Wesołe przygody Robin Hooda. Howard Pyle. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Howard Pyle
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Книги для детей: прочее
Год издания: 0
isbn: 978-83-7791-991-0
Скачать книгу
prawdziwy chwat.

      Ale oto zaszeleściły zarośla i raptem dwa tuziny tęgich zabijaków w zielonym odzieniu wypadło z gęstwiny z wesołym Willem Stutely’em na czele.

      – Cóż to, wodzu? – zawołał Will. – Mokry jesteś od stóp do głów, suchej nitki nie widzę na tobie.

      – W rzeczy samej – odparł Robin – to ten osiłek zwalił mnie do wody na złamanie karku i jeszcze wyłoił mi skórę.

      – To my mu dopiero sprawimy łaźnię! – krzyknął Will Stutely. – Brać go, chłopcy!

      Rzucili się na niego hurmem, ale on bronił się, zadając tęgie ciosy pałką, i choć uległ przewadze, niejednemu nabił guza, zanim go pokonali.

      – Dość, zabraniam! – zawołał Robin, śmiejąc się, aż go znów zabolały obite boki. – To naprawdę dobry człek i prawy, nie wolno mu robić krzywdy. Słuchaj no, bracie, nie chciałbyś zostać ze mną i przyłączyć się do mojej bandy? Dostaniesz co roku trzy nowe ubrania z zielonego sukna, czterdzieści marek zapłaty i będziesz dzielił z nami wszystko, co Bóg da. Zajadał smakowitą sarninę i pił najmocniejsze piwo. Naznaczę cię swoim zastępcą, bo nigdy w życiu nie widziałem takiego mistrza w walce na pałki. Mów, przystaniesz do mojej wesołej kompanii?

      – Tego to ja nie wiem – odparł opryskliwie nieznajomy, zły, że go tak poturbowano. – Jeśli tak samo radzisz sobie z łukiem jak z dębową pałką, to niewart jesteś, aby cię nazwać szlachcicem. Ale jeśli ktoś z was potrafi strzelić celniej ode mnie, to wtedy się zastanowię, czyby do was nie przystać.

      – Jak Boga kocham – powiedział Robin – zuchwały z ciebie łotrzyk, mospanie. Ale ugnę się przed tobą jak przed nikim jeszcze. Stutely, bracie, skocz no, wytnij ładny kawałek białej kory na jakieś cztery palce i przytwierdź go z osiemdziesiąt metrów stąd, o, na tamtym dębie. No, chojraku, poceluj w to ślicznie, skoroś taki łucznik.

      – A z chęcią – odparł nieznajomy. – Dajcie mi mocny łuk i dobrą strzałę, jak nie poceluję, to możecie ściągnąć mi łachy i osmagać na goło cięciwami.

      Po czym wybrał najmocniejszy łuk po łuku Robina i smukłą strzałę, dobrze opierzoną i gładką, i biorąc cel – podczas gdy tamci rozłożeni na murawie obserwowali go bacznie – napiął łuk i wypuścił strzałę tak zgrabnie, że trafiła prościutko w sam środek białego wycinka z kory.

      – Aha! – zawołał – popraw, jeśli potrafisz.

      Nawet chłopcy Robin Hooda nagrodzili go oklaskami.

      – Sprytny strzał, rzeczywiście – przyznał Robin – poprawić go nie mogę, ale zepsuć może mi się uda.

      Biorąc swój wypróbowany łuk i mierząc jak najuważniej, strzelił z niezrównanym kunsztem. Strzała śmignęła prosto, jej grot trafił w samą nasadę strzały tamtego tak silnie, że rozszczepił ją na drzazgi. Leśni ludzie zerwali się, krzycząc z radości, że ich wódz tak się wspaniale popisał.

      – O, na cisowy łuk świętego Witholda – zawołał nieznajomy – to dopiero strzał, w życiu czegoś takiego nie widziałem! Zostaję, druhu, z tobą, i to na dobre. Adam Bell to był łucznik, ale nawet on tego nie potrafił!

      – No, to zyskałem dziś prawdziwego chwata – powiedział wesoły Robin. – A jakże się zwiesz, bracie?

      – W moich stronach zwą mnie John Mały – odparł tamten.

      Na co odezwał się Will Stutely, który lubił dobre żarty:

      – Nie, maleństwo kochane – rzekł – nie podoba mi się twoje imię i z chęcią bym je przeinaczył. Mały jesteś zaiste, taki drobniutki i cherlawy, a zatem nadajemy ci imię Mały John, a ja będę twym ojcem chrzestnym.

