Obok tych idealistów mamy też dziwnych ludzi, którzy myślą chyba, że można uświęcić i oczyścić każdą sprawę przez powtarzanie w nieskończoność nazw abstrakcyjnych idei, które mieli na myśli co lepsi jej zwolennicy. Ludzie ci powiedzą: „Eugenicy wcale nie dążą do niewolnictwa, ale do prawdziwej wolności; wolności od chorób, degeneracji etc.”. Albo też powiedzą: „Możemy zapewnić pana Chestertona, że eugenicy w ogóle nie zamierzają segregować nieszkodliwych osób; sprawiedliwość i miłosierdzie są właśnie mottem etc.”. Najkrótsza odpowiedź będzie chyba taka: wielu z tych, którzy mówią w ten sposób jest agnostykami lub osobami ogólnie nieprzychylnymi oficjalnej religii. Przypuśćmy, że któryś powie: „Kościół anglikański jest pełen hipokryzji”. Co pomyślałby o mnie, gdybym odpowiedział: „Zapewniam pana, że wszystkie wyznania chrześcijańskie potępiają hipokryzję, a modlitewnik Kościoła anglikańskiego czyni to szczególnie stanowczo”? Przypuśćmy, że powiedziałby, iż Kościół katolicki dopuścił się wielu okrucieństw. Co pomyślałby o mnie, gdybym odpowiedział: „Kościół jest stanowczo zobowiązany do łagodności i miłosierdzia i dlatego nie może być okrutny”? Tego rodzaju ludzie nie powinni nas długo zajmować. Są inni, których można nazwać zwolennikami precedensu, liczni zwłaszcza w parlamencie. Ich najlepszym przedstawicielem jest pewien polityk, który kilka dni temu powiedział, że nie rozumie protestów przeciw ustawie o upośledzonych umysłowo4, która jedynie rozszerza zasady dawnego prawodawstwa dotyczącego obłędu. Na co znów jedyną odpowiedzią będzie: „Dokładnie. Jedynie rozszerza zasady prawodawstwa dotyczącego obłędu na osoby, które nie są w ogóle obłąkane”. Ów światły polityk znajduje stare prawo, powiedzmy dotyczące poddawania trędowatych kwarantannie. Zmienia tylko słowo „trędowaci” na „długonosi” i stwierdza beznamiętnie, że zasada jest ta sama.
Być może najsłabsze ze wszystkich są bezradne osoby, które nazwałem przedsiębiorczymi. Najdorodniejszym okazem był pewien parlamentarzysta, który bronił tej samej ustawy jako „uczciwej próby” radzenia sobie z wielkim złem; jak gdyby ktoś miał prawo do stosowania przymusu wobec współobywateli i zniewalania ich w ramach pewnego rodzaju chemicznego eksperymentu, tkwiąc we wzniosłej niewiedzy co do skutków. Tym jednak bezmyślnym poglądem, że można rozmyślnie ustanowić inkwizycję bądź terror, a potem żywić nikłą nadzieję, że wszystko będzie dobrze, zajmę się bardziej szczegółowo w kolejnym rozdziale. Na razie wystarczy powiedzieć, że najlepsze, co ów przedsiębiorczy człowiek może zrobić, to uczciwie spróbować dowiedzieć się co robi, a dopóki się nie dowie, nic nie robić. W końcu jest też klasa adwersarzy tak beznadziejnych i jałowych, że naprawdę nie umiałem znaleźć dla nich nazwy. Jednak za każdym razem, gdy ktoś próbuje podać racjonalne argumenty za lub przeciw czemuś istniejącemu i rozpoznawalnemu, jak na przykład eugenicznemu prawodawstwu, zawsze znajdą się ludzie, którzy zaczynają bredzić o socjalizmie i indywidualizmie; mówią: „Ty sprzeciwiasz się wszelkiej ingerencji państwa, ja natomiast jestem za ingerencją państwa. Ty jesteś indywidualistą, ja – przeciwnie, etc.”. Na co zrozpaczony i pozbawiony cierpliwości mogę jedynie odpowiedzieć, że nie jestem indywidualistą, ale biednym, upadłym choć ochrzczonym dziennikarzem i próbuję napisać książkę o eugenikach, których kilku już spotkałem; nigdy zaś nie spotkałem indywidualisty i wcale nie jestem pewien, czy bym go rozpoznał. Mówiąc krótko, nie zaprzeczam, lecz zdecydowanie przyznaję, że państwo ma prawo interweniować, by zaradzić wielkiemu złu. Twierdzę jednak, że interweniując w tym przypadku, samo wyrządziłoby wielkie zło. Nie mam też zamiaru dać się odwieść od bezpośredniej dyskusji na temat tej kwestii niekończącymi się dywagacjami o socjalizmie i indywidualizmie albo względnych korzyściach ze skręcania zawsze w prawo lub w lewo.
