Powóz Kasjodora czekał przy głównej bramie. Czterokonny, pomyślał senator. Zwierzęta numidyjskie. Pojazd wyścigowy. Nic dziwnego, że Kasjodor nazwał go szybkim.
Weszli do środka, woźnica energicznie szarpnął lejce. Po drodze niewiele mówili, gdyż grzmot kopyt odbijał się echem od ścian domów w wąskich ulicach, a podmuchy wiatru utrudniały oddychanie. Dwukrotnie przystawali na żądanie gockich patroli, lecz za każdym razem wystarczało tylko słowo, wyszeptane przez woźnicę, by żołnierze schodzili z drogi. Pognali przez Pons Sublicius, most prowadzący na Wzgórze Palatyńskie. Minęli boczną bramę, wtoczyli się na przestronne podwórze i zatrzymali przy drzwiach, jednych z wielu. Końmi zajęli się potężnie zbudowani mężczyźni o długich włosach i obnażonych ramionach. Do powozu podszedł wysoki dowódca z pochodnią, jasnowłosy, niebieskooki, z długimi wąsami i wystającym, ogolonym podbródkiem.
– Senator Boecjusz na spotkanie z królem – wyjaśnił Kasjodor.
– Król jest jeszcze zajęty ceremonią świętego kadzenia – odparł dowódca. – Znajdźcie kogoś, kto was wprowadzi do poczekalni. Nie potrafię się rozeznać w tej cesarskiej króliczej norze. Bogowie, co za miejsce.
Odszedł, nie czekając na odpowiedź.
– Hrabia Tuluin – wyjaśnił Kasjodor. – To taki człowiek, który w opinii twoich młodych przyjaciół doskonale spełniałby wyobrażenie Gota, prawda? Na szczęście dobrze wiem, dokąd mamy iść.
Boecjusz w milczeniu podążał za towarzyszem. Szli marmurowym chodnikiem korytarza, potem po schodach na górę, do dość dużego pomieszczenia. Grupa gockich dowódców umilkła, popatrzyła uważnie na przybyszów i ponownie zajęła się rozmową.
– Czy rozumiesz ich język? – spytał Kasjodor.
– Nie, i szczerze powiedziawszy, nie chciałbym go rozumieć. Brzmi bardzo brzydko.
– Większość języków taka się wydaje, jeśli ich nie rozumiemy – zauważył Kasjodor i wzruszył ramionami. – Kiedyś podzielałem twoją opinię. Po pewnym czasie można się przyzwyczaić.
Boecjusz kipiał jednak gniewem i jak zwykle obrócił złość przeciwko sobie. Jak mógł wysłuchiwać gładkich przemów Kasjodora na temat wielkiego króla Gotów oraz dobra, które on czynił i zamierzał uczynić, podczas gdy barbarzyńcy rozplenili się po prastarym Pałacu Imperialnym, a błękitnooka tłuszcza traktowała rzymskiego senatora jak dostawcę sandałów z Suburany? Kasjodor najwyraźniej przywykł nie tylko do języka barbarzyńców, lecz także do ich manier oraz upokarzającego zachowania wobec zniewolonego społeczeństwa. Młode Lwy nie potrafiły dorównać Kasjodorowi pod względem elokwencji, lecz mieli rację. Zatem zgoda: skoro król nieokrzesańców i prostaków zamierzał go aresztować i zgładzić w odwecie za żałosną zabawę pewnego dziecka, które próbowało udawać Brutusa, niech tak będzie. Boecjusz nie okaże władcy cienia strachu ani nawet skruchy. Senator odetchnął z ulgą. Znał przyczyny swej złości. Przysunął wielkie krzesło i usiadł, krzyżując nogi.
Goci nie zwrócili na niego najmniejszej uwagi. Cały czas rozmawiali swoim bulgotliwym językiem. Kasjodor również nie zainteresował się wyniosłym zachowaniem senatora. Wielka szkoda. Przyjemnie byłoby dać mu nauczkę.
Takie pobożne życzenia nie miały jednak sensu. Ten przeklęty zdrajca wystarczająco dobitnie zasugerował senatorowi, jakimi informacjami dysponuje król. Skutek mógł być tylko jeden: aresztowanie i śmierć. Sprowadzenie Boecjusza do królewskiej siedziby w środku nocy było sprytnym posunięciem. W króliczej norze, jak to ujął ten nieokrzesany Got, człowiek mógł łatwo przepaść bez śladu, a jutro król będzie udawał, że nic nie wie o wizycie senatora Boecjusza. Z kolei Kasjodor oświadczy, iż tylko podwiózł zaginionego, który potem uparł się wracać do domu pieszo. Być może w drodze powrotnej spotkał go jakiś przykry wypadek albo, co gorsza, został napadnięty przez rzezimieszka, który ograbił ofiarę, a zwłoki wrzucił do Tybru. Takie rzeczy się zdarzają, choć król dokłada wszelkich starań, aby zapewnić bezpieczeństwo na drogach i ulicach...
