– Żeż kurwa mać – zaklęła Kiva. Nastrój zdecydowanie szlag trafił i asystent ochmistrza, jej mała zabawka, wyglądał na ten moment dość mizernie. – Całkiem niezła pyskówka do kogoś, kto może cię wykopać, Brennir.
– Nie może mnie pani zwolnić – odparł Brennir. – Mam gwarancje gildii w kwestii zatrudnienia. To idzie pani czy nie?
– Myślę.
– Chyba powinienem iść – powiedział asystent. – To znaczy, mogę już iść…. Może powinienem iść?
Kiva westchnęła i spojrzała w dół, na przedmiot swojego podboju.
– Kiedy znowu zaczynasz służbę?
– Za trzy godziny.
– To nigdzie się stąd nie ruszaj.
Zwlekła się z asystenta, założyła na siebie coś, co było do przyjęcia dla świata zewnętrznego, po czym wyszła razem z Brennirem ze swojej kajuty i ruszyła wzdłuż statku.
Tak, drogi panie, to moje dziecko był piątakiem, czyli statkiem, którego rozmiary i konstrukcja sprawiały, że teoretycznie w oparciu o własne zasoby mógł zapewnić pełnej obsadzie załogi funkcjonowanie przez pięć standardowych lat, zanim wszystko zacznie się rypać, pokładowe systemy biologiczne i podtrzymywania życia zaczną się psuć, a członków załogi ogarną ostatnie, krótkie spazmy niewypowiedzianego horroru, który zresztą sami sobie zafundują, jak to zwykle ostatecznie się dzieje, kiedy ludzie zostają uwięzieni w bezkresnej przestrzeni, bez nadziei na ratunek.
Jednak patrząc na sprawę praktycznie, w ramach Wspólnoty prądami Nurtu do żadnej z ludzkich placówek nie podróżowało się dłużej niż dziewięć miesięcy. W piątakach i dziesiątakach – większym rodzeństwie tych pierwszych, na utrzymanie załogi przeznaczano standardowo tyle ładowności statku, aby dało się przetrwać rok. Trzy miesiące stanowiły margines błędu. Resztę miejsca i systemów używano na potrzeby ładunku oraz, jak w przypadku Tak, drogi panie, astroponików, gdzie hodowano produkty rolnicze, na które właściciele statku mieli monopol. Jednostka podróżowała od placówki do placówki i je sprzedawała.
Ród Lagos, właściciel Tak, drogi panie, miał monopol na wszelakie cytrusy, od korzenia do owocu, od pochodzących jeszcze z Ziemi roślin, takich jak cytryny czy pomarańcze, po nowsze hybrydy, jak gabiny, pięścioskórki i hawerfruty. To właśnie z tymi ostatnimi Tak, drogi panie przyleciał na Kres w interesach – miał sprzedać owoce, które dojrzały i zostały zebrane w trakcie podróży bezpośrednio do tego miejsca, oraz wynegocjować udzielenie licencji miejscowym rolnikom, aby uprawiali te rośliny na rzecz rodziny Lagos.
W każdym razie taki był plan. Tyle tylko, że jacyś pierdoleni celnicy właśnie próbowali ich wszystkich wyruchać.
Kiva weszła do pokoju konferencyjnego na Tak, drogi panie, gdzie czekali kapitan Tomi Blinnikka, ochmistrz Gazson Magnut i kilka żałosnych pierdół z imperialnej służby celnej. Kiva skinęła głową Blinnikce oraz Magnutowi i dosiadła się do nich przy stole. Blinnikka odesłał Brennira, który, wychodząc, zasunął za sobą drzwi.
– No dobrze, w czym problem? – zapytała Kiva, kiedy tamten już wyszedł.
– Pani Kivo, jestem inspektor Pretan Vanosh, asystent naczelnika urzędu celnego na Kresie – zaczęła jedna z żałosnych pierdół.
– Czarujące – powiedziała Kiva. – To w czym problem?
– Problem stanowi closterovirus – odparł Vanosh. – To rodzaj wirusa…
– Mój ród ma monopol na uprawę cytrusów od ośmiuset lat, panie Vanosh – przerwała Kiva. – Wiem, co to jest closterovirus. Wiem również, że od dwustu lat nie było potwierdzonego przypadku, by wirus z tej rodziny zainfekował uprawy, które sprzedajemy albo licencjonujemy. Nasze uprawy są genetycznie modyfikowane, żeby wykluczyć taką możliwość.
