Dobrze, że Sejan się odwrócił. Balbus potrzebował paru minut, by odzyskać panowanie nad sobą.
Tron, nie mniej. I może mu się udać.
Balbus zaczął się pocić.
Na arenie kończyli właśnie wysypywać świeży piasek.
Pojawiła się samotna sylwetka bardzo młodego mężczyzny, przystojnego, prawie nagiego. Przepaska na lędźwie, hełm, ozdobne naramienniki, nagolenniki i skórzane rękawice sekutora – to było wszystko. W prawej ręce trzymał szeroki miecz gladiatora, w lewej hełm. Tłum patrzył na niego obojętnie.
W innym wejściu ukazała się druga postać i od razu tysiące głosów zaczęło krzyczeć, wyć i wrzeszczeć:
– Bakulus!
Gladiator, którego pięknie ozdobiona zbroja lśniła w słońcu, pomachał im ręką niemal z pogardą. Był wyraźnie urażony, że kazano mu walczyć z jakimś nowicjuszem, ledwie chłopcem. Walka tego rodzaju nie przysporzy mu sławy. Jutro w Acta Diurna napiszą o tym może dwie linijki, nie więcej.
Bakulus próbował wyperswadować edylowi ten niedorzeczny pomysł. Wyraźnie chcieli mieć pewność, że się pozbędą tego chłopca, bogowie raczą wiedzieć, dlaczego. Podobno pochodził z dobrej rodziny. Dzieciobójstwo i tyle.
Zasalutował niedbale przeciwnikowi i obaj podeszli do cesarskiej loży, by pozdrowić pana tych igrzysk.
Sejan dał znak mistrzowi ceremonii, którego potężny głos słychać było nawet w najdalszych rzędach.
– Kwintus Bakulus przeciw Kasjuszowi Longinusowi. Ten ostatni przekazany na igrzyska przez szlachetnego Marka Balbusa.
Rozległ się chropawy głos z wyraźnym akcentem dzielnicy Subura:
– Lepiej byś nam przysłał jego starszego brata, szlachetny Balbusie.
Tłum ryknął śmiechem. Balbus poczerwieniał. Sejan uśmiechnął się blado. Ale z miejsc zajętych przez oficerów dwudziestego pierwszego legionu znów dobiegł donośny głos:
– Tych bandytów na rzymskiej galerze nie powinni byli przebierać za żołnierzy. Tego człowieka tak.
„Znowu stary Cinna”, pomyślał Sejan. Rzeczywiście, krępy, siwowłosy mężczyzna zerwał się z miejsca, nie przestając protestować. No tak, młody Longinus spędził kilka lat w legionie Cinny, jednostce starej gwardii cesarza – lepiej nie drażnić armii. Nie podobało mu się w każdym razie, że wystawiono na arenę jednego z jego żołnierzy. Sejanowi przyszła do głowy pewna myśl i skinął głową rozgniewanemu Cinnie. Potem szepnął coś do mistrza ceremonii.
Człowiek o tubalnym głosie oznajmił:
– Aby zadowolić dowódcę dwudziestego pierwszego legionu, pan tych igrzysk postanowił pozwolić Longinusowi walczyć w stroju regularnego żołnierza.
Stary Cinna ukłonił się lekko i usiadł, jego oficerowie bili brawo, ale tłum pozostał w większości obojętny. Trochę czasu zajęło znalezienie żołnierskiego stroju w arsenale cyrku, w którym było wszystko – od wysadzanego klejnotami indyjskiego turbanu do futrzanych tunik germańskich plemion zza Renu – a stracono go jeszcze więcej, nim Longinus to na siebie włożył.
Ludzie zaczęli się niecierpliwić. Bakulus szeroko się uśmiechnął.
W wyposażeniu rzymskiego legionisty nie było żadnych ozdobnych elementów. Regulowany napierśnik, naramienniki, prosty hełm, prostokątna tarcza na lewym ramieniu, miecz, krótka włócznia i pilum, ciężka włócznia z długim, żelaznym ostrzem, które nadawało jej ten ciężar.
– Zapomniałeś o palusie – wrzasnął jakiś niepohamowany plebejusz i tym razem cały cyrk wybuchnął śmiechem. Częścią wyposażenia rzymskiego legionisty był dość ciężki drewniany pal, który wbijano w ziemię jako element palisady, kiedy legion rozbijał obóz.
