Siedzący za biurkiem mężczyzna był w średnim wieku i wzbudzał zaufanie. Podziel się ze mną tym, co wiesz, mówiły jego oczy, a wspólnie zastanowimy się, co z tym zrobić.
Jakby wbrew tej zachęcie jej dotychczasowa, i tak niewielka pewność siebie opuściła ją zupełnie.
Gospodarz gabinetu wstał. Mundur urzędnika niemieckiej służby państwowej leżał na nim bardzo dobrze, jedynym dysonansem był owinięty wokół szyi biały wełniany szal, zgoła niepasujący do uniformu, ale jakoś dodający gospodarzowi uroku.
Dobrze mu w tym szalu, ale po co szal, gdy w pokoju jest całkiem ciepło? – pomyślała Anna.
– Proszę, niech pani siada – powiedział nieco schrypniętym, ale całkiem miłym barytonem, wskazując stojące przed biurkiem krzesło.
– Ja…
– Napije się pani herbaty?
– Nie. Ja… dziękuję – wyszeptała, czując, że coraz mocniej bije jej serce.
Czegóż ona chce od tego mężczyzny? Czego chce od samej siebie?
– Nazywam się Anna Kolcowa.
– Komisarz Waligóra.
Usiadła.
Nie czuła się ani odrobinę pewniej. Zbyt przerażało ją to, co zamierzała opowiedzieć temu obcemu mężczyźnie, by dostrzec, jak wypowiedziane przez nią słowa zmieniły jego nastawienie z uprzejmego znudzenia na ostrożne, ale wyraźne oczekiwanie.
– Tak? – zapytał Waligóra po dłuższej chwili.
– Byłam… – zawahała się. – Jestem żoną Iwana Kolcowa.
– Świetnie pani mówi po polsku – powiedział komisarz.
– Jestem Polką – odparła szybko.
– Ach tak.
– Iwan był… – Znowu wahanie. Długie, rozpaczliwe, jakby odszukanie właściwych słów przekraczało możliwości Anny. – Jest Rosjaninem, ale do wielu lat mieszka w Warszawie. Mówi po polsku równie dobrze jak ja – dodała nieco bez związku.
Wiem, chciał powiedzieć Waligóra, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język.
– Dlaczego pani mówi: „był”? – zapytał.
– On wyjechał…
Znowu zamilkła. Waligóra westchnął, po czym spojrzał na piętrzący się na biurku stos papierów. Polska odzyskiwała byt państwowy, ale spraw od tego nie ubyło, przeciwnie, komisarz miał nieodparte wrażenie, że jest ich znacznie więcej niż choćby przed trzema miesiącami. A ludzi do roboty brakowało, w każdym razie takich, którzy wykazywaliby się czymkolwiek poza zapałem. Wszystko tonęło w organizacyjnym bałaganie i tymczasowości.
– Chciała mi pani coś powiedzieć o tych zaginionych dziewczętach.
– Tak. Iwan był… – znowu pauza. Jak to ująć w słowa? – Niedysponowany.
– Niedysponowany? – zapytał Waligóra i poczuł, że zaczyna ogarniać go irytacja. O czym, do diabła, ta kobieta o bladym jak u trupa obliczu chce z nim rozmawiać?
– Jako mężczyzna – powiedziała cicho, a Waligóra zauważył, że upiorna bladość ustępuje miejsca czerwieni, ogarniającej kobietę od nasady włosów aż do krańców płytkiego dekoltu.
Waligóra dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo zaambarasowana musi być jego rozmówczyni. Podjął spory wysiłek, by na twarzy nie drgnął nawet jeden mięsień, by ona nie wyczytała z jego spojrzenia czegoś, co mogła wziąć za ironię lub złośliwość.
– Rozumiem – powiedział. – To dla pani na pewno trudne.
Nie sprawiała wrażenia, jakby go słyszała.
– On żądał ode mnie całkowitego posłuszeństwa. Dyrygował mną, urządzał mi życie…
– Niektórzy mężczyźni uważają, że tak właśnie należy postępować.
– Twierdził, że mnie kocha, domagał się ode mnie deklaracji miłości. Ale nie dawał nic w zamian. Tylko rozkazy, nakazy i regulamin. Jak w wojsku. Każde odstępstwo karał. Był zresztą kiedyś żołnierzem, artylerzystą.
– Był?
– Odszedł ze służby. Jeszcze przed wojną.
– Rozumiem. Czy to dlatego nie wycofał się z wojskiem w piętnastym?
– Armia go… porzuciła. Tak twierdził. Miał wypadek na poligonie. Długo dochodził do zdrowia, potem chciał wrócić, lecz władze się nie zgodziły. Iwan okulał. Nie odzyskał pełni sił, ale twierdził, że poradziłby sobie na dawnym stanowisku. Był bardzo rozgoryczony, gdy okazało się, że nic z tego nie będzie.
– Więc dlatego został?
– Możliwe. Ale nie o tym chcę rozmawiać.
– Chce pani coś powiedzieć o zaginionych dziewczętach.
– O jednej. Mojej służącej.
– To bardzo interesujące.
– Przed ślubem mój ojciec przysposobił nam jako służącą dziewczynę ze wsi, Marysię… Balcerek… tak chyba się nazywała. Maria Balcerek. Iwan zatrudnił ją, bo uznał, że potrzebujemy służącej. Miła dziewczyna, robotna. I parę dni po naszym ślubie, nawet tygodnia nie było, zniknęła.
– Zniknęła? Co pani ma myśli?
– Po prostu. Wyjechałam na kilka dni do rodziców, po tym, gdy okazało się, że w pierwszą noc po ślubie mój mąż…
Umilkła.
Opowieść, jakkolwiek chaotyczna i pozbawiona określonego kierunku, wydała się Waligórze interesująca.
– Pani Anno, ja doskonale rozumiem, jakie to dla pani trudne. Musi pani zwierzać się obcemu mężczyźnie…
Podniosła głowę. Bladość wróciła, choć może nie tak głęboka jak przedtem.
– Nie muszę. Chcę. Uznałam, że jestem to winna… – Urwała, nie precyzując, o kogo dokładnie chodzi. Ale Waligóra uznał, że może obejść się bez tej informacji.
– Jest pani bardzo odważną kobietą.
– Problem powtórzył się noc później i potem jeszcze raz. W tym czasie Iwan bardzo się zmienił. Zrobił się jeszcze bardziej surowy niż zazwyczaj.
– Dla pani?
– Słucham? Nie, nie tylko dla mnie. Mam wrażenie, że przede wszystkim dla siebie.
Waligóra próbował to sobie wyobrazić. Nie miał nigdy tego typu problemów. Jego wyobraźnia nie sięgała aż tak daleko, choć wiedział z praktyki, dokąd urażona duma może zaprowadzić mężczyznę.
– Niech pani mówi dalej.
– Gdy wróciłam, Marysi już nie było. Iwan oznajmił mi, że oddalił ją, ponieważ wypaliła dziurę w dywanie. Rzeczywiście, mieliśmy w salonie dywan, który Iwan bardzo lubił. Zniknął i dywan, i służąca.
– To jeszcze o niczym nie świadczy.
– Być może. Kilka dni później przypadkiem rozmawiałam z dozorcą naszej kamienicy. Nie słyszał nic o żadnym dywanie. Iwan ani nie prosił go o pomoc przy zreperowaniu, ani nie kazał mu go wyrzucić. A przecież ze znacznie mniejszymi sprawami zawsze zwracał się do dozorcy. Nawet często dawał mu pieniądze, był bardzo zadowolony z jego usług.