Strażnik przy głównej bramie uderzył włócznią w ziemię na widok pierścienia ekwickiego na palcu Kasjusza, ale jego twarz była maską zimnej arogancji pod lśniącym złotym hełmem, uwieńczonym pękiem końskiego włosia ufarbowanego na pretoriański szkarłat.
– Gdzie znajdę prefekta? – zapytał Kasjusz.
– Nie znajdziesz, panie.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Prefekt przyjmuje tylko gości, których sam zaprosił. Gdybyś był jednym z nich, miałbyś tesserę1. Gdybyś miał tesserę, wiedziałbyś, gdzie iść.
– Kowal mógłby uczyć cię grzeczności – warknął Kasjusz. – Zawołaj swojego oficera.
Setnik zjawił się, szczękając zbroją i niedbale trzymając długą laskę będącą symbolem jego pozycji. Nosił srebrną koronę herbową na złotym napierśniku.
– Szlachetny ekwita chce się widzieć z prefektem – rzekł szorstko wartownik.
– Dlaczego mu nie powiedziałeś, że nie może?
– Zrobiłem to, panie.
Setnik spojrzał na Kasjusza góry.
– Czy chcesz pisemnego zaświadczenia, że prefekt nie może cię przyjąć? – zapytał z sarkazmem.
– Jestem synem generała Longinusa – rzekł groźnie Kasjusz. – Gdzie znajdę prefekta?
Setnik zasalutował wyniośle.
– Budynek pomocniczy numer cztery to biuro, gdzie goście mogą się zapisywać.
– Dziękuję – odrzekł lodowato Kasjusz i odjechał.
Przy budynku pomocniczym numer cztery, długim, niskim baraku pełnym pomieszczeń biurowych, nie było wartownika. Kasjusz zostawił konia pod opieką jednego z żołnierzy i wszedł. Korytarze były pełne czekających ludzi. Ku swemu zdziwieniu Kasjusz zobaczył pośród nich czterech senatorów, siedzących ramię w ramię z resztą. Nikt specjalnie mu się nie przyglądał – tak, jakby był niewidzialny.
Wojskowi urzędnicy w szkarłatnych tunikach bez zbroi przemykali tam i z powrotem z plikami dokumentów, wszyscy z takim samym wyrazem wyniosłej pogardy.
Zatrzymał jednego z nich.
– Gdzie mogę znaleźć prefekta?
Mężczyzna zmierzył go wzrokiem.
– Gdzie twoja tessera, panie?
– Przyszedłem po nią.
– Pokój jedenasty.
Urzędujący w pokoju jedenastym był sekretarzem wyższej rangi.
– Imię i nazwisko proszę.
Kasjusz je podał.
– Cel wizyty?
– Powiem to samemu prefektowi.
– Wykluczone.
– Kiedy miałem siedemnaście lat – rzekł porywczo Kasjusz – przedstawiono mnie boskiemu cesarzowi na Wzgórzu Palatyńskim. Nie musiałem mu wtedy podawać celu swojej wizyty.
– Teraz musisz – odrzekł sekretarz.
– Dobrze. Cel wizyty: zobaczyć się z prefektem jako przedstawiciel mojego ojca generała Longinusa, który jest zbyt chory, by zjawić się osobiście.
Sekretarz wstał.
– Chwileczkę – powiedział i poszedł do przyległego pokoju. Wrócił po kilku minutach. – Tessera zostanie przesłana we właściwym czasie – oznajmił uprzejmym głosem.
– Kiedy?
– Powiedziałbym, że za jakieś trzy miesiące.
Kasjusz przygryzł wargę.
– O trzy miesiące za późno. To sprawa życia i śmierci.
– Nie dla prefekta – odparł z uśmiechem sekretarz.
Przez chwilę Kasjusz stał bez ruchu.
– Następny, proszę – warknął sekretarz i do pokoju wszedł, szurając nogami, jeden z senatorów, ujmująco pogodny mężczyzna z łysiną i brzuszkiem.
Kasjusz odwrócił się i wyszedł. Na dworze znów wsiadł na Plutona i odjechał, starając się zachować niewzruszoną twarz.
