Włócznia. Louis de Wohl. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Louis de Wohl
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Книги для детей: прочее
Год издания: 0
isbn: 978-83-257-0646-3
Скачать книгу
rel="nofollow" href="#fb3_img_img_4cc2641cj2570x59deib747j6431f0fd2428.png" alt=""/>

      Boz, syn Zabulona, spojrzał ostatni raz na swój piękny ogród. Palmy i tamaryszki przepuszczały promienie słońca, a ostatnie róże rozkwitły w pełni wokół jego ulubionego miejsca koło małej sadzawki, gdzie lubił drzemać w spokoju i obliczać spodziewane zyski z następnej karawany, jaką wysyłał do Egiptu lub Persji.

      Wygodny dom na wsi był owocem wielu takich karawan. Boz myślał z wielką niechęcią o opuszczeniu go, choćby na krótko, i powrocie do Jerozolimy.

      Odwrócił się, wzruszając ramionami, otworzył drzwi wejściowe i przeszedł przez hall. Gdy przekroczył próg swego gabinetu, zmarszczył brwi. Biurko było pokryte rozrzuconymi w nieładzie papierami. Lista rzeczy, które miał ze sobą zabrać, lista tego, co zostawało, pełny inwentarz – wszystko musiał sprawdzić. W dzisiejszych czasach słudzy byli głupi i niegodni zaufania, a uczciwość rzadsza niż rubiny.

      Lepiej byłoby zabrać wszystkie wartościowe rzeczy, piękne dywany z Suzy, utkane przez mistrzów rzemiosła, i wazy, choć coś mogło im się przytrafić na oślim grzbiecie. I małą kolekcję rzadkich klejnotów i srebra.

      Podróż oznaczała tylko niewygodę i bałagan.

      Ale zbliżało się Święto Namiotów i nie chciał, by ktokolwiek powiedział, że Boz, syn Zabulona, niedbale wypełnia swój obowiązek, nawet w jego wieku ponad siedemdziesięciu lat. Miał dobre imię w Izraelu – był spokrewniony z kapłanem, który w tym roku nosił święte szaty. Musi świecić przykładem.

      Powiedział to surowo swojej żonie, kiedy zaproponowała, by zostali tu i odpoczęli. Naomi sama lubiła życie na wsi, więc może tylko udawała, że troszczy się o jego zdrowie. Taka była natura kobiety, nawet niespełna piętnastoletniej. Wszystkie są podobne, myślą tylko o sobie. Lea nie była inna. Może niepotrzebnie ożenił się po raz drugi w tym wieku. Kuzyn Zorobabel powiedział mu to wprost, ale Zorobabel był jego najbliższym krewnym i miał powody, by nie chcieć jego powtórnego małżeństwa.

      Boz westchnął. Westchnął jeszcze raz, gdy służący oznajmił, że przybył Zadok, syn Tubala, i chce się z nim widzieć. Bardzo nie w porę, w czasie przygotowań do podróży. Zadok też pewnie pojedzie do miasta na święto – mogli spotkać się tam, jeśli to konieczne.

      Sługa grubiańsko wzruszył ramionami.

      – Mówi, że to ważne.

      Co mogło być ważne w pojęciu Zadoka? Większość ludzi była głupcami i spędzała czas na głupstwach. Cóż, niech wejdzie, skoro już tu jest. Nigdy nic nie wiadomo, nawet głupiec może przynieść coś dobrego, choć to mało prawdopodobne. W świątyni nie mieli o Zadoku wysokiego mniemania. Mówili o nim tak, jak o kimś, kto nie stracił jeszcze wszystkich swoich pieniędzy, ale w każdej chwili może się to stać. Człowiek impulsywny, uparty i niełatwo dający się przekonać. Gdy wszedł do pokoju, Boz stwierdził, że wygląda zupełnie tak samo jak dwa lata temu: kręcone czarne włosy i bystre czarne oczy, które chciały od razu wszystko ogarnąć, zbyt ruchliwe i pozbawione dostojeństwa. Był oczywiście młody, zbliżał się dopiero do czterdziestki. Gdzie jest Naomi…

      – Pokój z tobą, Bozie, synu Zabulona.

      – I z tobą, Zadoku, synu Tubala.

      Naomi przyszła wreszcie przywitać się z gościem, a Zadok uśmiechnął się do niej, przyjął czarkę miodowego wina z ciastem i zaczął pogawędkę o niczym, jak zwykle w obecności kobiety. Może byłoby lepiej, gdyby została.

