Jej bóg był sam i Melania ośmieliła się wślizgnąć do pracowni. Studiował jakieś zwoje, ale zawsze przecież coś studiował. Może się ucieszy z jej przyjścia? Może nawet będzie chciał się z nią kochać? Jej ciało jeszcze nie uległo zmianie – nie przybrało na wadze.
Uniósł wzrok i kiwną głową, a ona od razu pojęła, że pożądał jej obecności, nie jej ciała.
– Usiądź, Melanio.
Przyklękła u jego stóp. Włożyła zielone kolczyki, które jej podarował, a one kołysały się rozkosznie nad jej ramionami. Zrobione były z nefrytu, a nefryt przynosi szczęście. Alipiuszowi się nie podobały.
– Wyglądasz dużo lepiej bez biżuterii – oświadczył z tą swoją poważną miną. Ale ostatnio zrobił się bardziej przyjacielski. Od czasu jak przyjechał ten mały Harmodiusz. Był teraz bardziej zazdrosny o niego niż o nią. To nie wróżyło dobrze.
– Podobam ci się w tych kolczykach, panie?
– Najbardziej mi się podobasz kiedy milczysz – odparł Augustyn obracając stronę. – Czytam, moja gazelko. Czytam świętą księgę chrześcijan.
– Powiadają, że to cudowna księga – powiedziała Melania. – Szkoda, że nie umiem czytać.
– To okrutna księga, moja turkawko. Wielu ludzi ją kompilowało, a żaden nie ukończyłby szkoły z wyróżnieniem. Brakuje w niej układu. Brakuje struktury. Wszystko wpakowano tu razem z woli przypadku. Dawne bajki i dziwne historyczne przypadki, reguły moralne i hymny, opisy obrządków i mroczne przepowiednie.
– Lubię przepowiednie – stwierdziła Melania. – Na ulicy cieśli okrętowych jest wspaniały wróżbita, który...
– Tu jest dość przepowiedni i bez niego. Ale najgorszy jest styl, moja gołąbko. Może wzbudzić zachwyt jedynie w tych, którzy nigdy w życiu nie czytali dobrej książki. Ta jest niezdarna i... nieelegancka.
– Byłam raz u eleganckiego wróżbity – powiedziała Melania w zamyśleniu. – Ale nie okazał się dobry.
– Styl to nie wszystko, ale świadczy on o uczoności umysłu, o talencie. Kiedy pisze Cyceron, słowa splatają się w zdania niczym złoty łańcuch, a te z kolei wznoszą się coraz wyżej i wyżej, ku apogeum, ku sercu prawdy. Prawda musi być piękna. Brak umiejętności, brzydota, prymityw – są podejrzane.
– Czemu się tym zajmujesz, mój panie? – spytała Melania sennie.
– No właśnie, czemu! Harmodiusz to głupiec. Ale jest w tym coś drażniącego. Tę prymitywną księgę uważa się za świętą i natchnioną. Całą, każdy jej fragment, choć oczywiście przede wszystkim jej ostatnią część, Nowe Przesłanie. Kiedy dawni cesarze próbowali ją odebrać chrześcijanom, ci walczyli o nią zębami i pazurami. Woleli umrzeć – przynajmniej niektórzy z nich – niż porzucić tę księgę. Nie znam nikogo, kto byłby gotów umrzeć za Hortensjusza Cycerona. Dlaczego więc ktoś miałby chcieć umrzeć za złą książkę, skoro nikt nie umiera za dobrą?
– Nie wiem – odparła Melania szczerze.
– Nie pytam ciebie, głuptasku. Pytam siebie.
– Ja umarłabym za ciebie panie – oświadczyła Melania poważnie.
– Na szczęście nie ma takiej potrzeby. I chciałbym, żebyś przestała mi przerywać. O czym mówiłem? A tak, że w tej księdze jest coś drażniącego – wiele rzeczy. Choćby ten bohater Nowego Przesłania. Biedny stary cesarz Julian sądził, że już wyszedł z mody i można go zastąpić starymi bogami. Ze wszystkich sił starał się to uczynić, za pomocą całej swej władzy, a władzę miał naprawdę wielką. I nic z tego nie wyszło. Po trzech latach koniec Juliana. Ten bohater okazał się dla niego za silny. Ale nawet tę część księgi napisano w sposób pozbawiony elegancji. Spisało ją czterech niewykształconych ludzi – bardzo prostych ludzi. Rozumiesz, właśnie o to chodzi. To prosta opowieść, taka, jakie opowiada się dzieciom. Cudowna gwiazda na niebie, wszędzie pełno pasterzy i magów i cudów, czarujące przypowieści. Uwielbiałem takie rzeczy jak byłem mały. Dzieci zapewne nadal je kochają. Właśnie coś takiego należy im opowiadać przed snem.
