Apetyt turysty. O doświadczaniu świata w podróży. Anna Wieczorkiewicz. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Anna Wieczorkiewicz
Издательство: PDW
Серия: HORYZONTY NOWOCZESNOŚCI
Жанр произведения: Кулинария
Год издания: 0
isbn: 9788324215942
Скачать книгу
momentach biografii można mieć skłonność do wyboru określonych wzorców podróży. Co więcej, tryb doświadczania może zmieniać się w czasie jednej podróży. Przyjrzyjmy się migawkom z pewnej wyprawy – opisano ją w kategoriach pielgrzymki, podróży poznawczej i przygodowego łazikowania. Zastanówmy się, czy można tu mówić o autentyczności doświadczenia.

      W dodatku turystycznym do magazynu „The New York Times” znalazł się reportaż Lisy Fugard z pięciodniowej wyprawy kalifornijskim Szlakiem Misyjnym. Nie jest to oczywiście etnograficzny zapis doświadczeń turystycznych, ale tekst o ambicjach literackich, sformułowany zgodnie z wymogami gatunku. Ważne jest to, że znalazł się on w czasopiśmie przedstawiającym obszerny, a jednocześnie popularny projekt podróżowania i że wyraźnie wskazuje pewne wzorce konceptualizacji doświadczenia.

      Lisa Fugard pisze o tym, jak ona i jej przyjaciel wyruszyli z San Diego na południowym krańcu Kalifornii do San Francisco. Po drodze zatrzymywali się w ośrodkach misyjnych, wchodzili do kościołów. Oto jedna z takich scen:

      Kiedy weszłam do pustego kościoła, łzy napłynęły mi do oczu. Wnętrze lśniło. Na ścianach, łukowych sklepieniach i pilastrach połyskiwał złotem malowany faux marbre. Przeniknął mnie dreszcz silnej miłości i tęsknoty, taki sam, jaki czułam często, gdy jako mała dziewczynka we wtorkowe poranki klęczałam w szkolnej kaplicy, słuchając mszy, którą ledwo mogłam zrozumieć. (Fugard 2002: 47)

      Lisa wie, skąd wzięło się to drżenie. Wprowadzając nas w okoliczności swojej podróży, wspomniała chwile dzieciństwa, kiedy to słuchała opowieści siostry Virgilius, uduchowionej i żarliwej zakonnicy. Była wówczas uczennicą szkoły katolickiej w Afryce Południowej. Wyruszając w podróż, chciała ożywić te wspomnienia. Wiedziała doskonale, że patrzy na świat przez pryzmat własnych wspomnień, wiedziała, że w jej oczach przestrzeń ulega estetyzacji; wiedziała w końcu i to, że jej reportaż będzie tyle relacją z samej podróży, ile opowiadaniem o wrażeniach, doznaniach i uczuciach:

      Misterium odprawiane w ciszy pustego kościoła, wdzięk i proste piękno rzędów kafli na posadzce. W mej pamięci osiada esencja pięciodniowej podróży (…), garść wyrazistych wspomnień. Każde z nich rozpala mą wyobraźnię, lecz wiem, że opowieści, jakie ona wysnuwa, zabarwione są romantyzmem. Winą za to obarczam naturalne piękno Kalifornii rozciągające się w blasku wzdłuż autostrad, a także to uczucie spokoju, jakiego doświadczałam siedząc pod łukami sklepienia misyjnych arkad. (Fugard 2002: 45)

      W istocie jednak, jak to w reportażach bywa, autorka podaje nam szereg konkretnych informacji dotyczących dziejów poszczególnych misji. Historia, o jakiej mówi, odciśnięta jest w kalifornijskiej topografii; ale historią jest też zobiektywizowany zestaw dat i faktów przytoczonych w reportażu. Poza tym tekst informuje o szczegółach dotyczących trasy – zawiera numery dróg i autostrad. Kalifornijska przestrzeń jest nie tylko malowniczym krajobrazem, obszarem doznań estetycznych i egzystencjalnego drżenia. Obszerne fragmenty podróży toczą się w całkiem innej stylistyce:

      Mapa, butelki z wodą, wskaźnik poziomu paliwa, kawa z barów Starbucka – jazda drogą zawsze ma w sobie posmak przygody, która jest obok. (Ibidem)

      Lisa Fugard opisuje różne rodzaje doświadczeń, a o każdym z nich mówi tak, jakby było przeżyte w sposób autentyczny. Można zastanawiać się nad tym, czy pierwsze ze wskazanych tu doświadczeń Lisy nie zostało przypadkiem sfałszowane za sprawą nostalgicznego czy nawet czułostkowego stosunku do własnego dzieciństwa. Można też pytać o to, czy jako czytelnicy nie ulegamy manipulacji, pozwalając, by obraz dziewczynki klęczącej w kaplicy w dalekiej Afryce nakładał się na obraz kalifornijskiego kościoła świętej Barbary; jeśli ów obraz przemówi do nas, uwierzymy, że doświadczenie Lisy było autentyczne, a wiarę tę przeniesiemy na kalifornijski Szlak Misyjny – uwierzymy, że jest on obszarem jedynych w swoim rodzaju przeżyć.

