Ukochany wróg. Kristen Callihan. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Kristen Callihan
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Остросюжетные любовные романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-287-1622-3
Скачать книгу
się jasne, że guzik się na tym znam. Desperacja, jak właśnie się dowiedziałam, powoduje, że spinają ci się wnętrzności i trzęsą ręce. Że ci niedobrze. Mam ochotę zrobić to samo, co Sam: wyparować. Dobry Boże, czy mógłbyś wysłuchać moich modlitw i sprawić, żebym zniknęła?

      Gdy obiecywałam odnaleźć siostrę, nie dotarło do mnie, że skoro przekierowała połączenia i wiadomości pod mój telefon, to ja też nie będę w stanie się z nią skontaktować. Nie wiem, jak mogło mnie tak zamroczyć, to wszystko przez tę rozmowę z Maconem po dziesięciu latach. Jedyne, co mi pozostało, to tylko odwiedzić jej wszystkie stare kryjówki i obdzwonić przyjaciół.

      Szukałam Samanthy całą noc, ale wciąż była „zaginiona w akcji”, przepadła jak kamień w wodę. Serio, trzeba mieć talent, żeby tak po prostu wymiksować się z życia. Chciałabym móc powiedzieć, że to coś nowego, zaskakującego, ale nic z tych rzeczy. W świecie mojej siostry to ona jest słońcem, a wszyscy inni najwyżej krążą wokół niej. Potem muszę sprzątać cały bajzel, jakiego narobi, i brać winę na siebie.

      Kryłam ją zawsze, odkąd pamiętam, od dziecka. Rodzice przyjmowali za pewnik, że to ja będę tą mądrzejszą, że zdołam utrzymać siostrę z dala od kłopotów. Trudno wyzbyć się takiego nawyku.

      No i chodzę po kuchni zalanej słońcem, mam zimne i lepkie palce, a żołądek tak zaciśnięty, że nawet puszyste rożki cytrynowe, które zrobiłam w ramach uspokojenia, wcale mnie nie kuszą. Choć na pewno są pyszne.

      Ale zamiast się nimi delektować, ściskam telefon, powtarzając sobie, żeby nie wybierać tego numeru – i w końcu jednak to robię. Zawsze mi zależało, żeby moi rodzice, zwłaszcza mama, byli szczęśliwi, żeby mogli być ze mnie dumni. To nie ma nic wspólnego z logiką, to jedynie głęboko zakorzeniona potrzeba emocjonalna. Nie chcę rozczarować mamy.

      Zimny pot spływa mi po plecach, gdy słyszę powtarzający się sygnał w telefonie.

      Nie odbieraj. Nie odbieraj. Nie odbie…

      – Dzień dobry, kochanie – wita się ze mną, wyjątkowo promienna jak na tę wczesną porę. – Właśnie o tobie myślałam.

      – O masz! A co znowu?

      W jej głosie wibruje rozbawienie.

      – Nic; zwyczajnie myślę o tobie. To chyba miłe.

      – Pewnie tak. Ale od razu się zastanawiam, czy przypadkiem coś się nie stało.

      – Straszna z ciebie pesymistka, kochanie. Zapewniam cię, że zawsze myślę o tobie w kontekście przyjemnych rzeczy.

      Prycham, przemierzając kuchnię tam i z powrotem.

      – Jestem pragmatyczką, nie pesymistką.

      – Doprawdy? – pyta z wyraźnym powątpiewaniem. – I ty w to wierzysz?

      Tylko ona to potrafi: drażni się ze mną, a mnie robi się lżej na duszy. Nawet teraz uśmiecham się mimo niepokoju.

      – Tak, bo moje najczarniejsze przeczucia prawie zawsze się sprawdzają. Po prostu je przewiduję – mamroczę, uśmiech przygasa. Odchrząkuję, opieram się o blat i rzucam się na głęboką wodę. – Mamo, rozmawiałaś może ostatnio z Sam?

      – Nie, skarbie. Nie miałam od niej wiadomości już od tygodnia. – Śmieje się lekko. – Czyli jak zwykle. A czemu pytasz?

      Ponieważ chciałabym ją udusić gołymi rękami.

      – Bez konkretnego powodu. Po prostu… takie tam, drobne siostrzańskie sprawy. – Odchrząkuję znowu. – Mamo, strasznie cię przepraszam, ale muszę odwołać dzisiejszy obiad. Ja… jeden z kolegów z pracy jest w trudnej sytuacji i nie ma nikogo, kto mógłby pomóc.

