Wróciła odnowiona i pełna życia. Szczęśliwa jak nigdy dotąd, gotowa do pracy i nowych wyzwań. Olaf momentami miał wrażenie, że to ktoś inny, że to już nie jest jego Puchatka, że za nią nie nadąża. Ale ta odmieniona Linda bardzo mu odpowiadała, w dzień i jeszcze bardziej w nocy.
W Sztokholmie czekała ją miła niespodzianka. Zastępca szefa Säpo, Kurt Lövenström, zebrał cały personel Wydziału Wschodniego w sali konferencyjnej i w imieniu premiera przekazał Lindzie Lund, ubranej w granatowy kostium z dużym dekoltem, wyrazy najwyższego uznania za sprawę Jorgensena. Szczeremu do bólu Kurtowi starczyło piętnaście minut na opisanie wszystkich zalet Lindy. Przy okazji skorzystał też trochę Olaf.
Brawa, jakie się potem rozległy, i uśmiechnięte twarze nie pozostawiały złudzeń, że Linda cieszy się szacunkiem kolegów. Najszerzej uśmiechał się Hasan Mardan albo tak się Lindzie wydawało, bo właściwie patrzyła tylko na niego.
Gdy ucichły brawa, Lövenström zupełnie spokojnie oznajmił, że z dniem pierwszym stycznia Linda Lund zostaje zastępcą naczelnika Wydziału Walki z Ekstremizmem. Szeroko otwarte oczy pracowników, a u niektórych również usta, jasno świadczyły, że decyzja kierownictwa Säpo była prawdziwym zaskoczeniem. Nie dla Olafa oczywiście, ale on jak nikt inny wiedział, że Linda musi przejść do innej jednostki, jeżeli chce pracować w Säpo. Utrzymywał to jednak w tajemnicy przed nią aż do tej chwili.
Po odprawie, gdy wszyscy już wyszli po złożeniu gratulacji, Linda zwróciła się do sympatycznie i szelmowsko uśmiechniętego Kurta.
– Rozumiem, że chcesz mnie zapytać, czy jestem zainteresowana objęciem wspomnianego stanowiska, tak? – odezwała się z surowym wyrazem twarzy.
Kurt zareagował jeszcze szerszym uśmiechem, wyraźnie rozbawiony pełnym ironii i godności pytaniem Lindy.
– Więc odpowiadam ci „tak”. – Zawiesiła głos, a Olafowi wydawało się, że jeszcze nigdy nie była taka piękna, taka dumna i twarda. – Po rozważeniu twojej propozycji doszliśmy z Olafem do wniosku… – znów przerwała i po chwili uśmiech rozjaśnił jej oczy i rozlał się na całą twarz – że przyjmuję propozycję! Mam jednak warunek. – Lövenström uniósł siwe krzaczaste brwi. – Zabieram ze sobą Hasana. Pół Arab, pół Pers, co on robi w kontrwywiadzie?
– Nieźle, Lindo, nieźle! Będzie z ciebie dobry naczelnik. – Kurt był wyraźnie rozbawiony. – Załatwiaj to teraz z Olafem Svenssonem. Tylko się nie pokłóćcie… hm… jestem teraz poważnie zainteresowany waszym zgodnym pożyciem… Psiakrew! Nie pomyślałem o tym wcześniej.
Gdy Kurt wyszedł i zostali sami, Olaf jako ostatni złożył Lindzie gratulacje, po czym chwycił ją oburącz wpół, przyciągnął mocno do siebie i zaczął całować, nie zapominając o żadnym miejscu od szyi wzwyż. Po raz pierwszy całował się w siedzibie szwedzkich służb specjalnych przy Polhemsgatan, chociaż pracował tu już prawie dwadzieścia lat.
Kiedyś Linda za coś takiego z pewnością wymierzyłaby mu solidny cios otwartą dłonią, ale teraz zdecydowanie przejęła inicjatywę i nawet nie zapytała, dlaczego nie powiedział jej wcześniej o awansie.
Było też oczywiste, że Hasan Mardan przejdzie razem z nią.
Późna wiosna tego roku była wyjątkowo piękna. Południowa Szwecja zazieleniła się bardzo intensywnie. Temperatura na Fårö dochodziła do dwudziestu ośmiu stopni, co przy bezwietrznej pogodzie dawało znacznie mocniejszy efekt. Na wyspie pojawiło się tak wielu przyjezdnych, że nawet Lisa i Barbro, córki Sylvi, otworzyły wcześniej swoją jedyną na wyspie piekarnię, a właściwie drugi, obok domu Ingmara Bergmana, ośrodek kultury szwedzkiej.