      Moment egzystencjalnego doznania w misyjnym kościele zapośredniczony został przez wspomnienie, a urzeczywistnił się dzięki wejściu w emocjonalną przestrzeń dziecięcych przeżyć. Odwiedza się ją tak, jak zwiedza się przestrzeń kościoła, wiedząc, że zaszło się tu tylko na chwilę – niekoniecznie dlatego, że świat na zewnątrz jest zdecentralizowanym światem niedającym pewności. Wspomnienia mogą pozostać szczególnego rodzaju punktem odniesienia dla definiowania dalszej biografii – nie jedynym wprawdzie, ale cały czas istotnym. Nie mamy wrażenia, że Lisa jest osobą wyobcowaną; raczej pozwala ona sobie na okazjonalną, egzystencjalną podróż w czasie i przestrzeni. Te fragmenty podróży, które zyskują rysy doznania egzystencjalnego, kojarzą się z głębią przeżycia i dlatego Lisa obdarza je szczególnym znaczeniem. Wydaje się jednak świadoma tego, iż podróż toczy się w różnych trybach. Wie, że w jej wyobraźni nakładają się różne obrazy; wie też o tym, że jej „ostrość odczuwania” w dużym stopniu nastawiona jest na estetyczne walory otoczenia. W kontakcie z krajobrazami Zachodniego Wybrzeża dominuje właśnie postawa estetyzująca. Nie ma w niej bezpośredniej żarliwości egzystencjalnego doznania; jest za to gotowość do kontemplacji, a raczej do pławienia się w refleksjach. Lisa ogląda i podziwia – a to wymaga pewnego dystansu. Za chwilę jednak, przestawiając swą zdolność odczuwania na inny tryb, odczuwa podniecenie wywołane obrazem ciągnącej się po horyzont autostrady.

      Powyższy reportaż możemy czytać jako opowiadanie o przechodzeniu od jednego trybu doświadczania do drugiego. Sytuacja wyruszenia w podróż jawi się tu w istocie jako swoiste otwieranie przed człowiekiem szerokiego zakresu różnych jakościowo przeżyć. Erik Cohen wspominał o takim właśnie otwartym i płynnym charakterze ukutych przez siebie kategorii badawczych, podkreślając, że jednostce dostępna jest szeroka skala podróżniczych doświadczeń. Wielu ludzi – Cohen nazywa ich umownie ‘humanistami’ – rozumie „własną kulturę” bardzo szeroko. Nie czują się wyobcowani z macierzystej kultury, a jednak ich podróż może przebiegać w trybie eksperymentowania lub egzystencjalnym. Własna kultura to dla nich jedna z form istnienia ludzkich społeczności, czasem także jedno z alternatywnych centrów4. Jest to tym silniejsze, im bardziej zacierają się granice poszczególnych kultur i dziedzicami określonego spadku historycznego czy kulturowego mogą czuć się różne grupy ludzkie. (Na przykład tradycja antyku daje się wpisywać w różne genealogie kulturowe.)

      We współczesnej refleksji nad kulturą i społeczeństwem przewija się myśl o rozbiciu stałego zespołu sensów ważnych dla samookreślenia się jednostki. (Ma to być konsekwencja pluralizacji nowoczesnych światów i odrealnienia instytucji organizujących życie jednostki.) Nie powinniśmy jednak uogólniać tej refleksji – twierdzi Cohen – i wyciągać wniosków odnoszących się do wszystkich turystów. Przesadą może być bowiem twierdzenie, że w świecie współczesnym nie ma ludzi, którym jakieś wartości (religijne, moralne) dostarczają stałego gruntu dla poczucia własnej tożsamości, ani takich, którzy wartości te uważają za jedyne, obiektywne i prawdziwe. Światopoglądowy pluralizm nie oznacza też, że nikt już nie wierzy w możliwość znalezienia (wybrania) takiego obszaru, który określi jako „swoje miejsce”; są też i tacy, którzy żywią przekonanie, że mają takie miejsce. Z tego właśnie założenia wyprowadzona jest Cohenowska fenomenologia oraz wpisane w nią turystyczne koncepcje autentyczności. Koncepcje te można streścić w następujący sposób.

      Turysta rekreacyjny ze swoim ludycznym stosunkiem do otoczenia skłonny jest stosować liberalne kryteria akceptowania rzeczy nieprawdziwych. Nie psuje mu zabawy podejrzenie sztucznej aranżacji oglądanych zdarzeń. Zadowoli się paroma motywami, by uznać za autentyczny jakiś obiekt i zapamiętać go jako kolejny rekwizyt wakacyjnej scenerii. Nie zawsze trzeba więc przed nim ukrywać, że tym, co widzi, jest w istocie inscenizacja. Oglądanie wiosek tubylczych czy ludowych tańców i obrzędów to elementy wakacyjnej gry, której reguły zakładają świadomość iluzji i zaangażowanie wyobraźni. Prawdziwa ma być błogość wakacyjnego świętowania. Turystyczne doświadczenie nie jest tu sfałszowane w MacCannellowskim