Przynajmniej na chwilę powrócił dobry humor. W końcu było to coś nowego – żołnierz przeciw gladiatorowi.
Wynik walki był oczywiście przesądzony. Postawiono tylko parę zakładów – dwadzieścia do jednego na Bakulusa. Doświadczony gladiator z łatwością mógł zabić żołnierza, a Bakulus – cóż, ten mógł sam walczyć z pięćdziesięcioma legionistami. Różnica tkwiła nie tylko w muskulaturze i umiejętnościach. Istniało coś takiego jak sztuka areny, strategia areny. Cała sprawa była poza dyskusją, nie warto było nawet o tym mówić. Ale przynajmniej mieli zobaczyć coś nowego. Żołnierz przeciw gladiatorowi.
– Powinni byli wziąć doświadczonego weterana – zaskrzeczał jakiś garbus. – Człowieka, który zna wszystkie sztuczki armii, tak jak Bakulus zna wszystkie sztuczki areny.
– Nie bądź głupi – burknął jego sąsiad, szewc. – Armia nie zna żadnych sztuczek. To tylko gromada mężczyzn nauczonych walczyć razem. W tym problem. Nie potrafią walczyć pojedynczo.
Siwowłosy mężczyzna z wyrazistym podbródkiem, siedzący na środkowej trybunie obok Klaudii Prokuli, pokręcił głową.
– Cinna popełnił błąd – powiedział, marszcząc brwi. – Nigdy nie należy ośmieszać armii.
– Nie sądzisz, że on ma jakieś szanse, prawda? – spytała lekko Klaudia. Był przystojnym chłopcem. Takim, którego niełatwo zapomnieć. Długi rodzinne, powiedział Balbus. A Sejan nienawidził tej rodziny. Nikt nie mógł sobie pozwolić na nienawiść Sejana. Przysłał wspaniały prezent ślubny, cztery piękne murreńskie wazy. Przez parę godzin nadzorowała ich pakowanie – byłoby wielką stratą, gdyby nie przetrwały morskiej podróży. Nie powiedziała Balbusowi, ale teraz już wiedział – widziała go, jak rozmawiał w loży z Sejanem. On też ją oczywiście znienawidzi, ale nie miało to znaczenia. Sejan popierał to małżeństwo, więc wszystko było dobrze, wszystko było dobrze. Szkoda Kasjusza. Tylko dwadzieścia lat…
– Nawet cienia szansy – odrzekł z pobłażaniem jej mąż. – Może wytrwać trochę dłużej teraz, gdy dostał odpowiednią zbroję, ale niewiele. Widziałem zwykłych barbarzyńców radzących sobie z rzymską zbroją w pojedynkach – na przykład Cherusków, dawno temu, gdy byłem trybunem pod wodzą Kwintyliusza Warusa. Biedak, nie powinni byli powierzać mu dowództwa w Germanii. Przybył z Syrii i Judei – tam, gdzie my niedługo płyniemy, moja droga: wyruszamy w przeciwnym kierunku.
Przygotowania zajmowały młodemu Kasjuszowi dużo czasu. Na pewno ją widział. Musiał ją widzieć. I wyglądał tak spokojnie, wyzywająco i dumnie. Wiedział, że ona go obserwuje. Wyobrażał sobie, że musi ocalić jej życie tamtego wieczora, kiedy rzucał włócznią nad głowami ludzi w srebrną tarczę. Czy nie mógł tego powtórzyć?
– Cóż, może zrobi nam wszystkim niespodziankę – powiedziała głośno.
Jej mąż uśmiechnął się pobłażliwie i zaczął opowiadać o swoich przeżyciach w Germanii.
– Nigdy nie zapomnę niekończącego się marszu przez las, zawsze w ciemnościach, deszczu, mżawce, wśród krzyków i rzucanych znikąd kamieni i cheruskich łuczników celujących w naszych oficerów. Biedny stary Warus – same złe nowiny, straty w straży przedniej, straty w straży tylnej. Byłem wtedy mężczyzną w kwiecie wieku, trzydzieści sześć lat. Dwa razy zabili pode mną konia, próbując mnie dostać.
– Biedactwo – powiedziała z roztargnieniem Klaudia.
– Odbyliśmy naradę wojenną w tym deszczu – ciągnął. – Warus miał zdecydować, czy idziemy dalej, czy robimy odwrót, ale on chciał najpierw usłyszeć