Linda i Olaf postanowili spędzić tydzień w domu Magnusa Christiana, którego miesiąc wcześniej najbliższa rodzina pożegnała na maleńkim cmentarzu po drugiej stronie wyspy. Tym razem komandor przechytrzył pielęgniarki oraz nowoczesną medycynę i udało mu się uciec. Pastor w swojej mowie pożegnalnej pominął ten fakt milczeniem i cieszył się ze wszystkimi, że Magnus Christian osiągnął w końcu tak upragniony spokój.
– Olaf! Zdecyduj się w końcu! – Linda odłożyła na stolik książkę Dawkinsa Bóg urojony, odczekała jeszcze chwilę i zawołała nieco głośniej: – Nie słyszysz?! Olaf!
– Słyszę – zabrzmiało niewyraźnie z wnętrza domu.
Linda, owinięta w stary koc z wielbłądziej wełny, siedziała na dużym drewnianym tarasie z widokiem na dziką kamienistą plażę i spokojne morze. Słońce zbliżało się do horyzontu i od morza ciągnęło już chłodem.
Olaf przyszedł z narzuconym na ramiona grubym gotlandzkim swetrem. Postawił na stoliku talerzyk z pachnącymi cynamonem kanelbullami, które dopiero co przywiózł z piekarni Sylvis Döttrar, i z kubkiem kawy w dłoni usiadł obok Lindy.
Z wnętrza domu, niezbyt głośno, doleciał ich dźwięczny głos Marie Fredriksson: Jag vill ha ett hus vid havet, där jag kan se på alla båterna, som lägger till…
– Niesamowite! Jakby tu była! Ubóstwiam ją… dobrze wybrałeś – oznajmiła Linda z uniesieniem.
– To piękne, ale wolę Evę Dahlgren… – Olaf chciał coś jeszcze powiedzieć, gdy rozległ się dzwonek jego telefonu. – Nie mogą sobie beze mnie poradzić – rzucił i wszedł do domu.
Wrócił na taras i dopiero wtedy odebrał.
– Witaj, Konrad! – odezwał się po angielsku i po chwili dodał: – Nie… jesteśmy z Lindą na Fårö… w domu jej wuja… – Zamilkł na chwilę, a potem w ciągu prawie dwóch minut powiedział przynajmniej piętnaście razy yes i na zakończenie stwierdził: – Sprawa może jeszcze poczekać, ale mimo wszystko dobrze byłoby pogadać… no i… – Znów na moment przerwał i zaraz zakończył krótko: – Czekamy. Do usłyszenia.
Usiadł na leżaku.
– Nie przyjadą? – Linda zamknęła oczy.
– Mają jakąś pilną robotę. Będą w przyszłym tygodniu.
– Nic im nie mówiłeś, że przeszłam do antyterrorystów?
– Skąd!
– Ale zaprosisz mnie na kolację, jak przyjadą? – zapytała z nutką zadufania.
– Jasne, Puchatko! – Pochylił się i pocałował ją w nos.
– Masz już pomysł, jak się dobrać do aktywów Carla Jorgensena w Kaliningradzie?
Słońce było już nisko nad horyzontem i nabrało ostrości, oświetlając na czerwono twarz Lindy.
– Nie mam! To, co zrobiliśmy dotąd, pachnie amatorszczyzną. Zresztą… – Zamyślił się na moment – Teraz to sprawa KSI i zespołu Pera. Ja mam tylko głos doradczy.
– No to dlaczego ty zapraszasz Polaków? – zainteresowała się Linda i uniosła powieki. – Chyba nie chcesz powiedzieć, że Sara wpadła ci w oko? Olaf! Popatrz na mnie!
Jej głos zabrzmiał zupełnie poważnie, aż Olaf spojrzał na nią z niedowierzaniem.
– Nooo… ona jest rzeczywiście atrakcyjna, ale blondynek mamy dostatek…
– Nie takich!
– W porządku! – odparł natychmiast, jakby chciał już zakończyć temat.
Linda zręcznie podchodziła Olafa, który w takich sytuacjach był zakłopotany, bezradny i taki zabawny. Bez trudu mogła go kontrolować.
– Nie wiem dlaczego, ale sprawa tego nielegała, tej Róży Stefanowicz, nie daje mi spokoju…
– To ze sprawy Jorgensena? – przerwała mu Linda.
– Tak! Notatki