Wstrząsnął nim spazm śmiechu.
– Sowy też są słodkie – ciągnęłam, ignorując jego wybuch wesołości, a może właśnie dlatego, że go to bawiło. – Zawsze chciałam mieć sowę. Jak Florence Nightingale. Nosiła jedną w kieszeni.
Ciągle się śmiał, a jego ciało rezonowało obok mnie. Nagle coś sobie uświadomiłam; uniosłam się na łokciach.
– Czy ty jesteś z nią spokrewniony…?
Miałam wrażenie, że na mnie patrzy, choć nie mogłam tego dostrzec w ciemności.
– Nic mi o tym nie wiadomo.
Osunęłam się na jego ciało, opierając głowę na jego ramieniu.
Przeturlał mnie na plecy i położył się na mnie. Pogładził mnie po policzku, wplótł palce we włosy.
– Naprawdę jesteś śpiąca? – zapytał.
Nie byłam. Byłam aż nazbyt przytomna i przerażona tą sytuacją.
– Mhm… – mruknęłam tylko.
– Bo jeśli chcesz porozmawiać, to coś mi się zdaje, że mamy mnóstwo do obgadania.
– Jestem śpiąca – oświadczyłam zbyt szybko.
Przesunął dłoń na moją szyję i niżej, między piersi, potem oplótł mnie ramieniem w talii i przyciągnął do siebie.
– Więc jutro pogadamy – zdecydował.
Przywarłam do niego całym ciałem. Nie zamierzałam teraz o tym myśleć. Ani kiedy indziej. Może w ogóle. Trwaliśmy tak, przytuleni.
– Hank…? – wyszeptałam w końcu.
– Tak?
– Dzięki za ten wieczór… – wyszeptałam w jego szyję.
Poczułam, że jego uścisk się zacieśnia.
Obudziłam się przywalona jakimś trudnym do udźwignięcia ciężarem. Przez chwilę leżałam w ciemności, usiłując przypomnieć sobie, gdzie się znajdowałam. I z kim.
Leżałam na plecach, a Hank spał, pochrapując w moją skroń. Jego mocarne ramię spoczywało na mojej klatce piersiowej, dłonią obejmował pierś. Do tego przygniatał mnie nogą, a z drugiej strony, z łbem złożonym wygodnie na moim brzuchu, drzemał Shamus.
Chłopcy Nightingale, pan i pies, uwięzili mnie na dobre. Ale nie czułam się zniewolona, raczej bezpieczna. I wówczas powrócił rozsądek. Nie tak to miało być. Ten obrót spraw najprawdopodobniej zakończy się katastrofą. Nie chodziło nawet o Billy’ego, bo miałam wrażenie, że Hank, jako ten dobry i wyrozumiały facet, któremu na mnie najwidoczniej zależało, ogarnąłby jakoś tę sytuację. Nie zamierzałam go jednak sprawdzać. Chodziło raczej o to, że wskoczyłam mu do łóżka na pierwszej randce.
Jestem puszczalska!
Co on sobie o mnie pomyślał?
Moglibyśmy porozmawiać o Billym, gdybym nie wlazła Hankowi do łóżka. Teraz skupi się raczej na tym, że jestem łatwa. Puszczalska ździra z Indiany, która przeskakuje z łóżka kryminalisty do łóżka policjanta. Sama go prosiłam, żeby mnie przeleciał. Zostawało mi tylko jedno wyjście. Musiałam się zwijać. Natychmiast. Nie tylko z domu Hanka, ale i z Denver.
Cały mój plan porzucenia Billy’ego wziął w łeb. Musiałam zacząć od początku.
Poruszyłam się, a Shamus wyczuł to natychmiast i usiadł. Zamarłam, nasłuchując, ale Hank się nie obudził.
– No, mały, spadaj! – wyszeptałam do Shamusa, usiłując go odepchnąć.
Pies niechętnie zszedł z łóżka.