      Wszyscy wybuchnęli głośnym śmiechem, aż tamten się obruszył.

      – Jeśli kpisz sobie ze mnie – zwrócił się do Willa – to zaraz tego gorzko pożałujesz.

      – Nie, przyjacielu – powiedział Robin Hood – porzuć gniew, bo to imię pasuje do ciebie jak ulał. Małym Johnem odtąd będziemy cię zwać i niech tak pozostanie. Jazda, chłopcy, idźmy przygotować chrzciny na cześć naszego noworodka.

      Ruszając precz od strumienia, zanurzyli się w las i szli nim długo, aż dotarli do swego obozowiska w głębi borów. Stały tam szałasy z gałęzi i kory, zaopatrzone w legowiska z wonnego sitowia i płowych skór. Pośrodku wznosił się ogromny, rozłożysty dąb, pod którym na tronie z zielonego mchu w czasie uczt i zabaw siadywał Robin w otoczeniu swoich towarzyszy. Spotkali tu resztę drużyny, niektórzy właśnie powrócili z łowów, dźwigając tłuste łanie. Wspólnie rozniecili wielkie ogniska, upiekli zwierzynę na rożnie i odszpuntowali beczkę musującego piwa. Kiedy uczta była gotowa, zasiedli do niej, a Robin posadził Małego Johna po swej prawicy, gdyż odtąd miał on być pierwszym po wodzu.

      Po skończonej uczcie odezwał się Will Stutely:

      – Widzi mi się, że czas ochrzcić nasze drogie dziecię, co wy na to, chłopcy?

      – Tak! Tak! – zawołali zgodnie, śmiejąc się, aż bór huczał od ich wesołości.

      – Przyda się z siedmioro rodziców chrzestnych – powiedział Will Stutely, wyłapując z gromady najtęższych zabijaków.

      – O, na świętego Dunstana – krzyknął Mały John, zrywając się z miejsca – niejeden z was gorzko pożałuje, jak mnie tylko dotknie palcem.

      Ale tamci bez słowa rzucili się na niego, schwycili go za nogi i za ramiona, choć się wyrywał, i trzymając go mocno, dźwignęli w górę, a inni otoczyli ich kołem, ciekawi zabawy. Wtedy wystąpił ten, którego wybrano na księdza, bo był łysy jak kolano; dzierżył w ręce spieniony kufel piwa.

      – Kto trzyma to dziecię do chrztu? – zapytał z całą powagą.

      – Ja, ojcze wielebny – odparł Will Stutely.

      – A jakim imieniem go zwiesz?

      – Zwę go Mały John.

      – Otóż, Mały Johnie – powiedział niby-ksiądz – do tej pory nie żyłeś wcale, tylko pałętałeś się po świecie, ale od tej chwili żyć będziesz naprawdę. Kiedy nie żyłeś, zwano cię John Mały, ale teraz, kiedy żyjesz naprawdę, zwać się będziesz Mały John, chrzczę cię przeto. – Z tymi słowy wylał kufel na głowę Małego Johna. Wybuchnęli gromkim śmiechem, widząc, jak brunatne piwo ścieka mu po brodzie, kapie z nosa, szczypie w oczy, którymi mrugał rozpaczliwie. Z początku chciał się rozgniewać, ale inni tak się świetnie bawili, że i on roześmiał się z nimi. Robin wziął to słodkie dziecię, odział je od stóp do głów w zielone sukno, wręczył mu dobry, mocny łuk i tak przyjął go na kamrata do swojej wesołej bandy.

      Tak to się stało, że Robin Hood został wyjęty spod prawa; tak to zebrała się jego wesoła kompania i tak to zdobył sobie przyjaciela i zastępcę, Małego Johna; i na tym kończy się prolog. A teraz opowiem, jak szeryf Nottinghamu po trzykroć usiłował schwytać Robin Hooda i ani razu mu się nie udało.

      CZĘŚĆ PIERWSZA,

która opowiada o tym, jak szeryf Nottinghamu poprzysiągł rozprawić się z Robin Hoodem i po trzykroć próbował, a za każdym razem został wystrychnięty na dudka

      I. Robin Hood i kotlarz

      Wspominaliśmy już, że za głowę Robin Hooda wyznaczono dwieście funtów nagrody, a szeryf Nottinghamu przysiągł, że własnoręcznie pojmie Robina, bo sam miał chrapkę na pieniądze i chciał się zemścić za śmierć swego krewniaka. Otóż szeryf nie wiedział