Niespokojny płomień. Louis de Wohl. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Louis de Wohl
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Биографии и Мемуары
Год издания: 0
isbn: 978-83-257-0653-1
Скачать книгу
w Tagaście. Bawili się razem jeszcze nim poszli do szkoły.

      Ale kiedy Augustyn wyjechał na naukę do Madaury ich przyjaźń poszła w zapomnienie i właściwie nie było powodów, żeby ją odgrzewać po powrocie do Tagasty.

      Nie było powodów, żeby ją kiedykolwiek odgrzewać.

      Harmodiusz nigdy nie był członkiem Siedmiu Przeciw Tagaście. Trudno byłoby go sobie wyobrazić wśród wesołych, rozfiglowanych urwisów. Należał do takich chłopców, którzy zawsze mają czyste ręce i w których obecności inni czują się dziwnie niezgrabni i niezręczni. Dorośli zwracali się do niego cichym głosem, jak do dziewczynki. Był dość nieszkodliwy, niemniej przykro było patrzeć, jak Augustyn emocjonuje się jego przyjazdem.

      Alipiusz rzadko ostatnio widywał Augustyna.

      I wiedział, że teraz będzie go widywał jeszcze rzadziej.

      Burknął coś, kiedy Harmodiusz przywitał się z nim przyjacielsko.

      – Przyjechałeś akurat w odpowiednim momencie – cieszył się Augustyn, kiedy razem wchodzili do pracowni. – Pamiętasz, jak rozważaliśmy spór poety z filozofem? Ty popierałeś filozofa, a ja poetę...

      – I jak zwykle przedarłeś się przez moją obronę, wywróciłeś moje poglądy do góry nogami, a jak już skończyłeś, nie dałbym głowy czy jeszcze kiedykolwiek sięgnę po filozofię – uśmiechnął się Harmodiusz. – Uczyniłeś mi przysługę, Augustynie. Filozofia jest bardzo niestrawna, kiedy ma się czternaście lat.

      – Ja bym powiedział, że w każdym wieku – wtrącił Alipiusz sucho. – Augustynie, nie sądzisz, że nasz przyjaciel chciałby odpocząć po podróży?

      – Nie jestem zmęczony, dziękuję, Alipiuszu. Prawdę powiedziawszy jestem teraz równie silny jak wół. Dlatego pozwolono mi tu przyjechać, przynajmniej na kilka miesięcy.

      – To niezbyt dobra metafora – roześmiał się Augustyn. – Trudno o kogoś mniej podobnego do wołu niż ty. Melania! Me-la-nia!

      Niemal natychmiast pojawiła się w drzwiach.

      – Melanio, to jest mój przyjaciel Harmodiusz, który jest bardzo spragniony, podobnie jak ja i Alipiusz. Przynieś nam wina. I Melanio... Harmodiusz będzie z nami mieszkał.

      W milczeniu skinęła głową i znikła.

      – Jakież spory wiedliśmy, Harmodiuszu, jakież wspaniałe spory... a teraz, jak powiedziałem, przyjechałeś w samą porę...

      – Alipiuszu, pożyczysz mi tarczę i miecz? – spytał Harmodiusz, a oczy mu się śmiały. – Powinienem był przewidzieć, że moje życie znajdzie się w niebezpieczeństwie, jak tylko wkroczę do tej jaskini lwa. Choć, jeśli się zastanowić, może lepszy okaże się sposób Daniela?

      – Czyj? O kim ty mówisz?

      – O Danielu. Żydowskim proroku.

      – Żydzi mieli tylu proroków, że chyba nikt nie jest w stanie spamiętać ich wszystkich – burknął Alipiusz.

      – Twoja matka na pewno jest w stanie, Augustynie – stwierdził Harmodiusz. – I dlatego ty też powinieneś.

      Zapadła cisza. Potem Augustyn zapytał cicho:

      – A jak się miewa moja matka?

      – Miewa się dobrze, choć oczywiście jest pogrążona w żałobie. Przesyła ci uściski. Chce, żebyś tu został. Będzie znowu wysyłać ci pieniądze. A... twój ojciec prawie nie cierpiał. Twoja matka pamięta, że pisała ci o tym w liście, ale prosiła, żebym ci to jeszcze raz powtórzył. To wspaniała kobieta, Augustynie.

      Augustyn pokiwał głową.

