Początkowo, jak zawsze do tej pory, szef zadeklarował solidarność, pomoc i wszystko, co mieściło się w jego możliwościach. Tym razem jednak zrobił poważny błąd. Wyraził współczucie. Słowo to, wzmocnione bezbarwnym spojrzeniem, było dla Konrada wręcz krwawo czytelne, bo oznaczało, że szefowi jest obojętne, co się dalej stanie, i że nie zamierza angażować się w sprawę.
Była za kwadrans pierwsza i Konrad jechał na dwudzieste piętro. Wydawało mu się, że winda porusza się wolniej niż zwykle, jakby ją ciągnęły niedożywione osły. Właściwie nie miał ochoty wracać do Wydziału, bo wiedział, że będzie musiał wszystko opowiedzieć Sarze. A jeśli się z tym spóźni, to Sara będzie miała słuszną pretensję, że jej nie uprzedził, i wyjdzie na to, że jest zbyt miękki.
Konrad zalogował się do kamery, która odczytała biometr jego twarzy, i wszedł do Wydziału. Zanim dotarł do swojego gabinetu, pozaglądał przez oszklone drzwi do pokoi po obu stronach korytarza. Sara siedziała za biurkiem i zawzięcie pisała coś na komputerze. Marcin przechadzał się nerwowo, wymachując jedną ręką, a drugą przyciskając do ucha telefon. U M-Irka były jak zwykle opuszczone żaluzje. W innych pokojach można było dostrzec umiarkowany ruch, jakby wszyscy jeszcze nie przywykli do tego, że dzień pracy już dawno się rozpoczął.
Konradowi wydawało się, że nikt nie zwrócił na niego uwagi. Nawet sekretarka Ewa sprawiała wrażenie nieobecnej. Przez moment pomyślał, że biuro opanował jakiś tajemniczy wirus, a on sam stał się niewidzialny.
Postanowił jednak sprawdzić prawdziwość swoich podejrzeń i nacisnął na intercomie przycisk z napisem „Sara”.
Na jej telefonie wyświetlił się napis „Konrad” i Sara podniosła głowę znad komputera, spojrzała przez szyby na Konrada i równocześnie zapytała jakby nieco zdezorientowana:
– No… co jest?
– Przyjdź do mnie… albo nie, ja przyjdę – rzucił i rozłączył się.
Przeszedł do jej pokoju, usiadł w fotelu i już miał zacząć opowiadać o wizycie na Miłobędzkiej, gdy Sara z głośnym trzaskiem zapaliła papierosa.
– Dlaczego używasz takiej niewygodnej męskiej zapalniczki? To jakiś szpan czy pamiątka po… nim? – Konrad po raz pierwszy zapytał o to, o co chciał ją zapytać od zawsze. Zrobił to tak spontanicznie, że aż się zawstydził. – Mogłabyś rzucić palenie! – dodał świadomy bezsensu tego, co powiedział.
– Co z tobą, Konrad? – Sara uniosła brwi i założyła nogę na nogę. – Coś się stało?
Kurwa! – zaklął w duchu. Że też ona zawsze mnie wyczuje…
– Co się stało?
– Nie, nic! – skłamał, przygryzł dolną wargę i zdecydował, że porozmawia z nią w bardziej sprzyjających okolicznościach.
– Gdybym cię nie znała, to pomyślałabym, że rzuciła cię dziewczyna albo, co gorsza, ktoś ci porysował saaba… 900i… turbo. Tak?
Konrad zmienił zdanie i chciał już wszystko powiedzieć, gdy zadzwonił jej telefon komórkowy. Znał tę melodię – to był jego ulubiony motyw z piosenki Cata Stevensa i Sara o tym wiedziała. Kiedyś nawet miał pewne podejrzenia, dlaczego ściągnęła sobie ten utwór na prywatną komórkę.
Zdążyli wysłuchać sporego kawałka melodii, nim odnalazła telefon w torebce. Konrad chciał już wyjść, ale dała mu ręką znak, żeby został.
Była trzynasta pięćdziesiąt sześć.
– Cześć, Jacek! Kopę lat! – zaczęła Sara, niby uradowana z telefonu.
