W środku półkola siedziały dzieci, a za nimi dziewczęta i kobiety, wśród których znajdowała się także Nszo-czi. Spostrzegłem, że prawie nie odwracała ode mnie oczu. W chwili kiedy Sam wypowiedział ostatnie słowa, przygotowania zostały zakończone. Wówczas zabrał głos Inczu-czuna. Mówił tak donośnie, że wszyscy mogli go dosłyszeć:
– Niechaj moi czerwoni bracia, siostry i dzieci, a zarazem wojownicy Kiowów posłuchają tego, co im chcę oznajmić! Blade twarze są wrogami czerwonych mężów. Rzadko trafi się taka, której oko przyjaźnie na nas spogląda. Najszlachetniejszy z tych niewielu białych przyszedł do plemienia Apaczów, aby stać się dlań przyjacielem i ojcem. Dlatego nazwaliśmy go Kleki-petrą, Białym Ojcem. Moi bracia i siostry znali go wszyscy i kochali. Niechaj to zaświadczą!
– Howgh! – zabrzmiało dokoła na potwierdzenie jego słów.
Wódz ciągnął dalej:
– Kleki-petra był naszym nauczycielem we wszystkich rzeczach, których nie znaliśmy, a które nam potem przyniosły korzyść. Mówił także o Wielkim Duchu. Ten Wielki Duch nakazał, żeby czerwoni i biali ludzie byli sobie braćmi i miłowali się wzajemnie. Ale biali przyszli, aby zagrabić naszą własność, a nas samych wytępić. Na dawnych pastwiskach bizonów i mustangów pobudowali wielkie miasta, skąd wychodzi wszelkie zło, jakie nas dotyka, przez puszcze i przez sawanny pędzi teraz ognisty koń i przywozi naszych wrogów. Zetknęliśmy się z takimi białymi, którzy przybyli tu, by budować drogę dla ognistego konia, i w spokojnej rozmowie oświadczyliśmy im, że ten kraj jest naszą własnością. Nie mogli się temu sprzeciwić. Skoro jednak zażądaliśmy od nich, żeby zaniechali sprowadzania w nasze strony ognistego konia, nie usłuchali tego wezwania i zastrzelili Kleki-petrę. Niechaj moi bracia i siostry poświadczą, że mówię prawdę!
Silnym, jednogłośnym „howgh!” potwierdzili to zebrani Apacze.
– Przynieśliśmy tutaj jego zwłoki i zatrzymaliśmy na dzień zemsty. Dzień ten dziś nadszedł. Kleki-petra ma być dzisiaj pochowany, a razem z nim jego morderca ze wspólnikami swego strasznego czynu. Oni są jego przyjaciółmi i towarzyszami i wydali nas w ręce Kiowów, lecz wypierają się tego. Wszystkim innym czerwonym mężom wystarczyłoby do zamęczenia ich to, co o nich wiemy. My jednak, posłuszni naukom mądrego Kleki-petry, chcemy być sprawiedliwymi sędziami. Ponieważ oni nie przyznają się do wrogości wobec nas, przesłuchamy ich, a wyrok zapadnie zależnie od tego, czego się dowiemy. Niechaj moi bracia i siostry oświadczą swoją zgodę!
– Howgh! – zabrzmiało dokoła.
Obaj Apacze podeszli do nas i stanęli po naszej prawej ręce, a Tangua umieścił się na lewo ode mnie. Teraz odezwał się do nas Inczu-czuna tak głośno, że wszyscy mogli dosłyszeć:
– Macie powiedzieć prawdę i wolno wam będzie się bronić. Odpowiadajcie na pytania! Należeliście do białych, którzy budowali drogę dla konia ognistego?
– Tak. Muszę ci jednak oświadczyć, że my trzej nie mierzyliśmy wcale, nas oddano im tylko do obrony – odrzekł Sam. – Co się tyczy tego czwartego, zwanego Old Shatterhand, to…
– Milcz! – przerwał mu wódz. – Masz odpowiadać tylko na moje pytania. Jeżeli zechcesz mówić więcej, każę cię oćwiczyć! A więc należycie do tych bladych twarzy? Odpowiedz krótko: tak czy nie?
– Tak – rzekł Sam bojąc się, żeby go nie obito.
– Old Shatterhand mierzył także?
– Tak, lecz zapewniam cię, że…
– Milcz, psie! – huknął nań Inczu-czuna. – Masz mówić to tylko, o czym chcę wiedzieć, i nic ponadto. Czy znasz prawa Zachodu?
– Tak.
