Luminariusz zacisnął szczęki. Jego dobry nastrój właśnie zaczynał się ulatniać.
– Chodzi o zabezpieczenie DNA? Przecież mamy dzieciaki, nie obchodzi mnie, jak wydobędą z nich właściwe próbki, moduły mają działać!
Joel otarł o spodnie wierz spoconej dłoni. Że też jemu przypadło przekazać tę wiadomość.
– Pobranie próbek nie stanowi problemu, chociaż wyselekcjonowanie właściwej sekwencji kodu genetycznego potrzebnego do…
– Nie rób mi teraz wykładu z genetyki – przerwał despotycznym tonem Luminariusz. – W czym tkwi problem?
– Wygląda na to, że brakuje pierwszej części anteny – wyrzucił jednym tchem Piven.
– Jak to?! – wrzasnął Luminariusz. Wszystkiego mógł się spodziewać, ale nie tego, że urządzenie nie będzie kompletne. Wytropił przecież wszystkie moduły. Czyżby ktoś go przechytrzył? Komandor? – Mamy trzy moduły plus moduł Dennisa Novaka.
O ile wiem, to wszystkie części. Antena musi działać.
– Ale nie działa i nie chodzi tu tylko o zabezpieczenia. Mówią, że moduł Novaka jest fałszywy.
– Coo? – Luminariusz aż zdjął słuchawki i kazał sobie to powtórzyć bezpośrednio do ucha. – Niemożliwe! – Zacisnął palce na poręczy fotela. – Fałszywy? Oszukał nas?
– Zdaje się, że nie możemy go już o to zapytać – przypomniał Piven. – Kazał się pan go pozbyć.
– A to drań! – Luminariusz zmiął w ustach przekleństwo. – Oszukał mnie i zginął!
– Na pańskie polecenie – nie omieszkał znów przypomnieć Piven, choć było to dla niego równie ryzykowne jak zaglądanie do gniazda pełnego szerszeni.
Luminariusz spiorunował go wzrokiem. Joel kurczowo uchwycił się fotela, jakby obawiał się przez moment, że jego rozwścieczony szef wyrzuci go zaraz ze śmigłowca.
„Gdzie może być właściwy moduł?” – Luminariusz gorączkowo rozmyślał. Urządzenie wyglądało przecież na ukończone i działające. Dopiero teraz,
w zestawieniu z innymi, okazało się, że nie funkcjonuje. Profesor wywiódł go w pole, świetnie to sobie wykombinował, ale gdzieś zapewne ukrył właściwe urządzenie. Tylko jak się dowiedzieć gdzie? Dennis Novak już nie żył, więc nic nie powie.
Luminariusz musiał przyznać się do błędu.
Tak, zbyt pochopnie i za szybko kazał się go pozbyć. Ale Czech znał już zbyt dużo tajemnic.
Naraz Luminariusz o czymś sobie przypomniał.
– Taak… – mruknął, a Piven odetchnął z ulgą, widząc, że szef zajął się swoimi myślami i nie ma zamiaru wyrzucić go z samolotu bez spadochronu. Agent kątem oka obserwował, jak Luminariusz głęboko się nad czymś zastanawia. On zaś wspominał drobne fakty, które wcześniej przeoczył.
Jako ostatni rozmawiali z profesorem Novakiem Robert, Harriet i David. I jedna rzecz dopiero teraz zwróciła uwagę Luminariusza. W dzień odlotu z Pragi Robert Szykulski zniknął na kilkadziesiąt minut. Tłumaczył się, że musiał pobyć sam, ponieważ mijała rocznica śmierci jego rodziców. Wyjaśnienie wydawało się wielce prawdopodobne, w końcu to tylko dzieciak tęskniący za rodzicami, których już nigdy nie zobaczy.
– Dałem się podejść temu cwaniakowi. – Luminariusz pstryknął palcami. – Szykulski wymknął się, aby porozmawiać z Novakiem! Zapewne zdążył z nim odbyć rozmowę, nim Elpidia wykończyła profesora.
Wniosek nasuwał się tylko jeden – Robert Szykulski wie, gdzie znajduje się właściwy moduł.
