Organy ścigania dogłębnie…
– Nie interesują mnie machinacje prokuratury, pana również nie powinny – przerwała mu. – Chcę wiedzieć, co ustalili państwo na własną rękę.
Tesarewicz przez chwilę jej się przyglądał, jakby nie mógł zdecydować, czy podpisanie jakiegoś papieru rzeczywiście pozwala mu przedstawić wszystkie fakty.
– Nie ma żadnego związku między mną a tymi chłopcami.
– Więc skąd pański materiał DNA na ich ciałach?
– Przypuszczam, że nietrudno było go zdobyć, jeśli wziąć pod uwagę moje częste wystąpienia publiczne.
Miał rację. Mimo że nie angażował się w politykę, przynajmniej kilka razy w miesiącu odwiedzał uczelnie w całej Polsce, opowiadając o stanie wojennym, Solidarności, kolportowaniu podziemnej prasy i innych rzeczach, które niespecjalnie interesowały studentów. Na wykładach nie pojawiały się tłumy, ale wydarzenia te zapowiadano z dużym wyprzedzeniem. Gdyby ktoś chciał ściągnąć odciski palców, podebrać materiał DNA czy nawet ślad cheiloskopijny, miałby odpowiednio dużo czasu, by się do tego przygotować. Podłożenie tego czy innego dowodu na miejscu przestępstwa nie nastręczałoby problemu.
– A świadkowie? Twierdzą, że pana widzieli.
– Z oddali.
– Więc ma pan klona?
– Dobrze pani wie, jak działa ludzka pamięć. I jak niewiele trzeba, żeby pomylić jednego siwego mężczyznę z drugim.
– Ano wiem – potwierdziła. – Ale musiałam się przekonać, jak pan się do tego wszystkiego odnosi.
– Odnoszę się z niedowierzaniem. Od samego początku.
– Nie dziwię się.
– Nie wiem, kto ani dlaczego miałby dopuścić się tak daleko idącej manipulacji.
Chyłka przewróciła oczami.
– Piekło w Boskiej komedii ma dziewięć kręgów, ludzka natura z pewnością więcej. I w każdym panuje jeszcze większy mrok niż u Dantego na samym dnie.
– Być może – przyznał Tesarewicz.
Prawnicy czekali na więcej, ale były opozycjonista zamilkł. Dali mu jeszcze chwilę, a potem zaczęli sami podpytywać go o inne szczegóły, które w toku rozprawy mogły okazać się kluczowe.
Niecałą godzinę później opuścili białołęcką placówkę. Kordian od razu sięgnął po paczkę marlboro. Chyłka zerknęła na niego z ukosa, ale to nie przeszkodziło mu w zaciągnięciu się z lubością.
– Co sądzisz? – spytał, wypuszczając dym.
– Że nie masz pojęcia, skąd wziął się czerwony trójkąt na paczce.
– Hę?
– Pierwotnie to były fajki dla kobiet. A ten kształt miał imitować ślad szminki, jaki zostawiamy na ustniku.
Kordian spojrzał na papierosa.
– I wspominasz o tym, bo…
– Chcę podkreślić, jaka to niesprawiedliwość, że taki amator jak ty może swobodnie wtłaczać nikotynę do płuc, podczas gdy taka koneserka jak ja musi pauzować.
Odpowiedź ograniczył do lekkiego uśmiechu.
– Miałem na myśli Tesarewicza – uściślił. – Wierzysz mu?
– A czemu miałabym nie wierzyć?
Oryński wzruszył ramionami.
– To nie było pytanie retoryczne, Zordon. Odpowiadaj.
– Ale myślałem, że…
– Że wierzę ślepo we wszystko, co ten facet mówi? Nie żartuj sobie. Ma świetne CV, moją dozgonną wdzięczność za kozactwo w PRL-u i usunięcie się potem z polityki, ale nie jestem ślepa. Widzę, że kłamie.
– O czym ty mówisz?
– Nie zapytał o Maćka Lewickiego. Nie zainteresował się choćby przelotnie tym, jakim cudem widziano go w skradzionym samochodzie. Ani tym, czyje ciało znajduje się w jego rzekomym grobie.
Kordian obrócił się do Chyłki, a ta skorzystała z chwili nieuwagi i wyjęła mu papierosa spomiędzy palców. Powąchała go, skrzywiła się i rzuciła na bok.
– Zachowywałbyś się tak na jego miejscu? – zapytała, ale nie czekała na odpowiedź. – Tesarewicz wie więcej, niż pozwolił nam sądzić. A ta sprawa śmierdzi. Bardziej niż marlboro.
Nie sądził, że kiedykolwiek usłyszy z jej ust takie porównanie. Tesarewicz nagle wydał mu się mniej nieskazitelny niż jeszcze przed chwilą.
Wróciwszy do kawalerki, nie mógł pozbyć się tej myśli. Ciągnęła się za nim jak smugi kondensacyjne za samolotem na niebie. Różnica polegała na tym, że te nie chciały zniknąć.
Był to jednak tylko początek jego problemów.
Przed snem sprawdził skrzynkę pocztową i znalazł w niej wiadomość od nieznanego nadawcy. Szybko przekonał się, że konto założono na Guerilla Mail – serwisie, który oferował utworzenie anonimowego adresu, wygasającego po sześćdziesięciu minutach.
Wiadomość była krótka. Składała się wyłącznie z cyfr.
76-75-5.
Tyle wystarczyło, by przez całą noc Oryński nie zmrużył oka. Rankiem zrozumiał, że ma ogromny problem.
5
Jaskinia McCarthyńska, Skylight
Chyłka przysiadła na skraju biurka Kormaka, wspierając się pod boki i głośno stękając. Oryński i chudzielec sprawiali wrażenie, jakby zamierzali czym prędzej wstać z krzeseł i zostawić ją samą w niewielkiej kanciapie.
– Nie umieram – zadeklarowała. – Mam tylko bóle spojenia łonowego i pachwin.
Szczypior głośno przełknął ślinę, Kordian rozejrzał się niepewnie.
– A na dokładkę nachrzania mnie więzadło obłe macicy.
– Sprawia ci to przyjemność, prawda? – spytał Oryński.
– Nie, nie jestem masochistką.
– Mam na myśli informowanie nas o tym.
– A, to – odparła, odginając się jeszcze bardziej. – Tak.
Odwróciła się do Kormaka i posłała mu pytające spojrzenie. Szczypior poruszył się nerwowo, po czym wbił wzrok w stojący na biurku laptop. Joanna nie miała żadnych wątpliwości, że chłopak przez