Na pięknej twarzy zapłonął gniew, jednak Macon nie odezwał się ani słowem; zacisnął zęby, jak gdyby się powstrzymał, żeby się nie odgryźć. Ale dla mnie to nie miało już znaczenia; koniec.
– Nienawidzę cię z głębi serca – wyszeptałam, potem wyszłam z sali.
Resztę wieczoru przeleżałam przytulona do mamy; nie płakałam, trzęsłam się ze złości i z upokorzenia. Godzinę później wróciła Sam, zapłakana, tusz do rzęs spływał ciemnymi strugami po jej policzkach.
Macon z nią zerwał.
– Powiedział, że skończył z siostrami Baker – wyszlochała, przytulając się do mnie. – Że nie jestem warta zachodu.
Chciałam jej okazać współczucie, nie mogłam. Objęłam ją tylko.
– Lepiej ci będzie bez niego. – I chyba nigdy nie powiedziałam nic bardziej prawdziwego.
Ścisnęła mnie mocno, gwałtownie.
– Przepraszam, Delilah. Przepraszam, że wybrałam jego, nie ciebie. Przepraszam za wszystko.
To prawda, żart Macona Sainta mnie zranił – ale też doprowadził do pojednania sióstr Baker. Wkrótce potem nasza rodzina wyprowadziła się i nigdy więcej go nie widziałam. Jednak rany, jakie zadał mojej psychice, goiły się bardzo długo.
Rozdział 1
Delilah
Babcia Maeve zawsze mówiła, żeby nie piec niczego w gniewie, że dobre ciasta udają się tylko wtedy, gdy je robisz z miłością. Co do gniewu, to nie wiem, ale stres na pewno przesączył się do bułeczek: ciasto wyszło ciepłe i kleiste, a powinno być chłodne i gładkie. Zdekoncentrowana za długo je wyrabiałam.
Na następny dzień zaplanowałyśmy urodzinowy obiad dla mamy, a od kilku dni nie miałam wiadomości od Sam. Ustaliłyśmy, że ja zajmę się gotowaniem, ona prezentem, i to takim, który wprawi mamę w zachwyt i do którego już nie będę musiała się dokładać. Tak czy inaczej bym się dorzuciła, bo Sam wiecznie narzekała na brak kasy, a nagły przypływ gotówki w jej przypadku wróżył kłopoty.
Ciasto lepi mi się do ręki; sapię ze złością, zgarniam je, wrzucam do kosza i zaczynam od nowa. Jestem profesjonalnym szefem kuchni, ale nie piekarzem i niestety to widać. Nie zamierzam się jednak poddać.
Odpakowuję drożdże i wtedy brzdąka telefon. Wiadomość z nieznanego numeru.
Sam, jeśli nie wrócisz w ciągu pół godziny, dzwonię na policję.
Marszczę brwi i wbijam wzrok w komórkę. Dziwne. Numer nieznany, ale to „Sam” jest zastanawiające, zwłaszcza że przed chwilą o niej myślałam. Choć równie dobrze mogło chodzić o jakiegoś faceta, to popularne imię.
Ekran podświetla się nową wiadomością.
Serio. Nie dam się więcej nabrać na słodką panienkę z Południa. Wiem, że zabrałaś zegarek i masz go oddać.
Całkiem już baranieję. Mnóstwo razy Sam miała pretensje, że mówię o niej „panienka z Południa”. Mój wzrok pada na datę w rogu wyświetlacza: pierwszy kwietnia. Czyli wszystko jasne.
Przewracam oczami, otrzepuję dłonie i biorę komórkę do ręki.
Sam, to wyjątkowo słaby żart primaaprilisowy. Spróbuj chociaż podać się za kogoś innego.
Odpowiedź przychodzi od razu.
Jaja sobie robisz? Fałszujesz tożsamość? Nie odwracaj kota ogonem i wracaj tu.
Wkurzona, odpisuję szybko.
To nawet nie jest numer „Sam”, więc co najwyżej ty robisz sobie jaja. Przestań się zgrywać, jestem zajęta, szykuję urodzinowy obiad dla mamy.
Błagam cię. Przecież wiem, jak gotujesz, bezpieczniej będzie zjeść z puszki.
