– Nie życie – dobiegł z ciemności niski głos Brenno. – Tylko droga do śmierci.
Więc nawet barbarzyńca to czuł.
Każdy wiedział, że Spurio wyjechał do Ostii, by rozejrzeć się za nowym materiałem na gladiatorów. Ostia była dobrym punktem; przypływały tu wielkie statki z całego świata i jeśli człowiek miał szczęście i znał się na rzeczy, mógł wyłapać kilku niewolników pierwszej klasy od właściciela, który pilnie potrzebował pieniędzy i nie chciał czekać na zwykły targ w Rzymie. Poza tym nie trzeba było pośredników, chciwych agentów i zawodowych handlarzy, którzy żądali sporej prowizji za samo wystawienie tych nieszczęśników na swoich stoiskach na targu. Balbus był bogatym człowiekiem; może któryś z jego przyjaciół dał mu znać, że do portu przypływają odpowiedni ludzie.
Lanista wrócił jednak sam.
– Targi są coraz gorsze – powiedział. – Nic, tylko mali chłopcy o słodkich buziach i trzęsący się starcy – nie widziałem żadnego, którego nie umiałbym wykończyć z jedną ręką związaną na plecach. Czemu uśmiechasz się do mnie jak hiena, ty germańska szumowino? – Wtedy zobaczył dwa brakujące przednie zęby i zrozumiał, że w ten sposób Brenno składał skargę.
– Kto to zrobił?
Polemon wzruszył ramionami.
– Mówiłem mu siedem razy, by wysoko trzymał gardę, ale niczego nie wbijesz do tego tępego łba.
– To się nie stało od tępego miecza – warknął Spurio. – Czym to zrobiłeś?
– Cóż, pomyślałem, że dobrze byłoby go nauczyć trochę boksu i…
– Popisałeś się tracką głupotą. Dwa tygodnie bez wina – za uszkodzenie własności swego pana. Jeszcze jakieś skargi?
Ale ludzie milczeli.
– Wróciłem – rzekł powoli Spurio. – Nie będzie więcej głupstw. – Jego małe świńskie oczka mrugnęły złośliwie. – A to dla ciebie – dodał, dźgając twardym palcem w bok Kasjusza.
Plac ćwiczeń miał trzy wyjścia, jedno łączące go z sypialnią, drugie prowadzące do pomieszczeń dla służby w domu Balbusa i trzecie na ulicę. Ostatnie było wąską bramą z ciężkiego drewna z wstawionymi żelaznymi sztabami. Tylko Spurio miał do niej klucz. Czasami mali ulicznicy albo przechodnie zatrzymywali się przy niej, by zerknąć na ćwiczących mężczyzn, ale nigdy na długo. Spurio, który nie znosił gapiów, miał zwyczaj rzucać w nich pierwszą rzeczą, jaka mu się nawinęła pod rękę – paroma garściami piachu, albo – jeśli im się trafiło – błotem lub nawet kamieniami.
To przy tej bramie pojawił się stary sprzedawca amuletów.
– Amulety – talizmany – niezawodny efekt – zawodził. – Śmiesznie tanio.
– Co jest w tym? – zapytał z ciekawością wielki, ociężały mężczyzna.
– Trzy nici z płaszcza Marsa, wielki Herkulesie, ze sławnej świątyni tego boga w Puteoli. Włóż go, kiedy walczysz, a żelazo twego wroga nie może cię dotknąć. Tylko siedem sestercji, potężny Achillesie.
– Prędzej trzy nici z twojego brudnego płaszcza – roześmiał się mężczyzna. – A lanista nie pozwoli mi jeszcze walczyć, sprzedawco śmieci.
Kasjusz Longinus stał na palcach o parę metrów dalej, marszcząc brwi. Ten głos – ale nie, to niemożliwe. Ten głos…
– Mam jeszcze jeden, mocarny Atlasie, talizman do odpędzania demonów i czarownic, tylko trzy sestercje…
Kasjusz Longinus obrócił się gwałtownie. Człowiekiem przy bramie był Euforus.
