Honoratus westchnął głęboko.
– Wygląda na to, że muszę – mruknął. – Chcę się dowiedzieć więcej na ten temat.
– Oto właściwe słowa – uśmiechnął się Augustyn. – Jak mawia Bahram: „Ten, kto szczerze pyta, musi otrzymać prawdę”. – Przyciągnął do siebie Harmodiusza. – Martwiłem się o niego bardziej niż mogę powiedzieć – ciągnął. – Widzicie, wiedziałem, że ma niedługo wrócić do Tagasty...
– Kiedy wraca? – spytał szybko Alipiusz.
– Jutro.
Alipiusz wziął figę i zjadł ją, ale zapomniał się pomodlić, więc żadne drobinki światła nie uwolniły się z niej, by przyłączyć się do kosmicznego Chrystusa. Miał ogromne problemy z opanowaniem twarzy – nie chciał, by zaczęła emanować blaskiem czystej, nieukrywanej radości.
– Martwiłem się – ciągnął Augustyn – ponieważ kosmiczna wiedza jest w nim bardzo młoda, a nie słyszałem by w Tagaście mieszkał jakiś wybrany. Znów znajdzie się pod wpływem starego, znajomego środowiska zorganizowanych przesądów – jego rodzice są, jak to się mówi, „dobrymi” katolikami. Ale zapomniałem, że wszyscy jesteśmy pod opieką Światła. Dziś rano przyszedł list od Romanianusa – starego przyjaciela moich rodziców. Chce, żebym wrócił i zajął się edukacją jego syna, Licencjusza.
Alipiusz podskoczył, jakby ugryzł go skorpion.
– Ale przecież nie wracasz do Tagasty, prawda, Augustynie? Prawda?
– Oczywiście, że wracam – odparł Augustyn. – To wspaniałe rozwiązanie. Będę mógł uczyć Licencjusza – i widywać Harmodiusza.
– Ale... ale... twoja kariera – wyjąkał Alipiusz. – Porzucasz całą karierę... wszystko... żeby uczyć syna bogacza... i być z nim? – wskazał głową Harmodiusza.
– Niczego nie porzucam. Ukończyłem naukę w szkole. Praktycznie. Od tej chwili muszę uczyć – no i oczywiście samemu uczyć się dalej. To będzie doskonałe przygotowanie. Utoruje mi drogę. Jeśli pewnego dnia wrócę do Kartaginy, będę mógł mówić, że mam doświadczenie, że nie jestem początkującym nauczycielem.
– Jeśli – powtórzył z rozpaczą Alipiusz. – Nawet to nie jest pewne? Nie możesz tego zrobić, Augustynie. Nie możesz!
– Nie rozumiem cię, Alipiuszu. Nawet gdybym chciał zostać, byłoby to niezwykle niemądre z mojej strony. Romanianus okazał niezwykłą hojność i zapłacił za moją naukę tutaj. Zawsze wiedziałem, że pewnego dnia odwdzięczę mu się za to nauczaniem jego syna. Nie mogę mu odmówić. Zresztą sam też chcę wracać. To wszystko jest bardzo proste.
– Bardzo proste – Alipiusz z goryczą pokiwał głową. – A mój ojciec właśnie sprzedał część majątku, żebym miał pieniądze na kontynuowanie studiów. Nie mogę więc nagle powiedzieć, że chcę wracać do Tagasty. Muszę tu zostać.
– Oczywiście, że musisz – zgodził się Augustyn lekko. – Wszyscy mamy w życiu obowiązki.
Coś zaskoczyło w umyśle Alipiusza.
– Mamy obowiązki? – powtórzył zgryźliwie. – To powiedz w takim razie jakie masz obowiązki wobec Melanii? No powiedz mi, Augustynie.
Twarz Augustyna pociemniała.
– Są sprawy, które cię nie dotyczą, Alipiuszu – stwierdził zimno.
– To bardzo proste. Twoim obowiązkiem jest oczywiście to, co ci najbardziej dogadza! – wykrzyknął Alipiusz nie zdoławszy się dłużej powstrzymać. – Była dla ciebie dość dobra, póki miała ładne, smukłe ciało, prawda? A teraz nie chcesz jej nawet widywać! Nie chcesz, żeby ci zawracała głowę. Wpadasz w furię, kiedy biedaczka otwiera usta. I dlaczego? Ponieważ nie wypływa z nich filozofia? Nie bądź głupi. To dlatego, że brzydzi cię teraz jej wygląd. Uciekasz od niej. I chcesz dalej prowadzić intelektualne dysputy z tym całym Harmodiuszem. Orestes i Pylades! Wzruszające. Ale nie nazywaj tego obowiązkiem, bardzo cię proszę.
Oczy Augustyna zwęziły się w szparki. Zbladł nawet bardziej niż Harmodiusz.
– Po tym, co usłyszałem, będzie mi jeszcze łatwiej wyjechać – powiedział z zawziętością. – Z całą pewnością nie będę za tobą tęsknił. Chodź, Harmodiuszu. Nie mam nastroju na wulgarność.
Harmodiusz posłusznie wstał, ale położył Augustynowi rękę na ramieniu.
– Nie rozstajmy się w ten sposób – poprosił.
– To sprawa pomiędzy mną a Augustynem – warknął Alipiusz. – Niech się w nią nikt nie miesza.
– Nikt się nie miesza, możesz być spokojny – odparł Augustyn zimno. – Chodź, Harmodiuszu. – W progu odwrócił się raz jeszcze. – Do widzenia, Honoratusie – powiedział. – Idź do Bahrama. Idź do niego zaraz.
A potem wyszedł razem z Harmodiuszem.
– Co za szkoda – powiedział Honoratus cicho. – No ale wiesz, zachowałeś się wobec niego bardzo niegrzecznie.
– Nie chcesz, żebym dalej był niegrzeczny? To nie mówmy o tym więcej.
– Nie będziemy – zgodził się Honoratus. – Chyba lepiej już pójdę...
– Dokąd?
– Do Bahrama. Chcę się dowiedzieć więcej o tym wszystkim. Idziesz ze mną?
– Nie. – Na pogodnej zwykle twarzy Alipiusza pojawił się ośli upór. – Nigdzie nie idę.
Pożegnali się skinieniem głowy.
Alipiusz ruszył ulicą bankierów, a potem skręcił w lewo, minął świątynię Junony i zatrzymał się w wąskiej małej uliczce, gdzie Grek Girgydes otworzył jadłodajnię.
Wszedł do środka, usiadł i skinął na kelnera.
– Podwójna porcja pieczonej jagnięciny – zażądał ponuro. – I żadnych warzyw. W ogóle żadnych. I wino. Mamertyńskie... Trzy kubki, od razu.
Wino podano jako pierwsze. Alipiusz wychylił szybko wszystkie trzy kubki.
Kiedy kelner przyniósł mięso, zamówił kolejne trzy porcje wina. Gdy je przyniesiono zjadł już mięso i zamówił dokładkę.
– Słyszałeś kiedyś o Królestwie Ciemności? – spytał.
Niewolnik nie słyszał. Pochodził z Syrii, a wierzył trochę w sławną Dianę z Efezu. Ponieważ bardzo przypominała Tanit, złożył jej w ofierze gołębia, aby skłoniła pewną pomywaczkę, by dostrzegła jego wdzięki.
– Ono jest we mnie – stwierdził Alipiusz ponuro. – Jestem go pełen. Karmię je tą jagnięciną i daję mu do picia wino.
Wychylił następny kubek.
– Cudowna trucizna – mruknął. – Ktoś ją we mnie pije. Albo