– Może opowiadanie dowcipów faktycznie nie jest twoją najmocniejszą stroną, pani Kivo – odparł Vanosh.
– Słuszna uwaga, dziękuję.
– W każdym razie, pani Kivo, kapitanie Blinnikka, wydajecie się przekonani, że to ja jestem powodem, dla którego wasze towary zostaną odizolowane, a przywileje handlowe zawieszone.
– A tak nie jest? – zapytała Kiva.
Vanosh znów rozciągnął wargi w uśmiechu, co skłoniło Lagos do zastanowienia się, czy potrafi to robić w jakikolwiek inny sposób.
– Gdyby to zależało ode mnie, pani Kivo, wziąłbym łapówkę, po czym zagroziłbym aresztowaniem całej waszej trójki, żeby zgarnąć drugą, jeszcze sowitszą.
– Wiedziałam – powiedziała Kiva – ty mały, śliski jebańcu.
Vanosh lekko skinął głową.
– W tym jednak przypadku dyrektywa wyszła z samej góry. W zasadzie, pani Kivo, zakaz handlu waszymi hawerfrutami i wszelkimi innymi towarami, jakie mógłby dostarczyć na Kres twój statek lub twoja rodzina, pochodzi od samego księcia. – Podał Kivie kolejny dokument. Był to tradycyjny list, wypisany na złożonym kilkakrotnie, grubym papierze, zapieczętowany woskiem z wyciśniętym na nim książęcym znakiem, co znaczyło, że książę Kresu podchodził do sprawy cholernie poważnie. – Będziecie musieli załatwić to z nim – dodał Vanosh.
Kiva wzięła papier.
– No to, kurwa, pięknie, nieprawdaż?
– Istotnie – odparł Vanosh. – I jeśli mógłbym coś zasugerować, pani Kivo.
– Tak?
– Książę Kresu jest właścicielem większości planety. Może lepiej nie próbować go przekupić.
Zorganizowanie spotkania z księciem zajęło dzień. Do portu kosmicznego w Kresninie nie można się było dostać przy pomocy promów, bezpośrednio ze statku, gdyż ostrzeliwano je, kiedy podchodziły do lądowania. Tak więc Kiva musiała przelecieć promem na stację imperialną, wielki obiekt, gdzie imperium załatwiało większość swoich spraw, i tam wsiąść do windy orbitalnej, silnie opancerzonej na wypadek ataku powstańców. Dopiero tak można było dotrzeć do portu. Tam Kiva spotkała się z człowiekiem służącym jej rodzinie, który przywitał ją i zaprowadził do auta.
– Co to jest, do cholery? – zapytała Kiva, kiedy ujrzała swój środek transportu, gdyż był to nie tyle samochód, co mały czołg.
– Aby się dostać do pałacu księcia, będziemy musieli przejechać przez dość nieprzyjemne okolice, pani Kivo.
– Nie wydaje ci się, że to trochę rzuca się w oczy? Że równie dobrze moglibyśmy jechać z migocącym napisem „Tutaj strzelać”?
– Obecnie, proszę pani, strzelają właściwie do wszystkiego, co się rusza – powiedział służący, otwierając drzwi przedziału pasażerskiego. – A skoro już przy tym jesteśmy, to jeśli coś zbyt długo stoi w miejscu, również strzelają. – Gestem zaprosił ją do środka. Kiva zrozumiała aluzję.
Przedział pasażerski był przynajmniej względnie luksusowy. Usiadła i przywitała się z dwoma innymi osobami, czekającymi na nią wewnątrz. Kierowały one sprawami jej rodziny na Kresie. Jedna z nich wyciągnęła rękę do Lagos.
– Pani Kivo, jestem Eiota Finn, lokalny wicedyrektor rodziny Lagos. – Kiva uścisnęła jej dłoń, po czym Finn wskazała lewą ręką na drugiego współpasażera. – A to jest Jonan Rue, stojący na czele miejscowego działu prawnego.
Rue skinął głową.
– Cześć – powiedziała Kiva do obojga.