Konrad od razu zrozumiał, że to Jacek Morawiec, szef ochrony hotelu Marriott, były oficer Wydziału Wschodniego kontrwywiadu ABW i dawny chłopak Sary. Razem byli w szkole wywiadu w Kiejkutach i potem jeszcze przez pół roku ze sobą chodzili. Rozstanie wymusiły alkoholowe problemy Jacka, lecz, jak zawsze twierdziła Sara, pozostali przyjaciółmi. Wkrótce odszedł też z ABW, z tych samych powodów.
– Poczekaj – odezwała się do Jacka i zwróciła do Konrada: – Coś dziwnego dzieje się w Marriotcie. Jacek? Słyszysz mnie dobrze? Jest u mnie Konrad… przełączę na głośniki… mów.
– Dobrze. – Konrad rozpoznał podniecony głos Morawca. – Słuchajcie uważnie. Minutę temu zadzwoniła do mnie jedna ze sprzątaczek. Przez przypadek weszła do pokoju… apartamentu i zobaczyła coś dziwnego. Przy stole siedziało kilku facetów, którzy bardzo się zdenerwowali jej niespodziewanym wtargnięciem i zaczęli chować pod stół jakieś papiery. Ale żeby było dziwniej… trzech facetów to Azjaci. Sprawdziłem. Pokój jest na Szweda, Gustava Winklunda. Oni tam teraz są…
– Może to jacyś biznesmeni? – zapytała zaciekawiona Sara.
– No… może… może nie?! Jednak znam tę sprzątaczkę. Była wyraźnie przerażona…
– Może to mafia? – wtrącił Konrad.
– Słuchajcie! – rzucił wyraźnie podniecony Jacek. – Coś tu nie gra! Ale jak was to nie interesuje…
– Daj spokój – odezwała się Sara. – Oczywiście, że nas interesuje! Co to za Azjaci? Zapytaj tę sprzątaczkę. Chińczycy, Japończycy…?
– Na głowę upadłaś! Ona rozróżnia co najwyżej białych, czarnych i żółtych…
– Okej! Weź z recepcji dane tego Szweda i podaj nam jego datę urodzenia i numer paszportu…
– Czekaj… – Jacek ściszył głos. – Czekaj… – Na chwilę w głośnikach zaległa cisza. – Ty… Sara… oni właśnie wychodzą… Trzech Azjatów w garniturach i dwóch białych… Coś dziwnego! Są mocno zdenerwowani!
– Zrób im zdjęcie – rzucił Konrad.
– Nie mam jak!
– Co się dzieje? Jacek?! – Sara poczuła wyraźne podniecenie.
– Jeden poszedł płacić do recepcji… przeszli obok mnie, jestem w holu.
– Jacek! Słuchaj! Jedź za nimi! Trzymaj telefon włączony…
– Żółci wsiadają do taksówki…
– Zajmij się białym! – Atmosfera w pokoju Sary z sekundy na sekundę stawała się coraz bardziej napięta.
– Biały wyraźnie czeka na tamtego, co płaci… Jest zdenerwowany!
Konrad poderwał się nagle z fotela i pobiegł do pokoju Marcina.
– Motor masz?
– Mam… ale…
Marcin zamarł ze zdziwienia.
– Pędem na motor! Włącz telefon i załóż słuchawki…
Tamten stał, jakby ogłuchł.
– Już! Zasuwaj! Dostaniesz dyspozycje!
Marcin chwycił kask, skórzaną kurtkę i pobiegł w kierunku wyjścia. Konrad wrócił do pokoju Sary, która z wypiekami na twarzy zrelacjonowała mu sytuację:
– Jacek w tej chwili ruszył taksówką za tym młodszym… białym. Stary… ten Szwed… właśnie wsiadł do drugiej taksówki hotelowej. Jacek zna kierowcę. Zaraz zadzwoni do operatora i zapyta, dokąd jadą.
– Marcin na swoim motorze czeka już na dole – powiedział z satysfakcją Konrad.
– Mądry chłopiec! – rzuciła Sara, mocno już pobudzona.
Telefon nie zdążył nawet zagrać pierwszych pięciu nut Morning Has Broken,