Vanosh rozciągnął wargi w uśmiechu i podał Kivie folder, a gdy ta go wzięła, powiedział:
– Właśnie nastąpił reset zegara, pani Kivo. Dziewięć miesięcy temu statek pani siostry, Nie, drogi panie, to nie znaczy może, przyleciał z ładunkiem szczepków grejpfruta, a także przywiózł nowy szczep wirusa. Ten rozniósł się w sadach pozostających na waszej licencji i zniszczył uprawy waszego klienta.
– No dobra, ale co z tego? – odparła Kiva. – Jeśli faktycznie tak było, a nie mam zamiaru zakładać niczego podobnego, dopóki nie sprawdzą tego nasi ludzie, to wypłacimy klientom rekompensatę i zaoramy sady. To nie ma nic wspólnego z tym ładunkiem hawerfrutów.
– To nie takie proste – stwierdził Vanosh. – Wirus jest kompatybilny z niektórymi z lokalnych upraw na Kresie, w tym banu, które stanowią jeden z kluczowych tutejszych towarów. Musieliśmy objąć kwarantanną całą prowincję, aby powstrzymać rozprzestrzenianie się choroby. Ceny żywności są niebotyczne. Ludzie martwią się perspektywą głodu. Książę Kresu już teraz musi sobie radzić z tłumieniem powstania. To tylko zaostrzyło sytuację. – Vanosh nachylił się ku Lagos. – Ujmując rzecz dosadnie, pani Kivo, ród Lagos przyczynił się do destabilizacji całej tej planety.
Kiva patrzyła na tego urzędniczego kutasa z niedowierzaniem.
– Nie możecie zakładać, że umyślnie…
– Pani Kivo – teraz to Vanosh wszedł jej w słowo – nie ma znaczenia, co pani ród zamierzał, za to ma znaczenie, co zrobił. A w tym konkretnym przypadku dolał oliwy do ognia. Póki sprawa nie rozstrzygnie się w sądzie, obawiam się, że wasze uprawnienia handlowe na Kresie zostają zawieszone.
– Nic nie wiem na ten temat – powiedziała Kiva.
– Wszystko na temat wirusa znajduje się w raporcie.
– Nie mówię o pierdolonym wirusie. Chodzi mi o destabilizację, głód czy jakiekolwiek inne cholerstwo. Nie możecie nas tym obarczyć.
– Zapewniam, że to nie jest tak, że wszystkim obarczamy twoją rodzinę, pani Kivo. Jednakże można wam przypisać dostatecznie dużo, aby uzasadnić wspomniane zawieszenie.
– Czy to wymuszenie? – spytała Kiva.
– Przepraszam, co takiego? – Vanosh zamrugał oczami.
– Słyszałeś, co powiedziałam. Czy próbujecie tu wymuszenia? Chcecie wydębić łapówkę?
– Łapówkę?
– Tak.
– Nie jestem pewien, która część tej rozmowy zasugerowała pani, że to próba wyciągnięcia łapówki, pani Kivo.
– No ja pierdolę, nie bądź niewiniątkiem – powiedziała poirytowana Kiva. – Przyjmijmy, że wszyscy w tym pomieszczeniu jesteśmy dorośli i nie musimy udawać w kwestii tego, jak się robi interesy. Powiedz, czego chcesz, a Magnut zajmie się resztą. – Tu wskazała kciukiem na ochmistrza, którego wyraz twarzy sugerował, że nie może uwierzyć, iż rozmowa zeszła na taki temat.
– Ochmistrzu Magnut – zwrócił się do niego Vanosh – czy często usiłujecie przekupywać imperialnych celników?
– Nie odpowiadaj – wtrącił się kapitan Blinnikka. Magnutowi ewidentnie ulżyło, że nakazano mu milczenie, a kapitan zwrócił się do Vanosha. – Zechce pan przyjąć przeprosiny, inspektorze. Nasza przedstawicielka właścicieli jest w tej chwili ze zrozumiałych powodów sfrustrowana i dobiera słowa