Powinienem był odmówić przyjazdu, pomyślał Boecjusz ponuro. Powinienem był zmusić tego barbarzyńcę do aresztowania mnie w domu, aby senat mógł zażądać rzetelnego procesu. Tylko senat miał prawo osądzać swoich członków. Teodoryk nie mógł łamać tego prawa i jednocześnie pozować na szlachetnego władcę, respektującego rzymskie zasady oraz obyczaje. Tymczasem dałem się złapać w pułapkę, niczym zwykły dureń.
Drzwi otworzyły się i na progu stanął mężczyzna o posturze góry. Boecjusz przypomniał sobie, że widział go z królewskim sztandarem w dłoniach.
– Czcigodny senator Boecjusz do króla – oznajmił Wizand. Pozostał na miejscu, odciągając zasłonę. Boecjusz wstał i przeszedł do małego pokoju, gdzie za hebanowym biurkiem zasiadał król. Na blacie leżały dokumenty. Pomimo złości i zdenerwowania Boecjusz zastanowił się, po co one niepiśmiennemu władcy.
– Witaj, czcigodny senatorze – przemówił Teodoryk. – Zechciej usiąść.
Boecjusz zawahał się.
– Zechciej usiąść – powtórzył król i uśmiechnął się szeroko. – Cesarska etykieta nie nakazywałaby przecież, żeby Got stał w takich okolicznościach, prawda?
Boecjusz usiadł.
– Poza tym – ciągnął król – wielokrotnie się przekonywałem, że ludzie obdarzeni tęgim rozumem znacznie lepiej przemawiają na siedząco, podobnie jak żołnierze najefektywniej myślą na stojąco... pod warunkiem, że w ogóle myślą, rzecz oczywista. Boecjuszu, zacznę od przeprosin. Mam świadomość późnej pory, lecz wyciągnąłem cię z domu nie bez istotnego powodu.
W tym rzecz, pomyślał Boecjusz. Nie zamierzał ponownie dać się nabrać na pełną fałszu elokwencję.
– Władca nie musi za nic przepraszać – odparł zwięźle.
– Nie zgadzam się – oświadczył Teodoryk. – Nie zdradzono ci nawet powodu audiencji. Najpośledniejszy z mych żołnierzy ma prawo znać powód, kiedy posyłam go do boju, a co dopiero rzymski senator, potomek jednego z najstarszych rodów w Rzymie i do tego najświatlejszy umysł w Italii.
– Król jest niebywale kurtuazyjny – zauważył Boecjusz chłodno.
– Kurtuazji – zaczął Teodoryk – podobnie jak wielu innych rzeczy, musimy się jeszcze solidnie poduczyć i w stosownym czasie pewnie skorzystamy z doświadczeń twojego narodu. To jednak wymaga czasu. Wy, Rzymianie, również musieliście się jej nauczyć. Wy także zaczynaliście jako prości ludzie, wojownicy i chłopi. Wątpię, by przeciętny Rzymianin z czasów, dajmy na to, króla Tullusa Hostiliusza, nabrał manier współczesnego rzymskiego senatora, takiego jak Boecjusz, Symmachus lub Albinus, nawet jeśli nie był tak nieokrzesany jak część mojej arystokracji, dajmy na to hrabia Ringulf lub Tuluin.
Boecjusz gwałtownie podniósł wzrok, lecz na dużym, lwim obliczu władcy, dodatkowo powiększonym przez półkole brody, nie dostrzegł żadnego wyrazu.
– Część moich Gotów niespecjalnie przepada za Rzymianami – ciągnął Teodoryk. – Są zdania, że Italii wiedzie się znacznie lepiej od kiedy zasiadłem na jej tronie. Powiadają, że od wieków nie panował tutaj taki dobrobyt, a jednak mało kto jest nam wdzięczny za poprawę sytuacji Rzymu. Taka postawa moich podkomendnych jest jak najbardziej naturalna, podobnie jak naturalna jest niechęć części Rzymian w stosunku do nas. Jakże można oczekiwać, że ktoś z rodu Anicjuszów, Korneliuszów lub Licyniuszów z obojętnością przyjmie do wiadomości fakt, że jego państwo, przed wiekami najpotężniejsze na świecie, jest kierowane przez koronowanego watażkę ludu, który rzymskiemu arystokracie musi