– Jak się karze koniokrada?
– Śmiercią.
– Złodziej ziemi zasłużył jeszcze bardziej na śmierć niż koniokrad. Nie spodziewajcie się łaski ani miłosierdzia i…
– Nie chcemy łaski, lecz sprawiedliwości! – wpadł mu Sam w słowo. – Ja mogę…
– Czy będziesz milczał, psie!? – przerwał mu Inczu-czuna z gniewem. – Masz mówić tylko wówczas, gdy cię zapytam. Z tobą już zresztą skończyłem. Wspomniałeś o sprawiedliwości, przeto wyrok nie zapadnie tylko na podstawie waszych zeznań. Wódz Kiowów, Tangua, zniży się i zabierze głos w tej sprawie. Czy te blade twarze są naszymi przyjaciółmi?
– Nie – zapewnił Kiowa, na którego twarzy przebijało zadowolenie z tego, że sprawa przybierała dla nas coraz bardziej niebezpieczny obrót.
– Czy chcieli nas oszczędzać?
– Nie! Nie! Co więcej, szczuli mnie na was i prosili, żebym was nie oszczędzał, lecz pozabijał, wszystkich pozabijał!
To kłamstwo oburzyło mnie tak dalece, że przerwałem moje dotychczasowe milczenie.
– To jest tak wielkie i bezwstydne kłamstwo, że grzmotnąłbym zaraz tobą o ziemię, gdybym choć jedną rękę miał wolną!
– Ty psie śmierdzący! – wybuchnął. – Czy mam cię ubić?
Podniósł pięść, a ja odrzekłem:
– Bij, jeśli się nie wstydzisz porywać na bezbronnego! Mówicie o przesłuchaniu i sprawiedliwości? – zwróciłem się do Apaczów. – Czy to jest przesłuchanie i sprawiedliwość, jeśli nie wolno powiedzieć tego, co się ma do powiedzenia? Grozicie nam obiciem aż do krwi, gdybyśmy jedno słowo dodali ponad to, co chcecie słyszeć? Inczu-czuna postępuje jak sędzia niesprawiedliwy, bo stawia pytania w ten sposób, że odpowiedzi, które dopuszcza, muszą nas doprowadzić do zguby. Lepiej zabierzcie się zaraz do męczarni, jakie obmyśliliście dla nas. Nie usłyszycie ani jednego okrzyku boleści.
– Uff, uff! – doszedł mnie jakiś kobiecy głos. Była to siostra Winnetou.
– Uff, uff, uff! – powtórzyło za nią wielu Apaczów.
Odwaga jest czymś, co Indianin zawsze szanuje i uznaje nawet u wroga. Stąd okrzyki podziwu, które teraz padły wśród zgromadzonych. Mówiłem dalej:
– Kiedy po raz pierwszy ujrzałem Inczu-czunę i Winnetou, powiedziało mi moje serce, że to mężowie dzielni i sprawiedliwi, których można czcić i miłować. Pomyliłem się. Nie są bowiem lepsi od innych, gdyż słuchają głosu kłamcy, a prawdy nie dopuszczają do słowa.
– Psie, ty mnie nazywasz kłamcą! – wrzasnął Tangua. – Ja ci kości połamię!
Odwrócił strzelbę, którą trzymał w ręku, by uderzyć mnie kolbą. Wtem przyskoczył Winnetou i powstrzymał go, mówiąc:
– Niechaj wódz Kiowów się uspokoi! Old Shatterhand przemówił bardzo zuchwale, ale ja się zgadzam z kilku jego słowami. Niechaj ojciec mój Inczu-czuna, najwyższy wódz Apaczów, pozwoli mu powiedzieć, co ma do powiedzenia!
Inczu-czuna podszedł do mnie i powiedział:
– Old Shatterhand jest jak ptak drapieżny, który kąsa nawet wtedy, gdy jest pojmany. Czy nie powaliłeś Winnetou dwukrotnie? Czy mnie samego nie ogłuszyłeś pieścią?
– Czy uczyniłem to dobrowolnie? Czyż nie zmusiłeś mnie sam do tego?
– Jak to? – spytał zdumiony.
– My gotowi byliśmy poddać się bez oporu, ale wasi wojownicy nie słuchali tego, co mówiliśmy do nich. Wpadli na nas tak, że musieliśmy się bronić. Ale zapytaj ich, czy zraniliśmy choć jednego, chociaż mogliśmy ich zabić. Co więcej, umknęliśmy, aby nikomu nie wyrządzić krzywdy. Wtem nadszedłeś ty i rzuciłeś