      Najgorsza wymówka świata, kulę się ze wstydu.

      – W porządku, kochanie. Możemy przenieść nasze plany na weekend, będzie więcej czasu. W ogóle się tym nie przejmuj. Przyjeżdża do mnie JoJo, dotrzyma mi towarzystwa.

      JoJo jest najbliższą przyjaciółką mamy i jej wspólniczką we wszystkich niecnych działaniach. Aż boję się zostawić je razem same, zwykle oznacza to chaos.

      – Jedziemy do Santa Barbara – kontynuuje. – Sama się wprosiła.

      Właśnie dlatego lubię swoją mamę. Zwykle bywa tak, że wprawdzie kochasz swoich rodziców, ale niekoniecznie ich lubisz. A ja ją serio lubię. Uwielbiam z nią rozmawiać, siedzieć w kuchni i sycić się jej kojącym, ciepłym głosem, który otula mnie jak ukochany kocyk z dzieciństwa.

      Futerał komórki trzeszczy w moim uścisku.

      – Dzięki, mamo. To byłoby cudownie. Ale gdyby Sam się dziś pojawiła, proszę, daj mi znać. I… nie wypuszczaj jej, dopóki nie przyjadę.

      Długa cisza i dopiero wtedy odpowiedź.

      – Odwołujesz obiad z jej powodu, prawda?

      No tak, z tą prośbą o przyskrzynienie Sam to już przesadziłam. Dobra, poudaję debila.

      – Co? Nie, oczywiście, że nie. Weź daj spokój.

      – Delilah… Nie okłamuj mnie.

      – Przysięgam, mamo – mówię i odruchowo krzyżuję z tyłu palce, chyba nigdy się tego nie oduczę. – Naprawdę, muszę pomóc… przyjacielowi. – To określenie w zestawieniu z Maconem brzmi jak paradny żart, ale trudno. – Chociaż faktycznie nie mogę się skontaktować z Sam, żeby ją powiadomić, bo… przekierowała połączenia pod mój telefon, więc sama rozumiesz, nijak nie dam rady się do niej dobić.

      Wzdycha ciężko.

      – Ta dziewczyna wpędzi mnie do grobu.

      Niekoniecznie to chciałam usłyszeć.

      – Naprawdę tak się przejmujesz, gdy Sam ładuje się w kłopoty? – Muszę wiedzieć, jak daleko mogę się posunąć, choćby dla własnego spokoju.

      Kolejne westchnienie.

      – Oczywiście, że tak. To przecież moja mała córeczka, tak jak i ty.

      – Zgadza się. Ale wiesz, mamo, może przyjść taki moment, kiedy Sam tak narozrabia, że już się nie wywinie. – Bo na przykład Macon Saint wpakuje ją za kratki. Gdyby nie moja niechęć do niego, nawet bym mu przyklasnęła. – Może byłoby lepiej – zagajam ostrożnie – gdybyś pogodziła się z tą nieuchronną perspektywą. – Zamykam oczy, czując kolejny przypływ gniewu.

      – Jestem matką, Delilah – odpowiada zmęczonym tonem. – Nigdy nie przestanę się martwić o swoje dzieci. I zawsze mnie boli, gdy któraś z was cierpi. Jesteście wszystkim, co mam, po tym jak wasz tata… po jego stracie… – Głos jej się łamie.

      – Wiem – mówię szybko.

      Milczymy. Potem mama odzywa się przygnębiona.

      – Tęsknię za nim. Gdy oddasz komuś serce, ten ktoś staje się częścią ciebie. Gdy odejdzie, masz w sobie pustkę.

      – Mamo… – Jej słowa mnie zabijały.

      – W porządku, nic się nie dzieje – uspokaja łagodnie. – Próbuję tylko wyjaśnić, że wasz tata był bardzo ważną, integralną częścią mojego życia. Ale jesteście jeszcze ty i Sam. Nie odpuszczę sobie żadnej z was, bo to by było tak, jakbym zrezygnowała z siebie, straciła kolejny kawałek duszy. Rozumiesz?

      Opadam z sił, osuwam się na podłogę, opieram o drzwi szafki. Supeł w środku zaciska się cholernie mocno; to boli, przykładam rękę do brzucha.

      – Tak, mamo. Rozumiem cię bardzo dobrze.

      To będzie trudne.

      Pocą mi się dłonie, gdy jadę Pacific Coast Highway w stronę Malibu.