      To właśnie wtedy Alipiusz zaczął po trochu rozumieć przyjaźń pomiędzy tymi dwoma, tak bardzo różniącymi się od siebie młodzieńcami. Sposób, w jaki Harmodiusz nawiązał w rozmowie do Moniki był nadzwyczaj taktowny. Dał Augustynowi okazję by sam o nią zapytał, zamiast zacząć o niej opowiadać. Tak robią kobiety, pomyślał. Ale dobre kobiety.

      – Nadal nie wyjaśniłeś, dlaczego przyszedł ci do głowy Daniel – nalegał Augustyn.

      – A tak. Dariusz, król Medów i Persów, kazał go wrzucić do jaskini lwów, uzbrojonego jedynie w swą wiarę. Ale była ona tak wielka, że lwy nie uczyniły mu krzywdy.

      Augustyn zamaszystym gestem odsunął od siebie kwestię wiary.

      – To, czego szukam, przyjacielu, to mądrość. Nie, nie porzuciłem poetów. A nawet ja sam... ale zostawmy to w tej chwili. W tym tygodniu czytamy w szkole Hortensjusza Cycerona, a ta księga to jakby odpowiedź na dręczące mnie pytania.

      – Wielki mówca – stwierdził Harmodiusz. – Ale nie miał wielkiego serca.

      Wróciła Melania z winem. Napełniła kubki i wycofa­ła się.

      – Masz rację – zgodził się Augustyn. – Ale i tak był to wspaniały umysł. – Zaczął cytować z pamięci: – „Jeśli posiadamy nieśmiertelną, Boską duszę, jak utrzymują starożytni filozofowie – ci najwięksi i najsławniejsi – wówczas słusznym jest mniemać, że im mocniej trwać będzie ona na swojej drodze, czyli w miłości poszukiwania prawdy, a im mniej zajmować się będzie ludzkimi błędami i namiętnościami, i im mniej będzie przez nie szargana, tym łatwiej jej będzie wznieść się i ponownie wkroczyć do nieba”.

      – Napijmy się wina, przyjaciele – zawołał Alipiusz. I pomyślał: nawet nie zauważyli, że weszła. Zamilkli tylko na chwilę, bo coś im przeszkodziło. Biedna Melania – jej bóg jest znowu daleko. A ja już dla niego wcale nie istnieję.

      – Jak mawiał Chrystus, w owej chwili Cyceron znalazł się „bardzo blisko Królestwa Bożego” – stwierdził Harmodiusz.

      – No tak. Jeszcze moment i znów zaczniesz cytować moją matkę – parsknął z irytacją Augustyn.

      – Przyjacielu – uśmiechnął się Harmodiusz. – Nie sposób ominąć Chrystusa.

      Augustyn skrzywił się.

      – Ochrzciłeś się?

      – Nie, nadal jestem katechumenem, a nie prawdziwym chrześcijaninem. Ale nawet z czysto filozoficznego punktu widzenia nie udaje się pominąć tej postaci. Uformował ostatnie trzy stulecia.

      – Nie wszyscy jego wyznawcy uciekli lwom – przypomniał Augustyn.

      – Nie wszyscy jego wyznawcy byli prorokami – odparował Harmodiusz.

      Augustyn odchylił się do tyłu, zachwycony.

      – Och, jak dobrze mieć cię tutaj, Harmodiuszu! Znowu zaczniemy nasze spory. Musisz się zapisać do mojej szkoły. Będziemy razem czytać Hortensjusza. Będziemy się spierać o Cycerona. Będziemy się spierać o Sokratesa, jeśli uda mi się znaleźć porządne tłumaczenie. Moja greka nadal jest fatalna...

      – Dla umysłu tak skupionego na porządkowaniu wszechświata czasowniki nieregularne powinny stanowić wyzwanie – uśmiechnął się Harmodiusz. – Jesteś wojowniczy jak dawniej, mój Augustynie. Nadal mylisz dysputę z kłótnią. Zwycięstwo w dyspucie nie ma znaczenia. Ważne jest odnalezienie prawdy.

      – Harmodiuszu, jesteś pedantem i zawsze nim byłeś. Ale zostawmy to, nie będę się z tobą kłócił w dniu twojego przyjazdu. Przeczytam nawet Pismo chrześcijan, żeby sprawdzić, w czym się zgadzają – o ile rzeczywiście się zgadzają – z odkryciami filozofów. Czy to cię zadowoli?

      – Liczy się to, czy ty się zgodzisz.

      Oni się zgadzają, pomyślał Alipiusz. A najgorsze jest to, że nawet nie sposób się złościć na to... stworzenie. Augustyn znów jest radosny. Śmieje się po raz pierwszy od otrzymania