– Nie kłam, synu! – Profesor uśmiechnął się z dobrze dobraną odmianą goryczy. – Czy coś się stało? – powtórzył.
– Wczoraj w Sanie spotkałem się z Sajedem… – zaczął niepewnie Karol, a Ahmed poprawił się w fotelu. – Nie wiem, jak to powiedzieć… ale po raz pierwszy miałem dziwne odczucie, że coś jest nie tak…
– Nie ufa ci? – wtrącił profesor z przekonaniem.
– Tak. Właśnie tak! – potwierdził Karol. – Mam poważne obawy, że Sajed niewłaściwie ocenia sytuację i może popełnić błąd, który będzie nas drogo kosztować.
– O co chodzi? – Z twarzy profesora znikł ostatni ślad uśmiechu.
Karol opowiedział ze szczegółami o spotkaniu z Raszidem i Sajedem w Sanie. Starał się nie pominąć żadnego szczegółu, toteż mówił powoli i dobierał oszczędnie słowa. Dbał, by zachować chronologię wydarzeń i przedstawić wszystkie fakty tak wiernie, jak to tylko było możliwe. Dopiero na samym końcu zwierzył się ze swoich niepokojów względem Sajeda i Raszida.
– Czyli obawiasz się, że nawet jeżeli Abdul przyzna się do zdrady, a Irlandczycy to potwierdzą, Sajed wciąż może powątpiewać w twoją lojalność? – zapytał profesor.
– Otóż to! – odparł Karol. – Myślę, że po załatwieniu sprawy Abdula będzie chciał mnie wyeliminować… zapobiegawczo. W pewnym sensie nawet go rozumiem, ale przecież jestem czysty. Nie możemy się na to zgodzić! – I po chwili nieco spokojniejszym tonem zapytał: – Co powinniśmy zrobić?
Profesor siedział wyprostowany w fotelu. Martwe oczy miał zamknięte. Przez moment wyglądał, jakby zasnął, lecz jego drżące usta świadczyły o czymś innym. Karol również zamilkł i na dłuższą chwilę pokój wypełniła cisza, lekko zakłócona szumem morza.
– Obawiam się, synu, że twoje podejrzenia są uzasadnione – odezwał się w końcu Ahmed. – Wstępując na drogę dżihadu, walki w Bazie, byłeś na to przygotowany. Mówiłem ci o tym przecież… Sajed i Raszid też są na to przygotowani. Dotyczy to ich w takim samym stopniu jak ciebie, a może nawet w większym. Oni jednak o nas nie wiedzą i dlatego mamy przewagę. Problem w tym, że mogą zaszkodzić naszej misji, a bez nich znacznie trudniej będzie nam ją wypełnić.
– To co mam robić? Przecież nie zabiję teraz Sajeda, nie zdezerteruję… Dlaczego? Dlaczego mi nie ufają?
– To za mocne słowo! To nie tak. Sam powiedziałeś, że w pewnym sensie go rozumiesz. – Profesor był wyraźnie przekonany do tego, co mówił. – Musisz się zdać na wolę Allaha, ale wykonać zadanie… tego Abdula… tak? Najlepiej jak potrafisz. Prawda ci pomoże! Jestem tego pewny.
Karol spojrzał na profesora, który kiwnął w jego kierunku głową, jakby właśnie na chwilę odzyskał wzrok i chciał powiedzieć coś ważnego. Wydawało się, że patrzą sobie w oczy jak kiedyś przed laty, kiedy Ahmed odkrywał przed nim świat islamu i budził jego młodzieńczą żarliwość.
– Synu, ty jesteś nie tylko muzułmaninem. Ty jesteś islamistą, rewolucjonistą. Twoja wiara jest doskonalsza i czystsza niż moja czy Sajeda. Przyjąłeś ją świadomy swojej potrzeby i misji, jednak dla Sajeda nigdy nie będziesz dar al-islam, ale też nie jesteś dar al-harb…
– Zdaję sobie sprawę…
– Sajed nie rozumie jeszcze, co to jest dar al-szahada, ale to nawet dobrze. Powinieneś to wszystko wiedzieć. Urodziłeś się między nami… rozmawialiśmy o tym. Dlatego martwi mnie twoje zaskoczenie tą sytuacją. Wygląda to tak, jakbyś stracił poczucie naszej misji, równowagi i zrozumienia dla woli Allaha. Ja doskonale wiem, że tak nie jest, ale skoro ja odnoszę takie wrażenie, to co dopiero Sajed! Jednak to ty przejrzałeś go wcześniej. To daje nam przewagę.
– Nie! To nie jest tak! – Karol zareagował emocjonalnie, choć wiedział, że profesor celowo go prowokuje.