Co do reszty, niewątpliwie istnieje wielka rzesza rozsądnych, choć raczej bezmyślnych ludzi, wśród których zakorzenione jest przekonanie, że wszelkie głębokie zmiany w naszym społeczeństwie muszą być nieskończenie odległe. Nie potrafią uwierzyć, że podobni do nich ludzie w płaszczach i kapeluszach mogą przygotowywać rewolucję. Cała ich wiktoriańska filozofia każe im myśleć, że takowe przemiany są zawsze powolne. Dlatego kiedy mówię o eugenicznym ustawodawstwie lub nadejściu eugenicznego państwa, myślą, że to coś w stylu Wehikułu czasu5 albo Z przeszłości6; że to coś dobrego lub złego, co będzie dotyczyć ich prapraprawnuków, które mogą być zupełnie inne i nie mieć nic przeciwko, a które w każdym razie są raczej odległymi krewnymi. Na to wszystko mam bardzo krótką i prostą odpowiedź. Państwo eugeniczne już się zaczęło. Pierwsze z eugenicznych praw zostało już przyjęte przez parlament tego kraju głosami obydwu partii. Pierwsze eugeniczne prawo jedynie przygotowuje grunt i można by powiedzieć, że zwiastuje negatywną eugenikę. Nie da się go jednak obronić inaczej, niż odwołując się do teorii eugenicznej i nikt nie próbuje tego czynić inaczej. Dla zwięzłości będę nazywać to prawo ustawą o upośledzonych umysłowo. Poza tym nazwa ta jest bardzo trafna. Mówiąc wprost, jest to dosłownie ustawa pozwalająca na wsadzanie do więzienia szaleńców, których żaden lekarz nie zgodziłby się nazwać szaleńcami. Wystarczy, że taki czy inny lekarz nazwie ich niedorozwiniętymi. Ponieważ niemal każdy został kiedyś przy takiej czy innej okazji nazwany w ten sposób przez znajomych lub krewnych (chyba że owym znajomym lub krewnym zupełnie brakowało poczucia humoru), widać wyraźnie, że to prawo, podobnie jak pierwotny Kościół (który jednak, przyznajmy, nieco się od niego różni), jest siecią zagarniającą ryby wszelkiego rodzaju. Nie należy przypuszczać, że w ustawie zawarta jest ściślejsza definicja upośledzenia. Przeciwnie, pierwsza definicja w ustawie była znacznie bardziej nieprecyzyjna i mglista niż samo słowo „upośledzeni”. Znajdziemy tam idiotyzmy o „osobach, które chociaż są w stanie zarobić na własne utrzymanie w sprzyjających okolicznościach” (jak gdyby ktoś mógł zarobić na swoje utrzymanie w okolicznościach zdecydowanie niesprzyjających), to jednak są „niezdolne do prowadzenia swoich spraw z należytą roztropnością”. Dokładnie to samo mówią na całym świecie o mężczyznach ich żony i sąsiedzi. Jednak tego typu niechlujne sformułowania nie są aż tak wielką nowością, bo obecnie za przymiot mężów stanu uważa się całkowitą niezdolność do myślenia. Nowe i istotne jest to, że argumenty na rzecz tego szalonego prawa mają charakter eugeniczny. Nie tylko otwarcie się o tym mówi, ale i usilnie to podkreśla, że cel ustawy jest taki, by żadna osoba, której owi propagandyści nie uznają za inteligentną, nie mogła mieć żony ani dzieci. Każdy ponury kloszard, każdy nieśmiały robotnik, każdy ekscentryczny wieśniak może całkiem łatwo znaleźć się w warunkach przewidzianych dla niebezpiecznych dla otoczenia szaleńców. Tak przedstawia się sytuacja i o to właśnie chodzi. Anglia nie pamięta już państwa feudalnego. Obecnie znajduje się w stadium końcowej anarchii państwa uprzemysłowionego. Dużo racji ma pan Belloc, twierdząc, że zbliżamy się do państwa niewolniczego7. Prawie na pewno ominęło nas państwo socjalistyczne, a póki co nie możemy mieć nadziei na państwo dystrybutywne. Jednak już teraz żyjemy w państwie eugenicznym i nie pozostaje nam nic innego jak rebelia.
4 Używane w oryginale słowo „feeble-minded” ma szersze znaczenie niż polskie „upośledzony umysłowo”.