Wiadomość od ojca. A Spurio siłował się właśnie ze swoim ulubieńcem Polemonem w drugim końcu dziedzińca – patrzyli tylko na siebie, zadając i odparowując ciosy. To był dobry moment.
Kasjusz podszedł niespiesznym krokiem do bramy, dokładnie w chwili, gdy mężczyzna, z którym rozmawiał Euforus, odchodził.
– Euforusie – szepnął.
Stary niewolnik otworzył usta, ale nie mógł wydobyć z nich głosu.
– Ojciec – szepnął niecierpliwie Kasjusz. – Mów, człowieku – jak on się czuje?
Euforus wykonał krótki, gwałtowny gest przy swoim gardle, jakby podrzynał je nożem. Potem zaczął łkać.
– Nie! – krzyknął ochryple Kasjusz. – Nie… nie…
– Z… za… bity! – wyjąkał Euforus. I jak gdyby to słowo rozwiązało mu język, mówił dalej. – Przedwczoraj… wieczorem… wielka bestia ludzka… twarz poczerniona sadzą… najpierw dostał… Tullusa, potem… pana… ja uciekłem… ratując życie… i potem próbowałem… znaleźć ciebie… ktoś mi… powiedział…
Przerwał.
Zbliżał się do nich Spurio.
Oczy Euforusa rozszerzyły się ze zgrozy.
– Tam jest… tak myślę. To on… wygląda zupełnie jak…
– Kto? – zapytał odruchowo Kasjusz.
Spurio już przy nich był i brama otworzyła się w mgnieniu oka. Lanista chwycił starca za szyję i wciągnął do środka.
– Ja ci dam wałęsać się tutaj, brudny włóczęgo. – Potrząsnął nim kilka razy, a potem potężnym ciosem posłał w powietrze. Euforus uderzył w mur i opadł bezwładnie na ziemię.
Spurio odwrócił się do Kasjusza.
– Znasz tego człowieka? – zapytał, dysząc ciężko. Miał zbielałe wargi.
– Sprzedawał amulety – odrzekł powoli Kasjusz. A potem dodał cicho: – Chyba go… zabiłeś.
Spurio zamrugał oczami. Potem spojrzał na bezwładne ciało starca.
– Może byłem trochę zbyt brutalny – powiedział nienaturalnie głośno. – Lepiej zapewnić mu jakąś opiekę. – Znów chwycił kruche ciało i zarzucił sobie na ramię. – Hej, Polemonie! – Trak przybiegł na wezwanie. – Weź mój klucz i zamknij bramę. Wrócę za parę minut. – Oddalił się w stronę pomieszczeń dla służby.
Tam jest, tak myślę. To on… wygląda zupełnie jak…
Ale Spurio był w Ostii, żeby kupić niewolników. Przynajmniej tak powiedział.
Dlaczego… dlaczego miałby to zrobić?
Zabity. Przedwczoraj wieczorem. To był pierwszy z dwóch dni nieobecności Spurio. Wielka bestia ludzka. Twarz poczerniona sadzą. Najpierw dostał Tullusa. Potem pana. Najpierw Tullusa. Potem pana.
Ojciec nie żył. Ojciec został zamordowany. Zamordowany przez Spurio. Balbus wysłał Spurio. Balbus przyjął Kasjusza jako niewolnika, żeby ojciec mógł spokojnie żyć na gospodarstwie do końca swoich dni. Potem wysłał Spurio, by zamordował ojca.
Dlaczego ziemia nie płakała? Dlaczego niebo nie spadło na ziemię, widząc taką zbrodnię?
To był Spurio. Pozbawił Euforusa przytomności, by ten nie mógł mówić. Rzucił nim o ścianę wewnątrz dziedzińca. Chciał mieć pewność. Teraz go zabrał – dokąd? W jakieś miejsce, gdzie nie będzie już mógł mówić. Więzienie dla niewolników w domu było dość bezpieczne. A Euforusa nikt nie będzie szukał. Jego pan nie żył. Tullus