– Leć szybciej! – Luminariusz ponaglił pilota. Jak najprędzej chciał znaleźć się w Rzymie i osobiście zająć się tym sprytnym chłopakiem.
– Już ty mi wyśpiewasz wszystko – mściwie ściągnął brwi. – Ramona Siegmeier! – rzucił imię
i nazwisko niemieckiej przyjaciółki Roberta, a Piven skinął tylko głową, jakby było to wcześniej ustalone hasło.
Rozdział #4
Wiele dni upłynęło, odkąd Ramona po raz ostatni widziała Roberta. Z okna śmigłowca wiozącego ją do Berlina pomachała mu na pożegnanie. Żal ściskał jej serce, ale rozumiała, że powinna wrócić do rodziców, a Robert nie był już teraz sam. Miał dwójkę nowych przyjaciół – Davida i Harriet – których połączyły te same losy. Luminariusz obiecał tej trójce pomoc, a Ramona musiała zatroszczyć się
o swoich rodziców. Byli przecież jeszcze nieuchwytni Dywersanci. Luminariusz uprzedzał, że rodzina Ramony może stać się dla nich łatwym celem. Dlatego prosił, aby pod żadnym pozorem nie kontaktowała się przez jakiś czas z Robertem. Dziewczyna długo rozważała, czy postąpić zgodnie z tym zaleceniem, czy też nie. Przecież obiecała Robertowi, że będą ze sobą rozmawiać.
– Jeśli nie uda mu się ze mną skontaktować, zacznie się martwić, że coś mi się stało – tłumaczyła jednemu z towarzyszących jej jeszcze na lotnisku w Berlinie agentów.
– O nic się nie martw, Luminariusz będzie go informował o tym, że jesteś cała i zdrowa. A on będzie mógł się skupić na szukaniu modułów bądź ich dokumentacji. Gdy tylko będzie to dla ciebie bezpieczne, na pewno się spotkacie – zapewnił z całą stanowczością agent o dość ponurej fizjonomii.
Ramona nie widziała powodów, dla których miałaby nie ufać tym słowom. Na lotnisku czekali na nią stęsknieni rodzice, wcześniej przez Luminariusza uprzedzeni o zdarzeniach, których ich córka stała się uczestniczką. Może dzięki temu nie byli aż tak wściekli na Ramonę, jak się tego spodziewała. Zamiast wybuchu złości powitał dziewczynę szloch mamy. Camilla Siegmeier wyściskała córkę i podziękowała agentowi, który odprowadził ją aż do hali przylotów. Tobias, ojciec Ramony, nerwowo rozglądał się na boki, jakby w każdej chwili spodziewał się ataku nieznanego przeciwnika.
W domu dziewczyna długo opowiadała o swoich przygodach.
– Córeczko, najrozsądniej będzie, jeśli posłuchasz Luminariusza i nie będziesz kontaktowała się z Robertem – mówiła z troską Camilla Siegmeier. – Dla niego również tak będzie najlepiej. Wasze rozmowy mogłyby być podsłuchiwane. Twój przyjaciel może w nich zdradzić, gdzie jest i co zamierza, a to dla całej operacji, w której bierze udział, okazałoby się zgubne.
– Nie tylko dla niego – wtrącił ojciec. – Luminariusz mówił nam, że mogłoby to być bardzo niebezpieczne dla całego Departamentu Bezpieczeństwa Światowego – pan Tobias przejmował się losem Departamentu, który stał na straży bezpieczeństwa obywateli.
– Macie rację. – Ramona wolno potaknęła głową.
– Na szczęście, stale będzie nas ochraniał jeden z agentów Departamentu. – Pani Camilla westchnęła z ulgą.
– Co? – Dziewczynie nie spodobało się to. – Ktoś ma wciąż za nami chodzić?
– Głównie za tobą. – Tata uśmiechnął się. – Nawet go nie zauważysz, a my będziemy spokojni o twoje bezpieczeństwo.
Ramona naburmuszyła się. Nie miała ochoty poruszać się po mieście z eskortą, jak jakaś celebrytka. Co na to powiedzą jej koledzy, z którymi uwielbiała się spotykać? Jak