Oo, ależ to było niskie i żałosne. Odpisuję.
Wiesz co, Sam? Zachowujesz się jak… dupek.
Chwila przerwy, prawie czuję, jak Sam główkuje nad tą szaradą. W końcu mam odpowiedź.
Czy właśnie zacytowałaś Szesnaście świeczek?
No chyba. W końcu to mój ulubiony film, nawet jeśli ty w nim „grasz”.
Uśmiecham się. Nadal nie mogę przeboleć, że główna bohaterka nosi imię siostry, nie moje. Sam wiecznie mnie tym drażniła.
Brzdąka telefon.
To ulubiony film Delilah, ty nie byłaś w stanie obejrzeć żadnego do końca. Dobra, wystarczy tego gadania, oddaj zegarek.
Marszczę brwi. Ta odpowiedź jest wyjątkowo dziwaczna. Sam nigdy by tak siebie nie skrytykowała. Rzeczywiście nie potrafiła wysiedzieć na całym seansie, ale mało osób o tym wiedziało. Moja siostra świetnie ukrywa cechy, które uznaje za wady; dla mnie możliwość koncentracji uwagi na krótko nie jest wadą, dla niej, owszem, jest. Sztywnieją mi kark i ramiona; nie podobają mi się te SMS-y. Nie są zabawne, czai się w nich coś złego.
Dość tych wygłupów. Piekę teraz ciasto. Wymyśl lepszy kawał.
Gdy Sam nie odpisuje, uznaję to za koniec rozmowy. Biorę mąkę, odmierzam i wtedy dostaję odpowiedź.
To Delilah piecze i gotuje, nie ty.
Cały czas byłam pewna, że po prostu Sam usiłuje mnie wkurzyć: kłamie jak zawodowiec, osiągając poziom mistrzowski, podczas gdy ja drepczę w lidze amatorów. Jednak ta wiadomość, jej ton, budzą dreszcze.
Prawie drżą mi ręce, gdy odpisuję.
No właśnie ja gotuję, bo to ja jestem Delilah (co za sensacja).
Kolejna przedłużająca się pauza przeszywa mnie lękiem do szpiku kości. Czekam ze ściśniętym żołądkiem. To już nie wygląda na żart – a przecież musi nim być! Żart całkiem w stylu Sam.
Ciszę kuchni rozdziera sygnał SMS-a.
Ziemniaczek?
Wciągam gwałtownie powietrze, czując ból w płucach, tak jakby nagle coś wyssało z kuchni cały tlen. Przez długą chwilę po prostu stoję sztywna, osłupiała, huczy mi w uszach, mrowi w palcach.
Oprócz mojej siostry tylko jeden człowiek wiedział, że Szesnaście świeczek to mój ulubiony film z czasów dorastania. I tylko on mógł tak bezczelnie przywołać tamto przezwisko.
Nie. Nie będę myślała o Maconie Saincie. Przysięgam, zrobiłam wszystko, żeby wymazać go z pamięci, ale on był jak opryszczka, niespodziewanie wyskakiwał to tu, to tam, za każdym razem boleśnie irytujący; wdzierał się w moje życie, czy tego chciałam, czy nie.
Zrobiło się jeszcze gorzej, gdy zaczął grać w Dark Castle, serialu, na którego punkcie oszaleli wszyscy na tej planecie – z wyjątkiem mnie. Nie miałam pojęcia, że jest aktorem, i raczej bym umarła, niż obejrzała choćby pięć minut tego dzieła. Jednak w każdy niedzielny wieczór media społecznościowe nie dudniły o niczym innym, a ja mogłam co najwyżej udawać, że jestem ponad takie tematy.
Sam na tę wiadomość omal nie wyskoczyła z siebie.
– Pomyśl tylko, Dee! Znamy kogoś sławnego!
– Uważaj, bo zaraz zemdleję z wrażenia.
– Sarkazm wykrzywia ci twarz i brzydko wyglądasz.
– To może pokażę język? Nie patrz tak na mnie. Działam w cateringu w Los Angeles, spotykam dziesiątki sław. Większość z nich jakoś nie powala.
– Ale to nie są twoi znajomi. A my znałyśmy Sainta, jeszcze zanim stał się popularny. Ludzie prędzej ujawniają