– Zapewne nie będzie pani pamiętać, ale już się kiedyś spotkałyśmy – zwróciła się Finn do Kivy. – Zanim skierowano mnie na Kres, pracowałam w biurze pani matki na Ikoyi. Oczywiście wtedy była pani dzieckiem.
– Jasne. Co za historia, Finn! Teraz jednak musisz mi wybaczyć, że w sumie wali mnie to, czy spotkałyśmy się, kiedy miałam sześć lat. Chciałabym za to wiedzieć, co, do chuja, się wyprawia z tym embargiem.
Finn się uśmiechnęła.
– Zdecydowanie jest pani dzieckiem swej matki – stwierdziła. – Zawsze mówiła dosadnie i z miejsca przechodziła do rzeczy.
– Tak, jesteśmy rodzinką samych dupków – odparła Kiva, a samochód wyrwał naprzód. – A teraz wyjaśnij.
Finn skinęła głową w kierunku Rue.
– W tej chwili mamy dwa problemy, pani Kivo, i oba są ze sobą powiązane. Pierwszy to embargo. Drugi to powstanie.
Kiwa uniosła brwi.
– A co rebelia ma wspólnego z nami?
– Z politycznego punktu widzenia nic. To po prostu kolejna rebelia.
– „Po prostu kolejna”? Ile powstań ma za sobą ta cholerna planeta?
– Na dekadę wypada jedno lub dwa – odparła Finn. – Planeta nie bez powodu nazywa się „Kresem”, pani Kivo. To najdalej wysunięta placówka ludzi we Wspólnocie i najtrudniej tu dotrzeć. Co więcej, mieszkańcom nie gwarantuje się przywilejów podróżowania. To tutaj przez stulecia trafiali rebelianci i dysydenci. I nie zaczynali nagle być grzeczni, kiedy już się tu znaleźli.
Jak gdyby dla zaakcentowania ostatniego zdania, od jednej z bocznych ścian dało się słyszeć głośne tuk.
– A to co? – zapytała Kiva kierowcę.
– Strzał sondujący, proszę pani. Nie ma się czym przejmować.
– Nie przejmować się tym, że do nas strzelają?
– Gdyby na poważnie chcieli nas ostrzelać, użyliby rakiety.
Kiva znów spojrzała na Finn.
– I wy tak macie raz na dziesięć lat?
– Owszem, raz albo dwa.
– Nie macie innych rzeczy do roboty w wolnym czasie? Powiedzmy drużyn sportowych albo gier planszowych?
– Zazwyczaj rebelie ograniczają się do prowincji zewnętrznych – powiedział Rue. – Wybuchają, aktualnie panujący książę wysyła siły porządkowe i w ciągu kilku miesięcy jest po wszystkim. Tym razem jednak jest inaczej.
– To powstanie jest zorganizowane – kontynuowała Finn. – Buntownicy dysponują nielichą siłą ognia.
– Tak, o tym już się przekonałam na własnej skórze – stwierdziła Kiva. – Tylko dalej nie wiem, co to ma wspólnego z nami?
– Jak już wspomniałem, pod względem politycznym nic – mówił dalej Rue. – Jednak walka z tą konkretną rebelią jest kosztowna. Przychody z podatków topnieją, bo handel, ekonomia i biznes uległy dezorganizacji. No więc skądś trzeba wziąć pieniądze.
– Od nas?
– Od nas – zgodził się Rue.
– Ale nie tylko – uściśliła Finn. – Książę ciśnie tutejsze interesy wszystkich gildii. Na początek wyższe podatki i taryfy celne. Już podniósł je do poziomu, na jaki pozwala imperialne prawo.
– To jednak nie wystarczyło – dodał Rue. – Tak więc na tym etapie książę zaczął być bardziej kreatywny.
– Kiedy w grejpfrutach stwierdzono wirusa, książę zamroził konta bankowe rodziny Lagos – powiedziała Finn. – Teoretycznie są w depozycie do czasu prawnego stwierdzenia szkód, jakie rozprzestrzeniający się wirus wyrządzi