Wydostałam się spod Hanka i ponownie wsłuchałam w jego oddech. Wciąż spał, więc ostrożnie wygramoliłam się z łóżka. Shamus odebrał to jako zachętę do zabawy i zaczął ganiać od drzwi do łóżka i z powrotem, merdając ogonem.
– Ciii! – syknęłam. – Chodź tu! Siad!
Posłuchał, siadając przy mnie, ale słyszałam, że ogonem wciąż zamiata podłogę. Co za stuknięty pies! Myślał pewnie, że wybieramy się na spacer po parku, pograć we frisbee. O północy.
Podrapałam go za uchem i pomyślałam z żalem, że chętnie porzucałabym mu frisbee. Nie teraz, oczywiście, ale kiedyś, gdzieś… Ta myśl odbiła się bolesnym ukłuciem za mostkiem, bo wiedziałam, że nigdy do tego nie dojdzie. Polizał mnie po dłoni. Tak bardzo go polubiłam.
– Jesteś takim grzecznym pieskiem, co? – powiedziałam, żałując, że Hank w ogóle ma psa. To czyniło z niego jeszcze większy ideał, o ile to w ogóle było możliwe.
– Zostań! – rozkazałam, a pies posłuchał.
Po omacku szukałam ubrań, w końcu potknęłam się o jeden z butów.
– Cholera! – zaklęłam, zerkając w stronę łóżka.
Zero ruchu. Dzięki Bogu!
Odnalazłam bieliznę i jeansy, ale potknęłam się o but Hanka, poszukując bluzki.
– Kurwa! – wymknęło mi się, bo czułam się już jak kompletna idiotka błądząca w ciemności.
Włożyłam bieliznę, a Shamus znudził się bezczynnym siedzeniem i podszedł do mnie. Oparł swoje cielsko o moje nogi, czułam, jak chwieje się od ciągłego merdania ogonem.
– Siad, Shamus! Bądź grzeczny! – mruknęłam, dotykając jego łba, ale za nic miał moje upomnienia i uwalił się przy moich stopach.
Gdy prostowałam się, ciągle dzierżąc spodnie w dłoni, zapaliło się światło. Spojrzałam na łóżko. Hank opierał się na łokciu, patrzył na mnie. Zaspany, rozczochrany, nagi. Zwykle wyglądał super, a jeszcze lepiej, gdy się złościł. Gdy patrzyłam na niego podczas prowadzenia auta, czułam, że ślinka mi cieknie. Ale ten widok to był nokaut!
– Co ty wyrabiasz? – zapytał.
– Obudziłeś się – zauważyłam.
– Pobudzisz sąsiadów tym tłuczeniem się. Co się dzieje?
– Wychodzę.
Oj, niedobrze… Przeszedł w tryb wkurzony w ciągu sekundy.
– Coś ty powiedziała?
Spuściłam wzrok, nie mogłam teraz na niego patrzeć. Wyciągnęłam stopy spod Shamusa.
– Zamówię taksówkę i spadam.
Shamus najwidoczniej również nie zamierzał mnie wypuścić, bo skutecznie przeszkadzał mi w próbach wciągnięcia jeansów. Podskakiwałam z jedną nogą w nogawce, usiłując mu umknąć. Niewiele w tym było gracji, ale co mi tam.
Nie powinnam była odwracać wzroku od łóżka, bo nagle Hank znalazł się tuż przy mnie. Puściłam spodnie i wszyscy troje się zderzyliśmy.
Hank stał tuż przy mnie zupełnie nagi. Wcześniej nie miałam okazji mu się przyjrzeć, bo zaślepiało mnie pożądanie. To, że miał świetną klatę, zauważyłam już wcześniej, ale teraz okazało się, że wszystko inne było równie wspaniałe.
Zignorowałam te wspaniałości i spróbowałam wyrwać się z jego uścisku. Chwycił mnie za ramiona.
– Wracaj do łóżka – rozkazał, patrząc na mnie z góry.
– Wychodzę.
– Nie