Odsunął od siebie zwoje.
– Ale ja już nie jestem dzieckiem, chociaż Harmodiusz chyba nadal nim jest. Nie chcę żadnych bajek, bez względu na ich czar. Ja chcę wiedzieć. Zerwałem z Wywrotowcami, ponieważ oni również byli tylko dziećmi, dziećmi niszczącymi bez żadnego celu prócz własnej rozrywki. A celem jest konstruktywna mądrość, prawdziwe poznanie porządku wszechświata. To właśnie postanowiłem odnaleźć.
Urwał. To było dobre zdanie. Spojrzał w dół, na dziewczynę. Melania spała.
Rozdział dziewiąty
Obcy nie robił właściwie wielkiego wrażenia, no ale z drugiej strony chyba każdemu trudno jest wyglądać imponująco w tak gęstym tłumie. To suchy chichot przyciągnął uwagę Augustyna – wydał go człowiek w średnim wieku, o pięknie sklepionym czole, głęboko osadzonych oczach, elegancko ubrany w śnieżnobiałe szaty. Wyglądał tak, jakby upał, tłok i szaleństwo tłumu zupełnie go nie dotyczyły. Jego skóra o barwie kości słoniowej wydawała się chłodna.
Zauważył spojrzenie Augustyna i znów zachichotał.
– Biedni głupcy – powiedział wykonując lekki ruch głową. Nie było dość miejsca by wzruszyć ramionami.
Tysiące Kartagińczyków falowało w rytmie muzyki, przy której wtórze tańczyły kapłanki w wielkim i świętym rytuale Świętej Dziewicy, Opiekunki Kartaginy, Tanit Przedwiecznej, Splatającej Zaklęcia, Właścicielki Pasa Wdzięku, tej, którą Rzymianie nazywali Wenus, a Grecy Afrodytą, ale która czczona była z największym oddaniem w Kartaginie, swym własnym królestwie.
Ogromne sanktuarium bogini zajmowało całe dwa i pół kilometra kwadratowego. Jej posąg, zwykle ukryty w świątyni, umieszczono na wysokim postumencie z marmuru i pokryto ozdobami ze złota i drogich kamieni.
Dziś kapłanki odprawiały rytuał na zewnątrz. Bogini łaskawie udzielała nauk swym wyznawcom.
Nauki były szczegółowe. Niczego nie pozostawiono wyobraźni.
– Chrześcijanie nazywają ją bezbożną dziewicą, a jej wyznawców biednymi, ciemnymi poganami – stwierdził nieznajomy. – Z kolei wyznawcy Tanit nazywają chrześcijan prostakami i naiwniakami. Pod tym względem – i chyba tylko pod tym – obie strony mają rację.
Musiał mówić niemal prosto w ucho Augustyna. Powietrze grzmiało od hałasu cymbałów i bębnów i szalonych okrzyków tancerek.
Śmiałe i nieźle ujęte, pomyślał Augustyn. Nim zdołał wymyślić odpowiednią odpowiedź, nieznajomy ciągnął dalej.
– Żadne z tych wyznań nie potrafi cię porwać, Augustynie.
Wytrzeszczył oczy na nieznajomego.
– Wiesz, kim jestem?
Nieznajomy znów zachichotał.
– Któż nie zna najlepszego ucznia najlepszej szkoły w mieście? – zapytał. – Nie doceniasz sam siebie.
Augustyn zmierzył go ostrym spojrzeniem. Twarz nieznajomego pozostała bez wyrazu.
– Ale ja nie wiem, kim ty...
– Nazywam się Bahram – odparł nieznajomy grzecznie. Po czym bez słowa odwrócił się i z niezwykłą żwawością zaczął przepychać się przez tłum do wyjścia.
Augustyn