      Boz zawsze wyczuwał, czy człowiek przychodził do niego z czymś dobrym i użytecznym czy też nie, i bardzo mu to pomogło w zrobieniu fortuny. W ten sposób wyczuł wyraźnie, że Szymon, syn Judy, nie jest człowiekiem dobrym na wspólnika w interesach i odrzucił jego propozycję, za którą większość ludzi całowałaby go po rękach i uważała się za szczęściarzy. Ale on miał przeczucie i odmówił, a Szymon, syn Judy, wziął zamiast niego Arona z Magdali i w dwa lata później całkowicie go zrujnował. Jego przeczucia sprawdziły się też w wielu innych sytuacjach. Oczywiście Zadok nie był taką ważną figurą – niektórzy mogli pomyśleć, że Boz wyświadcza mu grzeczność, w ogóle go przyjmując, ale czegokolwiek chciał, czuł, że prawdopodobnie nie jest to nic dobrego.

      – Pomyślałem, że spotkamy się tutaj, nim pojedziesz do miasta – powiedział Zadok, błyskając białymi zębami. W tym wieku każdy może mieć białe zęby; poczekaj do siedemdziesiątki.

      – Wyjeżdżamy jutro rano. To nasz ostatni dzień tutaj.

      – Tak, obliczyłem, ile czasu ci to zajmie, i powiedziałem sobie, że on nie wyjedzie wcześniej, niż to konieczne, mając taki piękny dom na wsi, ale nie będzie też zwlekał i nie może podróżować w szabas, więc kiedy wyjedzie? Jutro. I oto jestem.

      – Ty, oczywiście, też jedziesz do Jerozolimy?

      – Oczywiście. Ale tutaj łatwiej się rozmawia. Pomyślałem, że może będziesz wolał, by ta rozmowa pozostała wyłącznie między nami. Wiesz, jak jest w Jerozolimie. Ludzie plotkują – a czemu Zadok, syn Tubala, poszedł odwiedzić Boza, syna Zabulona, co ich łączy i tak dalej.

      – Przyjmuję w Jerozolimie wielu ludzi – odrzekł sztywno Boz. Ale wiedział, że Zadok ma rację. – Naomi, dziecko, idź lepiej sprawdzić, czy ci głupcy o czymś nie zapomnieli. Dzisiejsza służba, Zadoku, jeśli im to pozostawisz, spakuje kamienie z ogrodu, a zostawi płaszcz i buty swojego pana.

      Młoda dziewczyna, która była jego żoną, nie podniosła oczu. Długie rzęsy leżały na jej policzkach jak małe, niebieskoczarne wachlarzyki. Twarz i dłonie wystające z fałd jej szerokiej, błękitnej sukni miały barwę kości słoniowej. Ukłoniła się mężowi, ukłoniła gościowi i wyszła.

      Zadok zaczekał, aż zamkną się za nią drzwi. Wtedy usiadł.

      Boz usiadł naprzeciw niego, nie dając mu żadnej zachęty.

      – Jesteś bardzo szczęśliwym człowiekiem, Bozie, synu Zabulona, naprawdę szczęśliwym, którego Bóg obdarzył z pełni swego bogactwa…

      A jednak był bankrutem – chciał pożyczyć pieniądze. Prędzej czy później to musiało się stać. To był ten typ człowieka, zawsze impulsywny i uparty, nigdy nie słuchał rad ludzi bardziej doświadczonych.

      – …masz piękny dom na wsi. Masz wielki dom w mieście, godny samego arcykapłana. Twoje karawany prowadzą dobry handel z Persją, z Baktrią, z Egiptem i prowincjami Azji Mniejszej…

      – Synu Tubala, jeśli przyszedłeś spisać inwentarz mojego majątku…

      – Proszę, okaż mi trochę cierpliwości. – Młodszy mężczyzna nie wyglądał na speszonego. Na jego wargach, pełnych jak dojrzały owoc pośród kręconej czarnej brody, widniał nawet cień kpiącego uśmiechu. – Wymieniłem trochę twoich dóbr – tylko część, jak wiesz – z których nieliczni są dumni, a większość ci ich zazdrości.

      Może nie chciał pożyczyć pieniędzy – może wiedział lub wydawało mu się, że wie coś, czego mógłby użyć dla wywarcia nacisku. Mały szantaż? Ale co mógł wiedzieć? Nie miał wielu punktów zaczepienia. Powinieneś był przyjść dwadzieścia lat temu, głupcze, kiedy pewne rządowe kontrakty…

      – Jesteś bogatym człowiekiem, Bozie, synu Zabulona – ciągnął Zadok – i jeśli istnieje coś pewnego na tym świecie to to, że bogacz chce zatrzymać swoje bogactwa, jakkolwiek by narzekał, że nadzór nad majątkiem jest dla niego wielkim ciężarem i o ile łatwiejsze życie mają ci, którzy nie odpowiadają za tak wiele.

      – Najpierw liczysz moje dobra, teraz mówisz mi, co myślę i czuję. Synu Tubala, mam jeszcze dużo do zrobienia przed wyjazdem i…

      – Na szaty arcykapłana – rzekł Zadok – gdybyś miał zrobić interes na milion szekli, byłoby