Nie spodziewał się tak naprawdę, że zostanie przyjęty, prawda? Po prostu chciał spróbować wszystkiego. Co powiedziałby Sejanowi? To mogło się skończyć bardzo źle.
Po placu defilad maszerowała cała kohorta z oficerem ryczącym komendy. Lśniący żołnierze dawali wspaniały pokaz. Poruszali się z doskonałą precyzją jak jedno ciało, jedno wielkie, błyszczące ramię, rzymskie, ale wzniesione, by bronić cesarza przeciw Rzymianom.
Uczono ich władać tym wielkim miastem złożonym z cegieł, płyt, marmuru i różnych zapachów, a ludzie ich nienawidzili za arogancję. I bali się ich, bo przejęli przynajmniej część tajnych zadań policji. Oni z kolei pogardzali ludźmi – jednakowo obywatelami, wyzwoleńcami i niewolnikami, tak samo jak regularną armią. Służyli Augustowi jako straż przyboczna i zgodnie ze starożytnym prawem obecność trzech, a nawet jednej kohorty w obrębie miasta była poważną nieprawidłowością. Teraz stanowili państwo w państwie jako butni rywale trzech tysięcy policjantów miejskiego prefekta, a jednocześnie efektowny znak cesarskiej siły i splendoru.
Kiedy ojciec Kasjusza gościł starych wojskowych przyjaciół, niezmiennie lamentowali, że cesarstwo popada w ruinę. Może starzy oficerowie w stanie spoczynku zawsze tak mówili. Ale sprzeczali się między sobą gwałtownie o początek tej schyłkowej tendencji. Niektórzy mówili, że zaczęła się niedawno – prawdopodobnie z ich odejściem z czynnej służby – inni oskarżali Augusta lub Cezara. Co powiedziałby Seneka? Niech Hades pochłonie Senekę. Jego zdanie w jakiejkolwiek sprawie nie miało znaczenia.
Tak czy inaczej, nie należało tego chyba brać poważnie. Cesarstwo nadal było cesarstwem i żadna ziemska władza nie mogła go zastąpić. Barbarzyńców zwyciężano, kiedykolwiek próbowali się buntować przeciw rzymskim rządom. Niewolnicy? Wielu bało się niewolników. Tylu ich było – może więcej niż ludzi wolnych, w samym Rzymie pół miliona. Obawiano się ich od czasu powstania Spartakusa, prawie sto lat temu, chociaż Krassus zwyciężył ich z łatwością i tysiące ukrzyżował. Historię drogi krzyży z Rzymu do Neapolu, ze skręconymi na nich ciałami niewolników, w odległości zaledwie paru metrów od siebie, opowiadano każdemu dziecku. A prawo zapewniało najsurowsze środki przeciw następnemu powstaniu. Niewolnicy pochodzili jednak z kilkudziesięciu różnych krajów; nie mieli żadnej organizacji – nic ich nie łączyło prócz łańcuchów. Wielu też bardzo dobrze traktowano. Dwa razy w ciągu trzech lat jego ojciec kazał wychłostać niewolnika – porządnie wychłostać, nie uderzyć parę razy w twarz – a potem wysłać do ergastulum, więzienia dla niewolników. Dwa razy w ciągu trzech lat, przy blisko czterdziestu niewolnikach w domu. Poza tym nie mieli oni w sobie żadnej iskry – o wiele łatwiej było wypełniać polecenia w zamian za jedzenie i dach nad głową – tak jak w armii, gdzie naprawdę niewielu żołnierzy chciało zostać oficerami. Niewolnicy byli mało prawdopodobnym źródłem zagrożenia.
Tym sposobem, o ile bogowie nie spuszczą gromu z jasnego nieba, cesarstwo było dość bezpieczne.
A to jest wejście do domu Klaudii.
Zmierzał w tamtą stronę. Krążył myślami wokół gwardii pretoriańskiej, cesarstwa i niewolników, aby ukryć przed samym sobą, że jedzie do Klaudii. Nierozsądnym było, oczywiście, spotkać się z nią tak szybko. Co mógłby jej powiedzieć? Kiedy widział ją ostatni raz, był zwycięzcą, teraz… sam nie wiedział, czym. A jednak wtedy był tylko