– Synu! – Ahmed podniósł głos. – Musisz nieustannie ćwiczyć się w takiji! Bez tego cię stracę… Dzięki niej trwamy w naszej walce od setek lat! – Przerwał i po chwili dodał: – Nie zapominaj, że klan Sajeda ma beduińskie korzenie, bardzo odległe, stare… ale jednak!
Karol pokiwał ze zrozumieniem głową, bo wiedział doskonale, co profesor ma na myśli. Wiedział aż nadto dobrze, że Beduini związki klanowe przedkładają nad wszystkie inne, a islam traktują płytko, lecz niezwykle poważnie. I choć Sajed był wykształcony na Zachodzie, to jego pustynna mentalność pozostała aż nadto widoczna.
– Al-Kaida i nasza rewolucja to przymierze meczetu i bazaru, a Sajed wyśmienicie to symbolizuje. Musisz o tym wciąż pamiętać, synu! W tym nasza nadzieja… Będziemy czekać na Mahdiego i następne tysiąc lat, ale jak…
– …jak będziemy się pilnie uczyć i wierzyć, wtedy przyjdzie wcześniej – dokończył Safir. – Ja to przecież wiem!
– Kiedyś ci tłumaczyłem, jaka jest różnica między konwersją w chrześcijaństwie a riddą w islamie. Zapomniałeś? Konwersja to dar boży, nawrócenie niewiernego. Tak może patrzeć na ciebie Raszid i wielu innych muzułmanów, ale dla Sajeda, który zna Zachód, jesteś kimś w rodzaju transwestyty i nigdy nie będziesz dla niego prawdziwym wahabitą. On może sobie tego nie uzmysławia, ale tak czuje. Jakobini też wiedzieli, że zagraniczni rewolucjoniści nie są pewnymi przyjaciółmi. Sajed jest jakobinem!
– Ale ja jestem jedyny. Beze mnie Baza będzie mieć kłopoty… i co wtedy z naszą walką?
– Dlatego zdaj się na wolę Allaha, ale bądź ostrożny. Zrób, co do ciebie należy, i bądź pewien, że Sajed nie jest głupcem. Bóg go oświeci. W to nie wątpię. A jak nie… to… to pamiętaj o dawa dżadida, w Nowym Nauczaniu znajdziesz odpowiedź! Nie zaniedbuj się, synu.
Zamilkli. To, co powiedział profesor, wydawało się tak oczywiste, że nie można było nic dodać. Karol się tego spodziewał, zanim jeszcze wyjechał z Sany, ale chciał to usłyszeć z ust Ahmeda. To on przekonał go do islamu, zainteresował walką i polecił odpowiednim braciom i świątobliwym imamom. Karol dobrze wiedział, że profesor nie tylko dobrze mu życzy, lecz także bierze za niego odpowiedzialność znacznie większą, niż ojciec może wziąć za syna.
Profesor Ahmed al-Husajn z Uniwersytetu w Adenie był w swoim czasie najbliższym przyjacielem ojca Karola, Piotra Hamonda, który przez dwadzieścia jeden lat pracował jako główny technolog w tamtejszej rafinerii ropy.
Ahmed i Piotr spędzali razem wiele godzin, dyskutując o literaturze, polityce, religii, a Karol przysłuchiwał się ich rozmowom. Piotr był człowiekiem niezwykle otwartym i tolerancyjnym. Nakłaniał syna, by starał się poznać i zrozumieć Arabów, ich kulturę i religię. Był dla niego wzorem i ideałem. Najbliższym przyjacielem i najwyższym autorytetem. Dlatego do imienia, które nadał mu profesor, dobrał sobie „ibn Butrus” – syn Piotra.
Wówczas wydawało mu się, że ojciec będzie zawsze. Chciał się od niego uczyć, poznawać świat, nowych bohaterów, podróżować w nieznane, tajemnicze miejsca i przeżywać przygody, otoczony jego opieką i mądrością.
Wszystko znikło w jednej chwili, kiedy Piotr zginął w wypadku samochodowym w drodze do Sany. Jego volkswagen zderzył się czołowo z ciężarówką na prostej pustynnej drodze. Kierowca twierdził potem, że golf zjechał ze swojego pasa wprost pod jego koła. Poświadczył to oficjalny raport policji i na tym sprawa się zakończyła. Nie dla Karola jednak. Długo nie mógł uwierzyć w śmierć ojca. Wydawało mu się, że on tylko gdzieś wyjechał i że za chwilę wszystko będzie tak jak wcześniej. Nie pomogła opieka zorganizowana przez znajomych, a przede wszystkim przez profesora Ahmeda, i Karol popadł w głęboką depresję. Wymagał profesjonalnej pomocy medycznej.
Wysłany został do dziadków w Polsce, i to nie